"Bejbi blues": WYWIAD Z JENSEM RAMBORGIEM (AUTOR ZDJĘĆ)
Jak się pracowało z młodą, nieco zbuntowaną reżyserką z Polski?
- Z Kasią dogadywałem się dobrze od samego początku. Jest bardzo dokładna i doskonale wiedziała czego chce oraz jak wszystko ma wyglądać. Łatwo z nią nawiązać kontakt, jest otwarta na wszelkie uwagi i sugestie. Jej entuzjazm oraz miłość do wszystkich bohaterów oraz scenariusza ogromnie pomógł mi wdrożyć się w życie tych nastolatków i zrozumieć ich tok myślenia.
Kasia napisała o swoim filmie: jako że to świat nastolatków, tętni życiem i pulsuje kolorami, pomimo dramatów rozgrywających się wokół nich. Zgodziłbyś się z tym?
- To dość podchwytliwe. Do pewnego stopnia mogę się z tym zgodzić. Myślę, że historia w naszym filmie odzwierciedla mentalność współczesnych nastolatków, ale także odrobinę ją koloryzuje. Przynajmniej mam taką nadzieję. Młodość to czas życiowej beztroski, eksperymentowania i odkryć, spełniania swoich zachcianek bez zastanawiania się nad konsekwencjami. To swego rodzaju emocjonalna kolejka górska. Myślę, że "Bejbi blues" portretuje to bardzo dobrze i mam nadzieję, że w efekcie zmusi widzów do myślenia.
Wymyśliliście specjalny kod kolorystyczny - bardzo wyraźny i sugestywny. Spytana o niego, Kasia wyróżniła pięć typów scen w oparciu o ich kolorystykę. Co pomyślałeś kiedy pierwszy raz usłyszałeś o tym pomyśle?
- Spędziliśmy dużo czasu przygotowując się do filmu, zastanawiając się jak poszczególne sceny powinny wyglądać i jak mogą być potem odczytywane. Kasia bardzo dobrze znała swoje postaci i konkretnie wiedziała, co i jak chce opowiedzieć, jednocześnie chcieliśmy, aby poszczególne sceny, czy rodzaje scen, różniły się między sobą, żeby komunikowały z widzem na innej płaszczyźnie, zostawiając za sobą realizm i wchodząc w nieco wyśniony, surrealistyczny świat bohaterów. Właśnie po to stworzyliśmy kod pięciu kolorów - aby mieć więcej możliwości na kręcenie pewnych scen. Uważałem, że ten trop jest doskonały dla tego projektu i podjąłem go z ogromną radością.
A jaki był Twój ulubiony kolor, tym samym ulubiony rodzaj scen?
- Zawsze uwielbiałem czerwone sceny. Te, w których bohaterowie wkraczają w inny świat, to taki trochę narkotyczny stan świadomości. Myślę, że poniekąd dlatego, bo owe sceny dawały nam najwięcej swobody wizualnej. Wszystko płynęło, było kolorowe, dziwne i niemalże poza naszą kontrolą.
Często realizujesz reklamówki oraz teledyski. Czy doświadczenia zebrane na tamtych planach przydały Ci się podczas pracy nad filmem "Bejbi blues"?
- Przyszedłem na plan z pewną filozofią, którą chciałem wykorzystać realizując wizję Kasi, ale niekoniecznie skupiając się jedynie na tworzeniu pięknych kadrów. Naturalnie efekt końcowy, to wynik naszej wspólnej pracy, nie wspominając o ogromnym wkładzie scenografki Lise Christensen, która odwaliła kawał dobrej roboty.
- W reklamie przeważnie kreujesz piękną rzeczywistość z pięknymi ludźmi. Czasami miałem problem, by nie kręcić pewnych rzeczy w sposób w jaki bym to zrobił na planie reklamówki, ale tak, aby nie zatracić sensu sceny, by służyła ona całemu filmowi. Myślę jednak, że ostatecznie moje doświadczenie zawodowe bardziej mi pomagało niż przeszkadzało. Znam wszystkie techniczne aspekty potrzebne do realizacji filmu. Wiem jak opowiedzieć historię w 30 sekund, jeśli zajdzie taka potrzeba oraz jakiego języka filmu i pracy kamery to wymaga. Doświadczenie daje ci przewagę przewidywania pewnych zdarzeń nim one nastąpią, planowania i gospodarowania czasem na planie. Mam nadzieję, że to właśnie udało mi się przenieść ze swojego doświadczenia.
Która część filmu lub może aspekt historii były dla Ciebie najważniejsze?
- Jest kilka momentów w filmie, które mnie poruszają lub niepokoją. Jednak najmocniejszym elementem filmu jest jego zakończenie. Film kończy się tam, gdzie zaczyna się kolejna historia i jest to tak mocny, prowokacyjny, a jednocześnie emocjonalny koniec, że mogę mieć nadzieję, że widzowie po wyjściu z kina zaczną układać w swoich głowach własny sequel "Bejbi blues".