Reklama

"Bracia": ROZMOWA Z TOBYM MAGUIREM

Co cię zainteresowało w scenariuszu "Braci"?

- Bardzo ucieszyłem się na myśl, że będą pracować z ludźmi, których znam i cenię. Czułem się podekscytowany czekającym mnie wyzwaniem. Temat, który porusza film wydał mi się ważny. Chciałem przyczynić się do zapoczątkowania dyskusji o sprawach, które rzadko są poruszane publicznie, choć niewątpliwie zasługują na uwagę.

Podobno dla potrzeb roli sporo schudłeś. Czy to prawda?

- Tak, zrzuciłem jakieś 10 kilo w rekordowo krótkim czasie pięciu tygodni. Łatwo nie było, ale już dawno wiedziałem, że powinienem schudnąć.

Reklama

Jak jeszcze przygotowywałeś się do roli?

- Rozmawiałem z wojskowymi psychologami, czytałem artykuły i fora internetowe dla rodzin żołnierzy oraz osób, które przeżyły psychiczną traumę. Kontaktowałem się z marines i innymi wojskowymi. To było bardzo ciekawe doświadczenie. Ludzie nie lubią mówić o trudnych sprawach. Z reguły cierpią w samotności, niezdolni opowiedzieć o swych ciężkich przeżyciach. Wydaje im się, że nikt nie jest w stanie ich zrozumieć.

- Oczywiście uogólniam, wiem, że są tacy, którzy nie mają oporów, by mówić o tym, co ich spotkało. Jednak większość żołnierzy, którzy wrócili z pola walki, jest przekonana, że żaden cywil nie jest w stanie pojąć, co tam przeszli. Powrót do rzeczywistości jest dla nich niezwykle trudny. Z tego, co mówili zorientowałem się, że często wstydzą się tego, co zrobili, jak zareagowali. Zadręczają się poczuciem winy. Cierpią. Zmagają się z trudnymi i zawiłymi psychologicznymi problemami, dlatego uważam, że jako społeczeństwo powinniśmy okazać im więcej zainteresowania i realnego wsparcia. Musimy wyciągnąć do nich rękę i zacząć rozmawiać.

Twój bohater jest ulubieńcem rodziców, ich "złotym chłopcem". Jednak okazuje się, że on również ma swoje problemy, które ciągną się za nim od dzieciństwa...

- Zgadza się. I właśnie to było dla mnie najciekawsze w tej postaci. Sam Cahill to człowiek ogromnie zdyscyplinowany, lecz działający wbrew swojej naturze. Jako dziecko, a potem nastolatek, musiał przeżyć niejedną traumę, dlatego instynktownie szuka w życiu bezpieczeństwa i stabilizacji. Znajduje sobie partnerkę, która podziela jego pragnienia. Wiodą więc życie proste i poukładane, jednak prawda jest taka, że Sam jest równie mocno, jak z rodziną, związany ze swoją służbą, żeby nie powiedzieć, wręcz poślubiony armii. Podejrzewam, że po kilku wyjazdach na misje lepiej czuje się na wojnie niż siedząc na kanapie we własnym salonie. Powoli traci kontakt z żoną i dziećmi. Wspólne życie sprowadza się do przestrzegania określonych reguł, bo Sam inaczej funkcjonować nie potrafi. Żelazna dyscyplina pomaga ukryć prawdę o gasnącym uczuciu. Dzięki surowemu drylowi nadal może grać rolę dobrego męża i ojca, który troszczy się o rodzinę najlepiej jak potrafi. Jednak w tym wszystkim czegoś brakuje.

- Sam sprawia wrażenie nieobecnego. Nie jest do końca szczery i autentyczny w tym, co myśli i robi. Dla mnie to człowiek rygorystyczny i zdyscyplinowany do granic absurdu. W pewnym sensie dramat, który go spotyka, jest dla niego błogosławieństwem i wybawieniem. Skrajnie ciężkie przeżycia niszczą skorupę, za którą przez całe życie chował się przed światem. Wreszcie dociera do niego, że potrzebuje pomocy. Otwiera się, zaczyna mówić, wyznaje prawdę. Proces uzdrowienia może się rozpocząć. Gdyby nie kryzys, przez który musiał przejść, nigdy by się na to nie zdobył. Nie pozwoliłaby mu na to silna, wręcz obsesyjna potrzeba kontroli.

Grałeś polegając na swoim instynkcie?

- Sam nie wiem. Do dziś nie mogę wyjść ze zdumienia, że jako młody chłopak uważałem się za bardzo mądrego, wszystkowiedzącego. Potem minęło parę lat, spojrzałem za siebie i zrozumiałem, jak niewiele wiem. Wreszcie dotarło do mnie, że nic nie wiem! Koniec, kropka (śmiech). Dlatego staram się nie wymądrzać, bo nie mam żadnej pewności, że racja leży po mojej stronie. Staram się robić wszystko najlepiej jak potrafię. Oczywiście nadal lubię i chcę rozumieć wszystkie mechanizmy, które nami rządzą. Na przykład, jaki jest cel robienia filmu ze społecznego, biznesowego, artystycznego punktu widzenia. Akurat praca nad tym filmem była bardzo ciekawym procesem. W projekcie wzięło udział mnóstwo utalentowanych twórców, którzy robili wszystko, by dojść do sedna historii, którą chcą przedstawić.

Rzeczywiście było to pracą aż tak organiczną?

- Moim zdaniem wynika to bezpośrednio ze stylu pracy Jima Sheridana, który jako twórca bazuje na intuicji oraz emocjach. Mogę to porównać do wychodzenia po omacku z ciemnego pokoju lub jaskini. Nie wiem, czy Jim celowo kreuje taką atmosferę, ale ja właśnie tak odbierałem naszą wspólną pracę na planie. Razem błądziliśmy i razem szukaliśmy nowych dróg, nowych rozwiązań, przez co my, aktorzy coraz głębiej wchodziliśmy w swoje role.

Założyłeś rodzinę. Czy dzięki temu łatwiej ci było utożsamić się ze swoim bohaterem?

- Fakt, że zostałem ojcem, na pewno wzbogaca moje doświadczenia. Ale nie wiem, czy ma to wpływ na proces budowania roli. Odniosłem wrażenie, że Sam Cahill o wiele lepiej czuje się na wojnie, ze swoimi towarzyszami broni niż w domu z własną rodziną. To, co przeżył na froncie bardzo utrudnia jego kontakty z cywilami, łącznie z osobami, które przecież są mu najbliższe. Ponieważ jest człowiekiem niezwykle sumiennym i zdyscyplinowanym, sprawia wrażenie wzorowego męża i ojca. Ale nie czuje się w tych rolach najlepiej, męczy się psychicznie, wie, że nie pasuje to wzorca, który sam usiłuje stworzyć. Ale wracając do mnie. Jeśli uznam, że zbyt mało czasu spędzam z rodziną, a zbyt wiele w pracy, będę musiał zastanowić się, co zrobić, by być bardziej efektywnym. Lepiej zorganizować swoje życie. Będę starał się znaleźć czas dla bliskich, lecz nie ukrywam, że praca jest dla mnie bardzo ważna. Będę musiał zatem pogodzić jedno z drugim.

Czy mam rozumieć, że w twoim życiu zachodzą duże zmiany? Czujesz się przytłoczony?

- Nie wiem, czy można dojść do takiego wniosku. Nie analizowałem swojej sytuacji pod takim kątem. Mogę powiedzieć, że codziennie czegoś się uczę. Moje życie nigdy nie było spokojne i poukładane, zresztą zawód, który uprawiam, zdecydowanie temu nie służy. Jednak coraz wyraźniej widzę, że uporządkowane życie, w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, pomaga lepiej i zdrowiej funkcjonować.

Jak to się przekłada na codzienność?

- Chodzi o proste sprawy. Wiele czasu spędzam poza domem, nawet wtedy, kiedy nie pracuję na planie. Ciągle mam mnóstwo zawodowych spraw do załatwienia, więc postanowiłem urządzić w domu małe biuro, by być bliżej rodziny. Jednak nie mogę powiedzieć, bym mógł tam spokojnie i efektywnie pracować. Ciągle ktoś tam wpada i mi przeszkadza, gdy jestem czymś zajęty. Odrywam się wtedy od swoich zajęć, ale nie ukrywam, że trochę mnie to wkurza. Dlatego staram się jak mogę rozgraniczać czas poświęcony rodzinie i ten przeznaczony na pracę. Czasem wyłączam komputery, telefony, odcinam się od ludzi, którzy wiecznie zawracają mi głowę jakimiś sprawami i mówię sobie: "Dobra, teraz zjem z dzieciakami śniadanie, potem się z nimi pobawię, zbudujemy coś razem z klocków, potarzamy się po podłodze. Będziemy robili to, na co mają ochotę". Uważam, że dzięki takiemu postawieniu sprawy mogę być bardziej efektywny. Potem zabawa się kończy i spokojnie wracam do pracy.

Masz opinię świetnego pokerzysty? Co cię pociąga w tej grze?

- Rzeczywiście lubię grać w pokera, choć ostatnio robię to coraz rzadziej. Co mnie pociąga? To, że jest to gra w jakimś stopniu matematyczna. To, że zmusza do obserwacji, analizy ludzkich zachowań, szukania reguł, którymi gracze kierują się w swym postępowaniu i decyzjach. Uczę się odczytywać sygnały, które inni podświadomie wysyłają, poznaję wzorce ich zachowania. Myślę mniej więcej tak: "Poznałem twoje reakcje i zwyczaje, teraz postaram się je wykorzystać. Ty wiesz o tym, że ja wiem (śmiech) o twoich skłonnościach i że je wykorzystam, więc będziesz próbował mnie przechytrzyć. Ale ja wiem, że ty wiesz? (śmiech)". Choć poker to z pozoru prosta gra, naprawdę sporo się w niej dzieje.

Dzięki Spider-Manowi odniosłeś ogromny sukces?.

- O, tak! Odczułem go na wiele sposobów. Na szczęście szybko zrozumiałem, że choć sukces wspaniale smakuje i upaja, sam w sobie nie daje poczucia spełnienia. Jeśli człowiek się od niego uzależni i ciągle chce więcej i więcej, nigdy nie osiągnie satysfakcji. Tak więc osiągnąłem sukces i pomyślałem: "Super! Ale to jeszcze nie koniec, mam przecież większe ambicje". Ale zaraz przyszło otrzeźwienie: "Chwila, moment! Przecież sukces nie uczyni cię szczęśliwym, nie da ci spełnienia, prawda?" Bo jako ludzie szukamy spełnienia na głębszym poziomie, niż tylko prestiżu czy pieniędzy. Ale sukces zawodowy to niewątpliwie wspaniały prezent, i jestem wdzięczny, że dostałem go od losu.

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy