Co oznacza tak naprawdę tytuł filmu?
Tytuł wiąże się bezpośrednio z tym, że dużo dzieje się w kuchni. Ale mam w głowie również podtytuł, który występuje w wersjach zagranicznych - "Historia dla przyjaciół, którzy się całują". Poza tym po prostu życzenie smacznego. Udanej konsumpcji kinowej.
W takim razie o czym jest ta produkcja?
Nie lubię takiego marketingowego stemplowania, bum, wrzucamy do jednego koszyka, szufladkujemy. Z jednej strony można powiedzieć, że to historia o miłości. Z drugiej, że o nieprzewidywalności ludzkiego życia. Są tu momenty i romantyczne, i melancholijne, i radosne. Kategoryzacja w tym względzie jest bardzo trudna. Są produkcje, przy których można powiedzieć "komedia romantyczna" i wszystko będzie jasne. Do "Bon Appetit!" nie da się dokleić takiej etykiety.
Kim jest Twoja bohaterka?
Hanna pracuje w restauracji razem z Danim. Jest somalierką, czyli ekspertem od win. Ma romans z szefem tej restauracji. W pewnym momencie zdaje sobie jednak sprawę, że jej pokrewną dusza jest Daniel.
Jak wyglądała Wasza praca?
To, co uważałam za sukces filmu już na próbach to fakt, że byłam w stanie zrozumieć każdą postać i to, co ona robi. To jest oznaka dobrego filmu. Kiedy Hanna coś mówi, widz jej przytaknie. Potem Dani coś zrobi i widz po krótkim namyśle stwierdzi, że też by tak zrobił. Chodzi o zmianę punktu widzenia i przestawienie jej w wygodny dla widza sposób. Tak jest tutaj.
Jak pracowało Ci się z reżyserem?
Świetnie. Nie można było poznać, że jest to jego pierwsza produkcja. Poza tym atmosfera, która panowała między nami, trójką głównych postaci, niesamowicie pomagała w kręceniu. Z chęcią powtórzyłabym kręcenie czegoś w dokładnie takiej konstelacji.
Byliście bardzo międzynarodową ekipą.
Zdarzały się chwile, że w jednym momencie na planie słyszało się trzy różne języki. Każdy z nas był z innego kulturowo świata. Ale wszyscy się rozumieliśmy bez problemu. A to z prostego powodu - bo chcieliśmy się zrozumieć. Praca w takim multikulturowym środowisku to dla mnie przyjemność, bo jestem fanką języków obcych i innych kultur.
Jak było ze scenami pocałunku? Były mocno "wyreżyserowane"?
W niektórych filmach widać sztuczność sytuacji i samego pocałunku. A nam nie chodziło o zwykły pocałunek. Obserwowanie dwójki całujących się ludzi jest nudne. Chodzi o taką bliskość, o powolne zbliżanie się do siebie. Bardzo dużo pracowaliśmy nad scenami pocałunku. Zależało nam na tym, żeby nie były one mechaniczne i puste. Miało być w nich widać nasze myśli.
A co z degustacją wina? Znasz się na tym?
Rzadko pijam wino. Właściwie rzadko pijałam... Ale przeszłam w Bilbao kurs, który prowadził prawdziwy somelier. Zaczynaliśmy codziennie o 9. Wino to nie tylko jego picie, to tysiące rytuałów. Jednak każdy rytuał kończył się degustacją. I tak codziennie od 9 rano... Po 30 minutach musiałam się mocno skupiać, żeby zrozumieć, co trener do mnie mówi. Wino i kuchnia mają ze sobą dużo wspólnego - powstają światy smaków, niekończące się możliwości ich łączenia. Dzięki tej produkcji mogę zrobić scenę w restauracji, wskazać palcem i powiedzieć - tego wina nie wypiję, ma złą konsystencję.