Reklama

"Bóg jest wielki, a ja malutka": EDOUARD BEAR

BÓG JEST WIELKI, A JA MALUTKA to pana pierwsza duża rola w kinie. Jak pan podchodzi do pańskiej nowej kariery?

Nie powiedziałbym, że stałem się aktorem, bo zagrałem w filmie kinowym. Już wcześniej nim byłem, w telewizji. Zmienia się medium, sposób pracy, lecz zawód pozostaje ten sam.

Co pana urzekło w tym filmie?

Bardzo mi się spodobał scenariusz, podejście do tematu. Ma w sobie coś z filmów Woody Allena, rodzaj humoru, który nie wynosi gagu ponad karykaturę, lecz podkreśla życiowe sprawy: problemy, które wszyscy mamy, czasem sobie z nich nie zdając sprawy. Zabawnie jest grać kogoś irytującego, kto jest wciąż poddenerwowany, ale który potrafi się z tego śmiać. W takim przypadku można powiedzieć, że ktoś jest śmieszny i jednocześnie wruszający. Ale centralną postacią filmu jest Michele. To ona czegoś szuka i przez coś przechodzi.

Reklama

Jak określiłby pan temat filmu?

Chodzi o związki z tożsamością i przeszłością, o to, jak trudno żyć bez punktów odniesienia, mając wrażenie, że się wymyśla własne życie i świat, że się wybiera swoje miłości i kulturę; chodzi o to by im nie ulec, lub wręcz przeciwnie, marzyć o odziedziczeniu czegoś. Michele i François posyłają sobie dwa różne dziedzictwa, co daje między nimi efekt lustrzanego odbicia.

Czy grana przed pana postać jest panu bliska?

Tak, czuję bliskość z ludźmi, którzy psują miłe chwile, choć mogliby im pozwolić trwać, tylko dlatego, że mają obsesje, że jest za dobrze! François stawia się w roli ofiary. To rodzaj sprytnie ukrytego egoizmu: "to ja tu cierpię najbardziej, więc to ja jestem bardziej interesujący, więc to mną trzeba się zajmować". Od czasu do czasu jednak przypomina sobie, że to on jest tu mężczyzną, że to on pracuje, że to on jest starszy. Robi krok, rozdaje w związku role.

François potrafi być okrutny wobec Michele.

Od sceny rozstania François zachowuje się brutalnie wobec Michele. Mówi jej, że się nią brzydzi. Należy do tych ludzi, którzy nie potrafią się oprzeć chęci robienia innym przykrości. Przypomina mi trochę postać z WYBORU ZOFII . Każe jej wywoływać upiory przeszłości do momentu, aż Zofia się załamie, po to, żeby gardzić samym sobą. To plamienie miłości, która cię łączy z inną osobą, rodzaj biczowania się. To nie Michele obrzydza François, lecz myśl, że on ją pociąga, bo sam brzydzi się sobą. To rodzaj sadyzmu wobec niej, jak robią wszyscy ludzie, którzy uważają, że nie zasługują na miłość.

Na pewno drażni go fakt, że jej miłość jest mocno związana z jego judaizmem.

Tak, ten posunięty do granic możliwości filosemityzm jest mu nieznośny. Ma ochotę dać jej w tyłek! Ta fascynacja jest omalże równie wstrętna, co antysemityzm. Gdyby chcieć przedstawić Michele według jej schematów, to z całą pewnością powiedziałaby, że Żydzi są inetligentni, tak samo jak czarni mają poczucie rytmu. Podobnie zachowują się dziewczyny z dobrych domów, które trzymają się z Murzynami i wiedzą wszystko na temat reggae; albo które trzymają się z młodzieżą z gett, która mówi jeszcze gorszym slangiem niż one. A oni usiłują właśnie z tego wyjść. Jest jeszcze coś, czego François nie znosi u Michele: jej skłonności postrzegania wszystkiego jako "słodkie, urocze". Przecież rabin nie jest słodki!

Jak wyobraża sobie pan przyszłość tej pary?

Na tym etapie nie sądzę, by François wyciągnął jakieś wnioski z tej historii. Jest szczery, ale do kobiet ma podejście nieco tłamszące.

Jak wyglądało spotkanie z Audrey Tautou?

Grać z Audrey to rewelacja. Najlepszym sposobem, by ocenić talent aktora, jest z nim zagrać, odczuwać przyjemność płynącą z możliwości słuchania go, oglądania go. My cieszyliśmy się niewymownie, że możemy grać dużo następujących po sobie scen. To marzenie aktora, grać sceny w kolejności. Wtedy dajesz z siebie wszystko, to fascynujące. Tego zawodu nie wykonuje się po to, żebyśmy byli lepsi, ale żeby pracować. Audrey ma w sobie coś wyjątkowego dla jej generacji: jest jednocześnie ładna, inteligentna i popularna. Chcę powiedzieć, że nie jest społecznie naznaczona, że nie pasuje do wizerunku elity intelektualnej. W tym sensie jest podobna aktorkom amerykańskim.

A praca z Pascale Bailly?

Miałem wrażenie, że była bardziej źródłem energii niż reżyserem. Dzięki niej udało mi się pozbyć moich tików, oczyściła mnie. Myślę, że dzięki wymazywaniu pewnych rzeczy, poprzez stawanie się prostszymi stajemy się lepsi, prawdziwsi, bardziej wyraziści. Zazwyczaj figuruję w bardziej ekstrawaganckim rejestrze. Tu obawiałem się, czy będę potrafił być interesujący nic nie robiąc, grając po prostu tę historię pewnej pary. To rodzaj pychy i odwagi myśleć, że ludziom to się będzie podobać, tylko dlatego, że będziemy duzi na ekranie! Granie kogoś uwodzicielskiego wymaga dużej pewności siebie. Dla mnie najtrudniejsze są kontakty fizyczne wyrażające emocje. Trudno jest mi zapomnieć o sobie. Zazwyczaj mam większy wpływ na wszystko, biorę udział w pisaniu scenariusza, w realizacji, pracuję z tą samą ekipą.

Jakie ma pan wspomnienia związane z pracą nad tym filmem?

Miałem wrażenie, że jestem młodą aktorką francuską, że gram w historii o uwodzeniu, że manipuluje mną reżyser. Bycie aktorem kinowym to z pewnością najmniej męskie zajęcie na świecie. Jest coś niewieściego w oglądaniu i osądzaniu siebie! Dobrze by było, gdyby można było to pominąć. To zresztą mnie zadziwia u aktorów takich jak Gérard Depardieu, którzy już niczego się nie boją, nie chcą się podobać za wszelką cenę, ani zniechęcać do siebie, po prostu pokazują się takimi, jacy są. To pozwala bardziej się otworzyć na innego człowieka, nie czekając na efekt. Problem w stosunkach ludzkich to: "Co mi się w tobie podoba to to, że myślisz o mnie. Ale dosyć o mnie, powiedz coś o sobie: co sądzisz o mnie?" Gdy się pozbędziemy tego typu relacji, jesteśmy cztery razy bardziej ludzcy i gramy cztery razy lepiej.

Filmografia:

kino

2001 - BETTY FISHER reż. Claude Miller (akor)

BÓG JEST WIELKI, A JA MALUTKA reż. Pascale Bailly (aktor)

LA CHAMBRE DES MAGICIENNES reż. Claude Miller (aktor)

2000 - LES FRERES SOEUR reż. Frédéric Jardin (współautor senariusza i aktor)

LA BOSTELLA (współautor senariusza, reżyser i aktor)

1998 - RIEN SUR ROBERT reż. Pascal Bonitzer (aktor)

teatr

2001 - "Cravate Club" de Fabrice Roger Lacan. Théâtre de la Gaité.

reżyseria : Isabelle Nanty (aktor)

1997 - "Le gout de la hiérarchie" Théâtre Galabru. (autor, aktor i reżyser)

telewizja/radio

1997/98 - "Centre de visionnage" Nulle Part Ailleurs, Canal +

(autor scenariusza i aktor)

1996/99 - "A la rencontre des divers aspects du monde contemporain" Canal +

(autor i prowadzący)

1993/97 - "La grosse boule" Radio Nova (współprowadzący z Ariel Wizman)

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Bóg jest wielki, a ja malutka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy