Reklama

"Bridget Jones: W pogoni za rozumem": CHŁOPCY BRIDGET

Hugh Grant i Colin Firth znowu razem.

„Robiłaś to już kiedyś po ciemku z nieznajomym?

No dobrze, może nie z zupełnie nieznajomym...”

Daniel Cleaver

W „Bridget Jones: w pogoni za rozumem” Bridget jest nie tylko zakochana, lecz rozdarta pomiędzy dwoma mężczyznami, reprezentującymi dwa skrajne aspekty jej romantycznych uniesień. Z jednej strony mamy idealnego do granic nierealności adwokata, zajmującego się prawami człowieka, prawdziwego dżentelmena i kandydata do małżeństwa: Marka Darcy’ego. Gra go romantyczny Colin Firth. Po drugiej stronie znajduje się pociągająco niegodziwy, cyniczny i szaleńczo seksowny Daniel Cleaver, ponownie odtwarzany z komiczną gładkością przez Hugh Granta.

Reklama

Obaj aktorzy z zadowoleniem przyjęli propozycję powrotu do powszechnie oklaskiwanych ról i możliwość zgłębienia charakterów odtwarzanych przez siebie postaci i ich związków z Bridget. Dla Colina Firtha „Bridget Jones: w pogoni za rozumem” stanowiło okazję rozwikłania tajemnicy godnego księcia z bajki zachowania Marka Darcy’ego. Tym razem uprzednio niewzruszony Darcy (wzorowany na przystojnym i wyniosłym arystokracie o tym samym nazwisku z powieści Jane Austen „Duma i uprzedzenie” – postaci, którą odtwarzał w telewizyjnym miniserialu z 1995 r.) godzi się z trudem ze swoimi prawdziwymi uczuciami do Bridget Jones. Bo choć wydaje się tak tolerancyjny, inteligentny i kochający, okazuje się także chorobliwym pedantem, niedopuszczającym żadnych zmian i z trudem rozumiejącym własne uczucia.

Colin Firth uważa, że nowy rozdział w życiu Bridget Jones stanowi zabawne zaprzeczenie słodkiego i sentymentalnego romansu filmowego. „Bajkowe romanse kończą się zawsze w tym samym momencie nie bez powodu. Gdyby trwały dalej, stałyby się pełne komplikacji, jeśli wręcz całkiem nie do zniesienia”, śmieje się. „Wszyscy wiemy, jak jest w rzeczywistości. Coś, co z początku pociąga w drugiej osobie później doprowadza cię do szału. Wiadomo, że dwoje ludzi, pochodzących z dwóch krańcowo różnych środowisk nie powstrzyma się przed krytykowaniem siebie nawzajem. Ponieważ o tym właśnie opowiada „Bridget Jones: w pogoni za rozumem”, myślę że jest to obraz bardzo zabawny a jednocześnie żywy i realny”.

Colina Firtha zawsze fascynowały uczucia Darcy’ego do Bridget, które przypominają mu wiele sytuacji z prawdziwego życia – związków pomiędzy pozornie niemożliwymi do połączenia przeciwieństwami, iskrzącymi przy pierwszym spotkaniu. „Bridget i Mark z pewnością nie są dobrze dopasowani” twierdzi, „myślę jednak, że niezgłębione są przyczyny związków wielu par. Wydaje mi się, że Mark sam nie do końca wie, czemu zakochał się w Bridget, choć sądzę, że uważa jej szczerość za coś bardzo odświeżającego. Sam przebywa w świecie pozorów i jest zachwycony jej kompletną niemożnością udawania czy jakiegokolwiek podstępu. Lubi także jej poczucie humoru i ostry dowcip – nawet, jeśli jednocześnie musi obserwować, jak Bridget wydostaje się z kolejnych katastrof!”.

Niektóre z tych „katastrof” wynikają bezpośrednio z wątpliwości i małostkowych zazdrości samej Bridget – uczuć, które zresztą są właściwe nie tylko damskiej stronie kiełkującego związku. Darcy także niekiedy odczuwa skrajne emocje – szczególnie, gdy chodzi o pewnego wymuskanego szefa z przeszłości jego ukochanej. W myśl najlepszej tradycji angielskiej dżentelmenerii żadne spotkanie tych dwóch zalotników nie może obyć się bez (raczej żałosnej) bijatyki na pięści.

Istotnie, podejmując komiczny wątek z poprzedniego filmu, Darcy i Cleaver odbywają być może najmniej brutalny a za to najbardziej niezgrabny i bezsilny pojedynek w historii najnowszego kina. Ta farsowa scena kulminacyjna została w całości wymyślona przez Firtha i Granta, bez udziału choreografów czy choćby minuty próby.

Według producenta, Jonathana Cavendisha: “Colin i Hugh to dwaj najgorsi bokserzy, jakich kiedykolwiek widziałem – dlatego są w tej scenie tak bardzo zabawni”.

„Najdziwniejsze jest to, że Hugh i ja współpracowaliśmy ze sobą tylko w tych scenach walki”, wspomina Colin Firth. „Podjęliśmy jednak natychmiast decyzję, że nie będziemy nic z góry przygotowywać. Po prostu przyszliśmy na plan i zaczęliśmy ciągnąć się za włosy i kopać, wymachując rękami i jęcząc. Muszę przyznać, że przyszło mi to zupełnie bez wysiłku. Wydaje mi się, że Hugh kilkakrotnie wołał na pomoc pielęgniarkę, jak również prosił o butelkę z gorącą wodą i rozmaite lekarstwa” – śmieje się Colin Firth. „A poważnie, sądzę, że to jest jak rytuał, przez który ci dwaj muszą zawsze przejść – będą się bić tak samo w wieku 103 lat. Można powiedzieć, że ich historia zawsze się kończy na ringu”.

Hugh Grant dodaje: „Tak naprawdę Anglicy z klasy średniej nigdy się nie biją, a kiedy już to robią, przedstawiają sobą żałosny widok – niezgrabne, niemęskie fajtłapy. To wrażenie właśnie chcieliśmy oddać.”

Hugh Grant, który nie oszczędził żadnego wysiłku tworząc postać obleśnego, ulizanego a jednak w jakiś nieopisany sposób uwodzicielskiego Daniela Cleavera w pierwszym filmie o Bridget Jones, wraca do tej roli jako Daniel Cleaver, który twierdzi, że radykalnie się zmienił. Jest jednak jeszcze bardziej cudownie niemoralny niż przedtem. Choć w nowej powieści Helen Fielding jego postać pełniła dosyć ograniczoną rolę, scenarzyści rozbudowali ją do potrzeb filmu, aby pokazać jak bardzo Bridget podatna jest na wpływy. Cleaver i Bridget stykają się ze sobą jako dziennikarze, prowadzący nowy podróżniczy program telewizyjny, zatytułowany ironicznie „Bez przeszkód”.

Nie trzeba chyba wyjaśniać, że ten kontakt z Cleaverem okazuje się być pełen przeszkód. Chociaż Bridget z początku określa Cleavera jako „oszukańczy, arogancki, seksistowski, prymitywny, odrażający okaz rodzaju ludzkiego”, i tak kończy w pokoju hotelowym w Bangkoku z tymże okazem, aczkolwiek rezultaty ich spotkania są zaskakujące.

Hugh Grant zauważa, że z zadziwiającą łatwością powrócił do postaci Cleavera. „Nie sądzę, żebym miał aż tak czarną duszę jak on, ale z pewnością łączą nas niektóre upodobania i słabości”, wyznaje.

Dla Beeban Kidron Hugh Grant stanowił komiczny ośrodek filmu. „W roli Cleavera jest po prostu hipnotyzujący”, uważa. „Obserwowanie go jest bardzo ekscytujące, ponieważ na ogół ciężko pracuje, w przeciwieństwie do granych przez siebie postaci, którym wszystko przychodzi zbyt łatwo. Ma również niezwykłe wyczucie komedii. Przede wszystkim wydaje mi się, że uosabia tę niedającą się opisać istotę niegrzecznego chłopca, którego pożądają kobiety – faceta, za którego nie chcemy wyjść, lecz którego – słowami Bridget – zdecydowanie mamy ochotę bzyknąć”.

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy