Reklama

"Chce się żyć": WYWIAD Z DAWIDEM OGRODNIKIEM

"Chce się żyć" niedługo wchodzi na ekrany kin w Polsce. Jakie są twoje oczekiwania co do jego odbioru?

- Marzę o tym, żeby film zwrócił uwagę na trudną sytuację osób niepełnosprawnych w naszym kraju i wywołał na ten temat dyskusję. Ludzie dotknięci tym problemem nie mogą się doczekać, kiedy film wejdzie na ekrany. Dla nich to niepowtarzalna okazja do zabrania głosu, pokazania ich sytuacji, problemów, ale przede wszystkim uzmysłowienia społeczeństwu prawdziwego obrazu osób niepełnosprawnych. Chciałbym, żeby niepełnosprawni wyszli na ulice Warszawy przynajmniej tak samo uśmiechnięci, jak wtedy, kiedy miałem okazję je poznać i z nimi pracować. Chcę ich spotykać wszędzie tam, gdzie sam mogę pójść. Przemek, który był pierwowzorem mojej postaci, ma ponad trzydzieści lat. Ma jedno marzenie: chciałby pójść w Warszawie do kina. Dla nas to banalne marzenie. Dla niego i pewnie wielu jemu podobnych osób - największe.

Reklama

Przemek już widział "Chce się żyć"?

- Nie widział jeszcze filmu. Mam nadzieję, że będzie mógł zobaczyć go w kinie. Z jego zdrowiem, z tego co wiem, nie jest teraz najlepiej, więc trudno powiedzieć, czy będzie to możliwe. Ale na pewno zobaczy ten film, tak jak i osoby z ośrodka w którym mieszka. Wiem to na bank.

Starałeś się do Przemka upodobnić, tak jak do Rahima w "Jesteś Bogiem", czy posłużył ci raczej jako inspiracja do wykreowania nowej osoby?

- Przemek i Rahim to są dwa osobne przypadki. Rahima mogłem odtworzyć "jeden do jeden". W "Chce się żyć" musiałem zbudować nowego człowieka w środku, w sobie, mając trzon emocjonalny i przekaz, jaki niesie Przemek.

Dodatkowym ograniczeniem była niemożność korzystania z głosu.

- Mówiłem bardzo dużo - w głowie, w myślach. Ludzie dokładnie wiedzieli, o co mi chodzi, o co walczymy. Kocham ich za to. Pracowaliśmy z grupą osób niepełnosprawnych, z którą było mnóstwo śmiechu i zabawy. Kiedy skończyły się zdjęcia z ich udziałem, cala ekipa czuła pustkę.

W rolę wszedłeś bardzo mocno.

- Nie da się zrobić tak, że tu sobie żartujemy, pijemy kawę, a za chwilę - pstryk - i jesteś bohaterem z porażeniem. 70-80% mnie, kiedy nie byłem na zdjęciach, pozostawało tą postacią. Nie umiem tego inaczej robić. Dystans złapałem dopiero w TR Warszawa, kiedy aktorzy zaczęli ze mnie żartować. Dziś myślę, że w Teatrze szukaliśmy chwil dystansu, żeby zobaczyć granice. Rola, ale przede wszystkim ekipa Mundruczo, pozwoliły mi ją zobaczyć, przekraczać i wracać do bycia sobą.

Przygotowując się do roli, budowałeś ją pewnie na obserwacji wielu osób. To zapewne składowa wielu doświadczeń.

- Mam wrażenie, że moment przygotowania jest bardzo intymny dla twórcy. Strasznie trudno się nim dzielić. Trudno o nim opowiadać, bo to jest uznawane za przejaw egocentryzmu. Ale jest to nieodłączna część tego zawodu. Właśnie się dzieje. Z Przemkiem spotkałem się tylko kilka razy. Niesamowite jest to, że w każdym momencie przygotowań do filmu dostawałem od życia scenę, którą poniekąd miałem grać. Mogłem przyglądać się realności naszego scenariusza. Spotykałem też ludzi, którzy mają dzieci z porażeniem mózgowym i to były fantastyczne spotkania. To miłość, której nie da się opisać słowami. Jak się myśli, że się kogoś kocha, a potem ogląda się miłość rodziców do dzieci z porażeniem, zaczyna się zastanawiać nad swoim poziomem uwagi na drugiego człowieka. To wspaniali ludzie. Pożyczali nam rzeczy do filmu, których w Polsce nie można dostać w żadnym sklepie - myszkę czy klawiaturę przystosowaną dla osób niepełnosprawnych. Ten film jest okazją, żeby wywołać lawinę: żeby ta sytuacja się zmieniła i żeby ci ludzie nie bali się wychodzić na miasto, bo takie obrazki u nas są rzadkością.

Boimy się niepełnosprawności?

- Sam tego doświadczyłem na castingu, kiedy przychodziły dziewczynki, które nie chciały ze mną grać, bo się bały i wstydziły, miały odrzut ode mnie. To było straszne. Mówimy tu o jakimś poziomie edukacji i świadomości, którego u nas brakuje.

Partneruje ci młody, zdolny aktor, Kamil Tkacz. Chłopak miał nie lada trudne zadanie - upodobnić się do Dawida Ogrodnika.

- Duży problem polegał na tym, żeby znaleźć dzieciaka, który wizualnie jest do mnie podobny i przy okazji jest na tyle świadomy i giętki w przygotowaniach, żeby mógł powtarzać moją grę. Kamil nie jest do mnie podobny, ale odgrywa mnie świetnie. Przygotowanie wyglądało tak, że w tygodniu spotykałem się z nim na 2, 3 godziny i przekazywałem mu to, co sam odkryłem, jak to robić i gdzie szukać. Nie traktowałem go jak dziecko, nie odpuszczałem mu nawet na moment. Wierzyłem, że on to może zrobić tak jak ja i tak było. Mieliśmy system, że ja pstryknąłem gdzieś na boku, a on już wiedział, o co chodzi. Przyjęliśmy swoją nomenklaturę. Mówiłem: teraz horyzontalnie, teraz zawieszenie, a on wiedział, co to znaczy, i to robił. Cały czas stałem za kamerą z Maćkiem i byłem jego konsultantem. Kamil wykazuje się dużą dojrzałością. Zapytałem go, jak zareagowali na jego rolę koledzy z klasy, ale on im wcale nie powiedział... Wiedział, że śmialiby się z niego, że gra niepełnosprawnego. Każdy dzieciak poszedłby do szkoły i powiedział, że będzie grać w filmie, a on stwierdził, że nie ma po co. To też wiele mówi o jego dojrzałości.

A propos sławy, prasa już okrzyknęła cię polskim Danielem Day Lewisem.

- Nie przeszkadza mi to, tak się u nas dzieje. Daniel Day Lewis jest typem aktora, którego sposób podejścia do aktorstwa jest mi bliski. Wchodzi w rolę psychicznie, ma długi okres przygotowań. W przeciwnym razie sam stwarzałby sobie jakiś rodzaj ograniczenia. Przez to, że wszedłem głęboko w tę rolę, tak jak zwykle robi to Daniel, reagowałem momentami tak samo jak on. To były moje reakcje, ale okazały się tak podobne do niego, że bałem się zarzutów o papugowanie. Miesiąc czasu szukałem sposobu, czym je zastąpić i w końcu udało się. Ludzi mediów i marketingowców korcą też porównania do "Motyla i skafandra". Ale swoją postać skonstruowałem tak, że nie ma możliwości takiego porównania, to osobne postaci, historia i kreacje. Co nie zmienia faktu, że miło mi, że jestem w takim zestawieniu aktorskim.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Chce się żyć
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy