Reklama

"Chciwość": KULISY PRODUKCJI

Obserwują nocne życie Manhattanu z najwyższych pięter drapacza chmur na Wall Street. Bankierzy, menedżerowie, analitycy. Tylko oni wiedzą, że to, co znajduje się przed ich oczyma, to ostatnie godziny pewnej epoki. Kiedy słońce wzejdzie i rozpocznie się nowy dzień na giełdach, świat przeżyje spektakularny krach finansowy, jakiego jeszcze nikt nigdy nie doświadczył... Krach, który jedynie oni przewidzieli, co więcej - częściowo do niego doprowadzili. Jak w takich okolicznościach żyć dalej?

Na samym początku kryzysu, który w 2008 roku zmienił oblicze całego świata, wielu ludzi pytało się na próżno: kto za to wszystko odpowiada? W jaki sposób człowiek może przyjąć fakt porażki, która pociągnęła za sobą dorobek życia milionów osób? J.C. Chandor w swoim niezwykle emocjonującym thrillerze "Chciwość" zabiera nas tam, gdzie żadne dzieło filmowe nie odważyło się jeszcze zajrzeć: do jądra ciemności znajdującego się na terenie jednego ze zbyt idealizowanych finansowych tytanów na Wall Street, ukazując brutalną wizję tego świata oraz grupę ludzi stojących na krawędzi finansowej przepaści, przepaści bez dna.

Reklama

Fabuła "Chciwości" rozwija się w ciągu 24 feralnych godzin, rozpoczynając się od momentu przerażającego podejrzenia, że stało się coś kolosalnie złego, poprzez uświadomienie zakresu zbliżającej się katastrofy, po ostateczne zrozumienie porażki, i tego, ze rozpoczyna się finansowa "rzeź". Od młodszych analityków po rekiny finansjery, każdy członek korporacyjnej hierarchii musi stawić czoła narastającemu koszmarowi, do którego dołożył przynajmniej jedną cegiełkę.

W ostatecznym rozrachunku "Chciwość" pokazuje przede wszystkim prawdę, nawet jeśli wywołuje ona głęboki niepokój. Prawda ta jest niezwykle prosta: mężczyźni i kobiety, którzy wywołali wielki światowy kryzys, nie wyróżniali się niczym spośród tłumu sobie podobnych. Negatywnymi bohaterami jednej z największych tragedii ostatnich dekad byli po prostu ludzie; ludzie, którym ani wiedza, ani umiejętności, ani gigantyczne miesięczne wypłaty nie pomogły pokonać własnej lekkomyślności, krótkowzroczności i problemu źle pojmowanych priorytetów. Wall Street jest samo w sobie bezduszne, ale ludzie związani z tym miejscem to zupełnie inna sprawa. "Chciwość" to historia ludzi i najdłuższego oraz najmroczniejszego koszmaru, który sami sprokurowali.

Nie popadając w przesadę, można stwierdzić, że kryzys finansowy dotknął w zasadzie każdego mieszkańca planety, ale źródła inspiracji "Chciwości" pochodzą z osobistych doświadczeń scenarzysty/reżysera J.C. Chandora, który tym filmem debiutuje w pełnometrażowej fabule. "Jestem pewien, że wiele osób zastanawia się, skąd u mnie tak głębokie zrozumienie branży finansowej, skoro nigdy w niej nie pracowałem", dzieli się swoimi myślami twórca. "Prawda jest jednak taka, że mój ojciec przez ponad 40 lat pracował w Merrill Lynch, tak więc nie tylko byłem wręcz osaczony przez wiedzę na temat funkcjonujących tam analityków, menedżerów i innych pracowników, ale nade wszystko dosyć wcześnie zacząłem rozumieć, co i kto jest dla nich najważniejszy".

Chandor konsultował swoje pomysły zarówno z ojcem, jak i z weteranami amerykańskiej finansjery. Wszyscy oni wnieśli do "Chciwości" wrażenie autentyczności rozwijanego na ekranie scenariusza, a także obserwowanych postaci. "Uważam, że J.C. idealnie uchwycił okres mojego życia, kiedy desperacko zatrudnialiśmy nowych pracowników w trakcie boomu, a później bezlitośnie ich zwalnialiśmy", dodaje Jeffrey Chandor, ojciec reżysera. "Wall Street, jako miejsce biznesowe, z reguły nie podlega zbyt starannej kontroli. Ci ludzie są świetnymi handlowcami, inwestorami, bankierami, sprzedawcami, ale stanowią jedynie trybiki gigantycznej machiny, którą ciężko utrzymać w ryzach, tak by przynosiła co roku dochody. J. C. posiada talent do opowiadania historii w taki sposób, żeby dosłownie każdy mógł ją zrozumieć i coś z niej wynieść. To samo zrobił z branżą finansową - nawet przypadkowy przechodzień wzięty z ulicy zostanie w filmie wyedukowany".

Dla aktora i producenta Zachary'ego Quinto ("Star Trek") najważniejszy był właśnie osobisty punkt odniesienia, który sprawił, że scenariusz zaczął mu się jawić jako okazja nie do odrzucenia. "Zanim jeszcze osobiście poznałem J.C., byłem święcie przekonany, że ta opowieść jest autobiograficzna", wspomina aktor. "Wspaniale jest widzieć osobę z wielką wyobraźnią, która potrafi przełożyć swoje własne doświadczenia na karty scenariusza tak, żeby nie straciły one nic ze swojej wiarygodności i jednocześnie dały okazję aktorom do wzięcia udziału w czymś wyjątkowym. Miał w sobie tyle energii i pasji, doskonale komunikował wszystkie swoje pomysły. Wszyscy wiedzieliśmy, jaki stosunek mają nasze postaci do pieniędzy, do życia, do pracy - to było naprawdę inspirujące doświadczenie".

Tak wielkie nacechowanie materiału własnymi doświadczeniami zapewniło Chandorowi niezwykle wnikliwą wiedzę na temat charakteru każdego z bohaterów. W rękach twórcy mniej związanego z branżą mogłoby się to przeobrazić w anty-korporacyjną nagonkę, natomiast J.C. Chandor wykreował na ekranie fascynujący, pełen niuansów portret grupy ludzi, którym nie da się nie współczuć. "Sednem tej opowieści są bohaterowie", wyjaśnia amerykański twórca. "Starałem się podejść do każdego z pewną dozą sympatii, nie spisywać nikogo na straty. Nie jestem bankierem, który broni innych bankierów, ale znając osobiście wiele podobnych im osób, nie mogę po prostu naciskać na to, że są ucieleśnieniem zła".

"Jedną z niekwestionowanych zalet tego scenariusza jest brak jakiegokolwiek moralizowania. Nie został napisany, żeby wyżywać się na tych ludziach i skazywać ich na wieczne potępienie", rozwija wątek Zachary Quinto. "To próba zgłębienia tego, co nimi kierowało w trakcie podejmowania tak ważnych decyzji, a także zrozumienia, że w pewnym momencie wszystko wymknęło się spod kontroli. J.C. jest niezwykle samoświadomy, nasycił tym każdą filmową scenę". Z aktorem zgadza się jego kolega, producent Rob Barnum: "Z wydarzeń odpowiadających za zrodzenie się kryzysu narodzą się dziesiątki filmów "z przesłaniem" - zobaczycie wersje, w których twórcy będą chcieli nabić wszystkich pracowników Wall Street na ostre pale, a także takie propagujące wrodzone zło kapitalizmu. W tym filmie tego nie ma. To opowieść o ludziach. Tak po prostu".

Skoncentrowanie się na czynniku ludzkim znajdującym się w samym sercu kryzysu finansowego okazało się kluczowe dla filmu. Choć postaci posługują się w znacznej mierze prawdziwym żargonem środowiska finansjery, "Chciwość" nie jest enigmatyczną opowieścią o finansowych manipulacjach. "Ta historia unosi się ponad poziom detali i skomplikowanych słów", zauważa Quinto. "To było dla mnie niezwykle ważne, kiedy czytałem scenariusz. Uważam, że udało nam się uchwycić sedno problemu, jednocześnie pozostając na poziomie uniwersalnym. Po pierwszym przeczytaniu scenariusza wszyscy wiedzieliśmy, że chcemy, żeby to był nasz producencki debiut".

Albowiem "Chciwość" nie tylko jest debiutem reżyserskim, ale także producenckim. Trio młodych, początkujących pasjonatów - Zachary Quinto, Neal Dodson oraz Corey Moosa - założyło Before the Door Pictures. "Mniej więcej półtora roku przed premierą Star Treka rozmawialiśmy z Nealem o przejęciu kontroli nad filmami, w których występuję, ale także nad historiami, które produkuje się w ramach kultury masowej", wspomina Quinto. "Od tamtego czasu trwa najlepszy okres w mojej karierze".

Najlepszy, ale także najbardziej wyczerpujący. "J.C. stworzył projekt i strukturę, ale to dopiero początek, gdyż trzeba było znaleźć producentów, którzy zajmą się zbieraniem całej ekipy, od montażystów i kostiumologów po oświetleniowców i techników", wyjaśnia Penn Badgley, który w filmie gra młodego analityka, Setha Bergmana. "Należy zebrać setki elementów w jedną całość, jednocześnie zapewniając osoby finansujące projekt, że to wszystko ma sens i przyniesie jakieś zyski. Ta trójka ewidentnie nie miała czasu na sen, ale wykazali się naprawdę wielką klasą. To ich pierwszy film w roli producentów, a wszyscy już mówią, że to prawdziwy sukces".

Cała inicjatywa wyraźnie zaimponowała aktorom-weteranom, którzy zgodnie dołączyli do projektu. Jednym z nich był Paul Bettany, który wcielił się w Willa Emersona, jednego z głównych handlowców. "Zack ma w sobie zadatki na super producenta, skoro zaczyna już w wieku 13 lat", żartuje Bettany. "A tak na serio, uważam, że to niesamowicie zaangażowany człowiek. Może wynika to z faktu, że sam mam dzieci, ale przytłacza mnie to, że on ciągle gdzieś wydzwania, ciągle coś załatwia. Pamiętam, że gdy pierwszy raz wsiadłem z nim do samochodu, załatwiał właśnie pokój dla Demi Moore, jednocześnie przygotowując się do roli. A niedługo miał zagrać dużą rolę w znanej sztuce. Ciągle pracuje i pracuje. Może to świadczy o tym, że ja jestem taki leniwy..." dodaje ze śmiechem aktor.

Quinto oddaje natomiast część producenckiego blasku swoim partnerom. "Corey i Neal... dosłownie nie ma na całym świecie drugiej takiej dwójki ludzi, którym bym tak bardzo ufał. Ciągle zaskakują mnie swoim podejściem, cierpliwością, wytrwałością, współczuciem i zrozumieniem. Razem tworzymy energetyczne trio, jednocześnie wzajemnie się uzupełniamy, bo każdy z nas wnosi do równania coś unikatowego. Śmiejemy się, że Neal jest mózgiem, Corey sercem, a ja twarzą". Wszelki podział ról przestał jednak istnieć, kiedy młodzi producenci dostali w swoje ręce scenariusz autorstwa Chandora. "Nigdy chyba nie przeczytałem tekstu tak szybko", wspomina Corey Moosa. "Czasami ciężko nam się dogadać, bo mamy inny gust i poszukujemy innych doznań estetycznych, ale w tym przypadku wszyscy od razu zapaliliśmy się do tego projektu. W ciągu doby wszystko ruszyło z miejsca".

To przekonanie zostało wielokrotnie wystawione na ciężką próbę w trakcie okresu pre-produkcji. "Mieliśmy możliwość zrobienia tego filmu za większe pieniądze niż te, za które go ostatecznie nakręciliśmy", ujawnia Neal Dodson. "Tyle że musielibyśmy wtedy dodać do fabuły pościg samochodowy, jakąś efektowną strzelaninę albo zakończenie, w którym kilku bohaterów ląduje za kratkami. Dla młodej firmy takie propozycje są bardzo kuszące, bo myśli się, że lepiej na początku wybrać łatwiejszą drogę, a później przyjdzie czas na filmy, na których będzie ludziom zależeć, ale to nie może tak działać. Zdecydowaliśmy się, że skoro ten projekt ma być naszym producenckim debiutem, nie będziemy szli na żadne kompromisy".

Na szczęście debiutujący producenci z Before the Door znaleźli idealnych współpracowników, którzy pomogli im przełożyć wizję Chandora na ekran bez żadnych uszczerbków. Michael Benaroya i Rob Barnum z Benaroya Pictures to również młodzi pasjonaci, ale już ze sporym doświadczeniem - brali udział w takich produkcjach jak "Zakochany Nowy Jork" oraz "The Romantics". Dzięki ich wkładowi ostatnie fragmenty finansowych puzzli trafiły na właściwe miejsca. "Było tyle różnych koncepcji na obsadzanie głównych ról...", opowiada Benaroya. "W tym filmie jest tyle emocjonalnych, pamiętnych scen, że stwierdziliśmy, iż będziemy w stanie nakręcić go z każdym budżetem. Ostatecznie nie było tak źle pod względem finansowym, ale myślę, że bylibyśmy w stanie poradzić sobie z mniejszymi budżetami".

Obsada, którą udało się zebrać na planie, jest - co oczywiste - marzeniem każdego filmowca. Zrobiła wrażenie na każdej firmie producenckiej, nawet na tych najbardziej zaprawionych w hollywoodzkich bojach. Wywarła również duże wrażenie na Simonie Bakerze, który wcielił się w Jareda Cohena, wysoko postawionego menedżera w filmowej firmie. "Praca nad kinem niezależnym? Podoba mi się tempo i pewna doza spontaniczności, które się z tym wiążą", wspomina aktor. "Ci goście są znakomicie zorganizowani i diabelnie skuteczni. Udało im się zebrać obsadę, której nie mają filmy z największymi budżetami na świecie. Większość filmowców uważałaby się za szczęściarzy mając jedno czy dwa wielkie nazwiska, a Chandor i ekipa producencka zyskali dwóch laureatów Oscarów, kolejnych dwóch nominowanych do Nagrody Akademii i szereg znanych na całym świecie twarzy, które dodatkowo zapełniają listy nominowanych do nagród Emmy, BAFTA i Złotych Globów. Niesamowite". Zachary Quinto wtrąca także swoje trzy grosze: "Chyba nikt z nas nie wyobrażał sobie, że uda się zdobyć obsadę takiego kalibru. Nawet w najśmielszych snach! To czyste szaleństwo, codziennie znajdowaliśmy się wśród ludzi, których podziwialiśmy od wielu, wielu lat!"

Największą atrakcją był natomiast zwięzły, inteligentny i dynamiczny scenariusz autorstwa Chandora. "Rzadko spotyka się świetne scenariusze filmowe", wyznaje Stanley Tucci, który wciela się w rolę analityka Erica Dale'a. "Tekst Chciwości jest niezwykle inteligentny i wiarygodny, a przynajmniej z perspektywy tego, co wiem od moich znajomych, którzy funkcjonują w świecie finansjery. Dialogi są prawdziwe, bez popadania w zbędny naturalizm, całość porusza się subtelnym, wyrazistym rytmem. Z takich scenariuszy powstają najlepsze filmy". Paul Bettany dodaje: "Czytało się go tak, jak teksty Davida Mameta, ale w pozytywnym tego porównania znaczeniu. Chodzi mi o to, że to nie żadna marna podróbka pióra Mameta, tylko wypełniona dialogami i dynamicznym tempem emocjonująca historia, która dodatkowo dała wszystkim aktorom wiele ciekawych możliwości i wyzwań".

Bettany nie jest jedynym, który podkreśla jakość scenariusza. "Widzimy kilka różnych wcieleń każdego z bohaterów", wyjaśnia Zachary Quinto. "W tym świecie nie ma miejsca na wrażliwość, a słabe punkty są natychmiast wykorzystywane, podczas gdy w filmie obserwujemy tych ludzi w sytuacjach intymnych, prywatnych, trudnych do jednoznacznej oceny. Myślę, że to właśnie dzięki takim rozpisaniu w scenariuszu takich momentów udało nam się zgromadzić grupę tak wyborowych aktorów. Wszyscy przecież żyjemy dla tego typu scen".

Dla scen i możliwości zagrania u boku Kevina Spacey, którego bohater, pełen wewnętrznych konfliktów menedżer Sam Rogers, jest centralnym ogniwem filmu. Każdy na planie ekscytował się możliwością pracy z dwukrotnym zdobywcą Oscara, a sam Spacey stał się niezwykle ważnym punktem "Chciwości". "Kevin Spacey i Stanley Tucci to aktorzy, z którymi zawsze chciałem pracować", opowiada Paul Bettany. Najbardziej jednak zachwyceni byli najmłodsi członkowie obsady - Zachary Quinto i Penn Badgley. Ten drugi wspomina jedną z rozmów Paul Bettany i Kevina Spacey o teatrze: "Przez kolejnych kilka dni, nie będąc tego świadomym, przekładałem ich słowa i opowieści na swoją grę. To było dla mnie niezwykle ważne doświadczenie".

"Nie będę kłamał, miałem wielkie wymagania względem Kevina Spacey, bo przez wiele lat byłem jego oddanym fanem", opowiada Quinto. "Okazało się jednak, że przerósł moje najśmielsze oczekiwania już w ciągu pierwszych kilkudziesięciu minut naszego pierwszego spotkania. Mówił o swojej pracy w londyńskim Old Vic, gdzie pełni funkcję dyrektora artystycznego, po czym sięgnął do kieszeni i wyciągnął szereg kartek z notatkami. Miał na nich rozpisany cały scenariusz Chciwości tak, jak on go rozumie i jak chciałby zagrać swoją rolę. To stuprocentowy profesjonalista, ale to chyba i tak zbyt skromne określenie".

Zachęcenie znakomitych aktorów do występu w filmie to jedna rzecz, ale to reżyser musi z nimi ściśle współpracować, żeby uzyskać to, co zamierzył. Wedle słów aktorów J.C. Chandor wyszedł z tego zadania zwycięsko. "J.C. jest cudowny", opowiada Stanley Tucci. "To inteligentny, miły i skromny człowiek, który jest równocześnie spontaniczny i niezwykle zorganizowany". Penn Badgley potwierdza te słowa: "Od razu widać, że sam pisze scenariusze, bo jest gotów wprowadzać do filmu małe poprawki. Nie trzyma się ściśle tego, co sobie założył, jeśli uważa, że można zrobić to lepiej. Nie boi się tego, że czyjeś wskazówki mogą okazać się lepszym rozwiązaniem niż to, co sam wymyślił. Jest fantastyczny".

Nie zmienia to faktu, że Chandor był bardzo skrupulatny w przekładaniu własnej wizji na ekran. "J.C. miał w sobie odwagę, by pozwolić każdemu inaczej zinterpretować swoich bohaterów, ale kiedy uważał, że coś nie pasuje do jego koncepcji, od razu to mówił", wspomina Paul Bettany. "Żyć z tymi wszystkimi postaciami tak długo, a później pozwalać innym wypowiadać się na temat zmiany ich koncepcji - to niezwykle odważne ze strony scenarzysty/reżysera".

Chandor był także zawsze gotowy do pomagania aktorom w zrozumieniu mechanizmów i niuansów zachowań poszczególnych postaci. Demi Moore, która zagrała ostrą kierowniczkę ds. kalkulacji ryzyka, Sarę Robertson, zauważyła: "Nie próbował wywyższać się dlatego, że miał o wiele większą wiedzę od każdego z nas, zawsze starał się pomagać. Biorąc pod uwagę fakt, iż jest to film niezależny, a więc z napiętym budżetem i krótkim okresem zdjęciowym, gdzie wszystko musi być zrobione na wczoraj, niesamowite jest to, że on znajdywał czas, by podejść i spokojnie nam wszystko wyjaśnić. Również w kontekście trudnego do przyswojenia żargonu specjalistycznego. Takie podejście reżysera daje aktorom większą pewność siebie, a ta przekłada się na tworzone role".

"Scenariusz jest pełen inteligentnych dialogów, świetnie nakreślonych postaci i starannie dawkowanego napięcia", komentuje Jeremy Irons, który gra tajemniczego i wszechwładnego dyrektora firmy, Johna Tulda. "J.C. to bardzo szczodry reżyser, szczerze przyznawał się do tego, że to jego pierwszy raz w prowadzeniu aktorów. Znał jednak temat tak dobrze, że rekompensował tym ewentualne braki w warsztacie. On sam to wszystko przeżył, więc był w stanie odpowiedzieć na każde pytanie dotyczące każdego bohatera. Zna świat finansowy od podszewki".

Wielu aktorów z głównej obsady promowało swoimi nazwiskami (również w trakcie okresu zdjęciowego "Chciwości") inne filmy lub seriale telewizyjne, więc stworzenie produkcji opartej przede wszystkim na występach i interakcjach pomiędzy postaciami nie było wcale łatwe. Ekipa "Chciwości" sprostała natomiast wyzwaniu, co więcej - wszystkim to się podobało! "Uwielbiam filmy z dużą obsadą", wyjawia Stanley Tucci. "To był jeden z powodów, dla których przyjąłem tę rolę. Występy w dużej grupie wytwarzają na planie pewnego rodzaju braterstwo, dzięki któremu wszystko idzie łatwiej i płynniej. Jeśli reżyser wykona dobrze swoją pracę i zatrudni odpowiednich ludzi, wszyscy tylko pomagają w wynoszeniu filmu na wyższy poziom. To doskonale widać na ekranie, gdyż J.C. sprostał wszystkim oczekiwaniom".

Z pewnością pomogło zawarcie większości scen na ograniczonej przestrzeni biurowca - znaczna część akcji "Chciwości" dzieje się w kilku biurach i salach konferencyjnych. Dzięki takiemu podejściu nie tylko zmniejszono budżet na scenografię, ale także wytworzono jeszcze większy duch koleżeństwa pośród ekipy i obsady. "Nigdy jeszcze nie przeżyłam takiego doświadczenia na planie", twierdzi Demi Moore. "Wszystko dzieje się na jednym piętrze ogromnego budynku - to takie nasze mini-studio znajdujące się niemalże w chmurach. Jest w tym coś szalenie intymnego, przypominało to trochę grę w teatrze, gdzie wszyscy znajdują się w tym samym miejscu i wystarczy przejść się korytarzem, żeby trafić do garderoby innego aktora. Praca na planie wygląda przeważnie zupełnie inaczej, gdyż wszyscy rozchodzą się do swoich przyczep albo przenoszą się z miejsca na miejsce wraz z ekipą produkcyjną". Producent Corey Moosa potwierdza użyte przez Moore porównanie: "Aktorzy nie zjeżdżają kilkadziesiąt pięter, żeby udać się do swoich przyczep - wszyscy są na miejscu. Spędzają ze sobą bardzo dużo czasu, dzięki temu wytworzyło się wrażenie przebywania w ramach jednej wielkiej rodziny. Wszyscy w taki czy inny sposób pochodzimy ze świata teatru...".

Abstrahując od tworzenia poczucia wspólnoty, ograniczenia budżetowe "Chciwości" zostały niemalże wpisane w sam projekt. "Tworząc film o Wall Street, nie możemy szastać pieniędzmi", podsumowuje producent Rob Barnum. "Jak na ironię, wiele z produkcji opowiadających o Wall Street, krytykujących sposób funkcjonowania tego miejsca, marnuje pieniądze w drastyczny sposób". Jednak pomimo ograniczenia przestrzeni filmowej do wnętrza biurowca, samo miejsce stało się dodatkowym bohaterem "Chciwości". Taka perspektywa wyróżnia "Chciwość" spośród innych filmów próbujących opowiadać o realiach kryzysu finansowego i jego oddziaływaniu na ludzi, rodziny i przedsiębiorstwa na całym świecie. Penn Badgley potraktował to jako okazję do wzięcia udziału w czymś niezwykłym, co w jakiś sposób zmieni świat. "Uważam, że kryzys finansowy jest i jeszcze długo będzie najważniejszym problemem większości ludzi", wypowiada się aktor. "Dla młodego aktora, który pracuje współcześnie, to doświadczenie porównywalne do kręcenia filmu wojennego kilka dekad temu. Jestem pewien, że nadchodzące filmy o zawiłościach finansowych staną się za jakiś czas podstawą wielu romantycznych legend".

Stanley Tucci przyjął z kolei grę w "Chciwości" jako możliwość wypowiedzenia się na temat, który dotknął wszystkich. "To nie jest film hollywoodzki, nie ma tu melodramatu. To bardzo prosta historia o ludziach, nadająca abstrakcyjnym wydarzeniom humanistycznego wydźwięku. Cały kraj ucierpiał z powodu tych firm, wszyscy, zarówno maluczcy i bogacze. Dla mnie ważne było nie tylko lepsze zrozumienie tego, co się wydarzyło, ale także chęć bycia częścią tej historii". Premiera "Chciwości" nie przywróciła rynku finansowego sprzed kryzysu, nie zapobiegła sprzedaży wielu domów, nie sprawiła, że fundusze zaczęły normalnie funkcjonować. Producenci, reżyser i obsada mają jedynie nadzieję, że ich film pozwoli widzom zrozumieć mechanizmy działania kryzysu, kroczek po kroczku. A dzięki temu uświadomić sobie, że za tę katastrofę nie odpowiadały żadne demony, tylko dokładnie to, co napędza każdego z nas - marzenia, plany i niewysłowione smutki. Może uda się dzięki temu uniknąć następnych kryzysów.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Chciwość
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy