Reklama

"Bracia": ROZMOWA Z NATALIE PORTMAN

Jak trafiłaś do obsady filmu "Bracia"?

- Najpierw przeczytałam scenariusz, a potem spotkałam się z Jimem Sheridanem, który wcale nie chciał dać mi roli Grace! Chyba bał się, że jestem za młoda! Zresztą sama nie wiem, o co mu chodziło. Może inne aktorki podobały mu się bardziej. W każdym razie musiałam mocno się napracować, żeby go przekonać, że sobie poradzę. Potem moje konkurentki zrezygnowały z roli, więc ostatecznie ja ją dostałam. Bardzo się ucieszyłam perspektywą pracy z Jimem, Tobeyem i Jake'em. Po raz pierwszy miałem spotkać się na planie z aktorami, których znam prywatnie. Tobeya poznałam, kiedy miałam 14 lat, a Jake'a jak miałam osiemnaście. Kiedy więc spotykaliśmy się w swoich domach, żeby rozmawiać o scenariuszu, czuliśmy się jak dobrzy znajomi i nie było między nami żadnego dystansu. W następnej kolejności zaczęłam spotykać się z żonami żołnierzy i rozmawiać z nimi o ich życiu.

Reklama

Czego się od nich dowiedziałaś?

- Pytałam o ich doświadczenia, o to jak dzieci znoszą długą rozłąkę z ojcami. Chciałam wiedzieć, jak ich mężowie zachowują się przed wyjazdem na misję, co robią. I jak wygląda życie rodziny po ich powrocie, czy sytuacja bardzo się zmienia. Najbardziej zaciekawił mnie fakt, że te kobiety traktują dom jak swoją własną, prywatną linię frontu. Czują, że muszą mieć nad wszystkim kontrolę, by ich mężowie mogli spokojnie skupić się na swoim zadaniu. Nawet kiedy pojawiały się kłopoty z dziećmi albo z pieniędzmi, nigdy nie mówiły o tym mężom, by ich nie martwić i nie dekoncentrować. "Kochanie, wszystko pod kontrolą. Panuję nad sytuacją". Te kobiety są silne i twarde. Same mogłyby nosić mundur.

Jak wyglądały te spotkania z żonami?

- Bardziej przypominały wywiad niż zwykłą rozmowę. Wybierałam temat, na przykład jak wygląda ich zwykły dzień, i zadawałam szczegółowe pytania. Niektóre informacje wykorzystywaliśmy potem w scenariuszu. Tak było z listem. Jedna z kobiet powiedziała mi, że jej mąż napisał do każdego członka rodziny pożegnalny list, który można otworzyć, gdyby nie wrócił. Dla mnie ważne było już samo to, że dzięki tym rozmowom stykam się z problemami, które większości ludzi w ogóle nie dotyczą. I że muszę zastanowić się nad kwestiami, które zwykle skrzętnie omijamy. Jak choćby to, że w każdej chwili możemy umrzeć. Żołnierze i ich bliscy muszą zmierzyć się z tą okrutną prawdą w bardzo młodym wieku, gdy większość ludzi nie myśli o umieraniu, tylko o zakładaniu rodziny. Myślę, że takie doświadczenie może albo bardzo umocnić związek, albo całkiem go zniszczyć.

Czy po zakończeniu dnia zdjęciowego potrafisz uwolnić się od emocji, które przeżywałaś na planie?

- Jak każdy normalny człowiek chcę po pracy wrócić do domu i zająć się czymś innym. Niestety nie zawsze się to udaje. Czasem emocje podstępnie wracają, gdy się tego najmniej spodziewasz.

Czy zauważyłaś jakieś podobieństwa między tobą a Grace? Które z jej cech są ci najbliższe?

- Na pewno sposób, w jaki przeżywa swoje macierzyństwo. Sama mam fantastyczną mamę, ciepłą, troskliwą, pełną macierzyńskich uczuć, więc ten model mam od dawna gotowy. Poza tym życie rodzinne bardzo mnie interesuje. Rodzina to początek wszystkiego, każdej historii, bez względu na jej koniec. Poza tym byłam już filmową matką. Pierwszy raz w filmie "Gdzie serce twoje", potem w "Gwiezdnych wojnach", "Wzgórzu nadziei" i w "Kochanicach króla". Cóż, akurat w tym ostatnim filmie moja bohaterka traci dziecko, ale w ciąży jest. Sporo czasu spędziłam ze sztucznym brzuchem (śmiech).

Czy widziałaś duński film, na podstawie którego Jim Sheridan nakręcił "Braci"?

- Tak, ale dopiero po rozpoczęciu przygotowań do naszej wersji. Bardzo mi się podoba. Podziwiam sposób, w jaki został zrealizowany, ale od początku byłam pewna, że Jim stworzy na jego podstawie coś własnego i oryginalnego, bo jest na tyle wybitnym filmowcem, że nie musi kopiować pomysłów. Wystarczy przenieść akcję do Ameryki, by całość uległa drastycznej zmianie.

Które wątki wydały ci się najciekawsze? Które są ci bliskie?

- Niewątpliwie intrygujący jest wątek zakazanej miłości. Oraz granicy poświęceń, do których jesteśmy zdolni dla ratowania rodziny. W ogóle sam wątek rodziny, którą przecież każdy z nas ma. Mamy rodzinę najbliższą, mamy krewnych, nasi koledzy z pracy to też pewnego rodzaju rodzina. Jest jeszcze społeczność, w której funkcjonujemy, grupa wyznaniowa, z którą się identyfikujemy. Wreszcie nasza ojczyzna. Wszystkie te grupy spotykają się w każdym z nas. Fascynuje mnie, kiedy słyszę, że najwięksi tego świata, jak choćby Ghandi, mają problemy małżeńskie. Ci, którzy potrafią porywać tłumy i poświęcają się dla ojczyzny, nie potrafią rozwiązywać prywatnych problemów o nieporównywalnie mniejszej skali. Uważam, że to niesamowite.

Czy udział w tym filmie wpłynął na zmianę twoich poglądów?

- Raczej nie. Może tylko w tym znaczeniu, że dotąd miałam dość stereotypowe wyobrażenie o rodzinach wojskowych. Dopiero rozmowy z żonami żołnierzy uświadomiły mi, że okoliczności i warunki wpływające na ich wybory są o wiele bardziej złożone niż sądziłam. Jako osoby nie należące do rodzin żołnierzy nie mamy pojęcia o ich odwadze ani o tym, jak wiele poświęcają w sferze prywatnej, rodzinnej. Więc tak, na pewno otworzyły mi się oczy na różne sprawy, ale nie sądzę, żebym zmieniła poglądy.

Czy potrafisz zrozumieć ludzi, którzy wstępują do armii po to, by walczyć, czy jesteś zdeklarowaną pacyfistką?

- Sama na pewno nie wstąpiłabym do wojska ani nie posłałabym tam swojego dziecka. Z drugiej strony nie jestem naiwna, zdaję sobie sprawę, w jakim świecie żyjemy i wiem, że w niektórych rejonach świata interwencja wojskowa jest po prostu niezbędna. Są szczęśliwe kraje, gdzie można się bez armii obyć, ale w innych - myślę tu zwłaszcza o Izraelu - posiadanie wojska to konieczność. Gdyby Izrael nie miał armii, po prostu by nie istniał. Wolałabym nie sprawdzać tej hipotezy na własnej skórze. To paradoks, ale jednym z powodów, dla których nie mogłabym mieszkać w Izraelu jest fakt, że w życiu nie zgodziłabym się, żeby moje dziecko zostało żołnierzem. A postawę: "okej, niech twoje dziecko walczy, ale moje nie" uważam za nieuczciwą.

Ostatnio bardzo intensywnie pracujesz. Czy dlatego, że dostajesz mnóstwo propozycji, których nie możesz odrzucić, czy może jesteś pracoholiczką?

- Przed "Braćmi" zrobiłam sobie długie, roczne wakacje. Po skończeniu zdjęć też przez rok odpoczywałam. Potem zagrałam u Dona Roosa w "Love and Other Impossible Pursuits" i znów zrobiłam sobie przerwę. Nie dostałam żadnego ciekawego scenariusza ani interesującej roli. A potem niespodziewanie spadł na mnie grad świetnych projektów, w których chciałam wziąć udział. Myślałam, więc sobie: "Dobra, biorę to. Takie okazje mogą się szybko nie powtórzyć". Ale teraz czuję się naprawdę zmęczona.

Czy w przyszłości chciałabyś zająć się reżyserią?

- Nie wiem. Mówiąc szczerze nie robię tak dalekosiężnych planów. Interesuje mnie reżyserowanie, ale naprawdę nie wiem, czy kiedyś stanę po drugiej stronie kamery.

Jesteś nie tylko aktorką, lecz także producentką. Czy chcesz w ten sposób promować projekty z większym udziałem kobiet?

- Między innymi. Nasza firma dostaje projekty, w których główna rola często jest przeznaczona dla mnie. Ale w pierwszym filmie, który wyprodukowaliśmy ("Hesher") główną rolę gra mężczyzna.

Bierzesz lekcje baletu do roli w "Czarnym łabędziu". Czy wcześniej tańczyłaś?

- Tak, do trzynastego roku życia. Chyba miałam trochę zawyżone mniemanie o swoich choreograficznych możliwościach (śmiech). Myślałam sobie: "Hmm, niezła jestem". A potem zaczęłam brać lekcje i stwierdziłam: "Cholera, nie jest dobrze". To dla mnie wielkie wyzwanie, ale też niesamowita przygoda. Ale nie chcę o tym mówić, bo praca dopiero się zaczyna.

Często słyszy się, że jesteś jedną z najinteligentniejszych aktorek?

- Miło, że tak mówią. Ale szkoda, że to nieprawda. Gwarantuję ci, że tak nie jest, ale miło słyszeć taką opinię na swój temat.

Stworzyłaś stronę internetową makingof.com. W jakim celu?

- Mamy takie czasy, że mnóstwo ludzi chce i próbuje kręcić filmy. Wystarczy przejrzeć zawartość You Tube. Niestety, nie wszyscy wiedzą, jak się do tego zabrać, a nie każdy ma szczęście zdobywać doświadczenia na prawdziwym planie filmowym. I nie każdy może skończyć szkołę filmową. Niektórzy zaczynają swoją przygodę z filmem w wieku sześciu lat. Zastanawialiśmy się, jak pomóc takim samoukom. Pomyśleliśmy sobie: "Fajnie byłoby stworzyć szkołę filmową on-line, gdzie eksperci udzielaliby wskazówek i uczyli podstaw warsztatu". Właśnie po to założyliśmy tę stronę.

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy