Reklama

"Beat the World. Taniec to moc!": PRODUKCJA

Jako reżyser, Robert Adetuyi musiał być pewny, że wszystkie elementy jego filmu doskonale do siebie pasują. "Największym wyzwaniem przy realizowaniu tego projektu było to, że to film o tańcu, ale podzielony na wiele części. Mamy ekipy przybywające z całego świata, więc dla każdej z nich musieliśmy stworzyć osobne choreografie, to samo odnosiło się do stylu aktorskiego członków tych grup", wyjaśnia twórca "Beat the World. Taniec to moc!".

Jako reżyser, Robert Adetuyi musiał być pewny, że wszystkie elementy jego filmu doskonale do siebie pasują. "Największym wyzwaniem przy realizowaniu tego projektu było to, że to film o tańcu, ale podzielony na wiele części. Mamy ekipy przybywające z całego świata, więc dla każdej z nich musieliśmy stworzyć osobne choreografie, to samo odnosiło się do stylu aktorskiego członków tych grup", wyjaśnia twórca "Beat the World. Taniec to moc!".

"Musiałem podzielić swój czas pomiędzy z aktorami i tancerzami, którzy mieli do odegrania sceny aktorskie, a także pracować z choreografami nad wszystkimi numerami tanecznymi. Jako reżyser, musiałem mieć ciągle kontrolę nad tym, czy wszystkie elementy filmu znajdują się na odpowiednich miejscach".

Ekipa musiała znaleźć najlepszy sposób, by wszystkie numery taneczne przedstawić w sposób, jaki wyobrażał sobie Adetuyi. "Zamiast używania storyboardów, zdecydowaliśmy się na filmowanie prób do scen tańca", objaśnia Benedict Carver. "Pod koniec każdego tygodnia mieliśmy gotowy film o każdym z przygotowywanych numerów. Siadaliśmy razem, oglądaliśmy, a potem Rob omawiał całość i sugerował ewentualne zmiany. Zadaniem Sho-Tyme'a, Amandy i The Flying Steps było stworzenie odpowiedniej choreografii, a naszym obejrzenie jej i stwierdzenie, czy jest wystarczająco dobra".

Reklama

Ze względu na to, że "Beat the World. Taniec to moc!" jest nie tylko pełnym akcji filmem o tańcu, ale również historią o przyjaźni, więziach międzyludzkich i różnych dylematach, Robert Adetuyi chciał, by zdjęcia odzwierciedlały różnice w tonie, które pojawiały się w takt kolejnych scen filmu. "Z punktu widzenia stylu chciałem utrzymać pewnego rodzaju naturalizm, ale w perspektywie rzeczywistości podniesionej do pewnej potęgi. Nagle przechodzimy od sceny dramatycznej do sceny na wieżowcu, gdzie nasza obsada skacze z budynku na budynek. Ten film jest bardzo eklektyczny", informuje Adetuyi. "Podróżujemy wraz z filmem do różnych miast - Berlin, Rio, Detroit, Windsor - chciałem więc, żeby każda lokacja różniła się od poprzedniej, i to nie tylko pod względem architektury. W niektórych miejscach, jak Rio, zdjęcia były kręcone z ręki, inne lokacje natomiast wymagały bardziej płynnego podejścia. Kamera odzwierciedla środowisko, w którym się znajdujemy".

Pomimo dostosowywania się do wielu zmiennych, by ukończyć film w odpowiednim stylu, ekipa produkcyjna potwierdza, że Robert Adetuyi wykonał kawał dobrej roboty, wiążąc wszystkie filmowe końce w jedną całość. "Rob to bardzo skoncentrowany facet, ale również reżyser, który ma w sobie sporo dystansu i luzu. Nie wpycha się nigdzie na siłę. Uzyskuje pożądane rezultaty nieinwazyjnymi metodami", opowiada Carver. "Musiał pracować z wieloma aktorami - zarówno z głównymi wykonawcami, jak Tyrone Brown czy Mishael Morgan, ale także z dziesiątkami innych, aktorów lub tancerzy, którzy mieli do wypowiedzenia jedynie kilka linijek tekstu, ale bez nich cała konstrukcja runęłaby niczym domek z kart. Rob musiał poświęcić więcej czasu dla nowicjuszy i sprawić, by nie odstawali poziomem od doświadczonych aktorów. Jestem pełen szacunku za to, że udało mu się to wszystko pogodzić i zrobić świetny film".

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy