Reklama

"Balzac i mała Chinka": MÓWI AUTOR I REŻYSER

Dai Sijie urodził się w 1954 roku w chińskiej prowincji Fujian. W latach 1971 - 1974 zesłany na reedukację do Seczuanu. Po odzyskaniu wolności wraca do liceum, które kończy w roku 1976. Studiuje historię sztuki, a w ramach stypendium wyjeżdża do Francji. Podczas studiów we francuskiej szkole filmowej wraca do Chin, żeby zrealizować swój pierwszy krótki metraż. Kolejne jego filmy to "Chiny, mój ból" /nagroda Jean-Vigo 1989/, "Tang jedenasty" oraz "Pożeracz księżyca". "Balzac i mała Chinka" jest adaptacją jego powieści autobiograficznej. Zimą 2000 roku książka okazuje się bestsellerem na rynku wydawniczym. We Francji sprzedaje się jej ponad 250 000 egzemplarzy. Nagrodzona kilkunastoma nagrodami zostaje przetłumaczona na ponad 25 języków. Po chińsku nie ukazała się do tej pory. Dai Sijie pracuje nad filmem "Córki botanisty", który produkowany przez Lisę Fayolle, opowiada o miłości pomiędzy dwiema kobietami.

Reklama

Czy pisząc tę powieść spodziewał się Pan, że "Balzac i chińska krawcówna" stanie się przebojem księgarskim?

Zupełnie nie. Zresztą fakt, że moja książka stała się bestsellerem naprawdę mnie zdziwił.

Jak to się stało, że ta książka stała się filmem?

Wielu producentów kontaktowało się z moim wydawcą, ale tylko Lisa Fayolle wiedziała jak ze mną rozmawiać. Przede wszystkim nie starała się narzucić mi swoich pomysłów, mając świadomość, że chodzi tu bardziej o adaptację powieści niż o scenariusz autorski. Bardzo podobała się jej książka i pragnęła w filmie znaleźć te same emocje. W scenariuszu znalazło się kilka nowych scen, które uwspółcześniają całą historię.

Dlaczego upierał się Pan, żeby kręcić w Chinach?

Ta historia właśnie tam się dzieje i nie wyobrażam sobie, że można ją zrealizować gdzie indziej. To, o czym opowiadam w tym filmie to kawałek życia, kawałek mojego życia. Czułem potrzebę znalezienia pewnego realizmu, zarówno w dekoracjach jak i w ludziach.

Rozumiem, że ta historia jest autobiografią?

Tylko część. Niektóre sytuacje w powieści i w filmie są fabularyzowane.

Czy był Pan wzruszony rozpoczynając zdjęcia w rodzinnym kraju?

Już wcześniej kręciłem tutaj film. W czasach studenckich zrealizowałem krótki metraż. Ale kontekst tamtego filmu był zupełnie inny. Trudno powiedzieć, co czułem, kiedy kamera ruszyła. Film, który opowiada historię mojego życia, jest kręcony w moim rodzinnym języku, w scenografii, jaką pamiętam z czasów młodości. Dopiero po kilku dniach poczułem, że to nie sen.

Czy ten film był kręcony w oryginalnych sceneriach?

Nie. Wioska, w której spędzałem swoją reedukację, jest położona zbyt wysoko. Przez

miesiąc podróżowaliśmy wraz z Cao Jiupingiem, moim scenografem, w poszukiwaniu plenerów. Znaleźliśmy je zupełnie przypadkiem. Jezioro na szczycie góry, do którego wspina się po kamiennych schodach. Dokładnie jak w mojej wiosce. W sąsiedniej wiosce znaleźliśmy dom reedukacyjny, który kupiliśmy i przenieśliśmy na szczyt wzgórza. Zaaranżowaliśmy fragment wioski nad brzegiem jeziora i poprowadziliśmy drogę, żeby łatwiej transportować dekoracje.

Czy trudno było uzyskać zgodę na realizację zdjęć?

Załatwienie pozwoleń nie było trudne, tylko trwało niezwykle długo. Na początku wydawało mi się, że władze chińskie, nie bardzo chciały odkrywać ten okres historii. Okazało się jednak, że nie to jest problemem. Cenzorom nie spodobały się niektóre postaci, wydały im się karykaturalne. Na przykład naczelnik wioski jawił się jako zatwardziały komunista, ale nie mogli przyznać, że takich ludzi nie było. Kolejnym problemem okazał się pomysł, że książka, a do tego książka wydana za granicą może zmienić życie czy cokolwiek w Chinach.

Czy zmieniał Pan scenariusz pod dyktando chińskiej cenzury?

Nie, to zupełnie nie tak. Przemyślałem sobie postać naczelnika wioski. W efekcie on również był ofiarą tamtej epoki. Dodałem mu więcej człowieczeństwa. Nawet, jeśli jest prostakiem, to nie jest kretynem, o czym świadczy fakt, że potrafi docenić i wykorzystać umiejętności Ma i Luo, którzy wprowadzają do społeczności marzenia i rozrywkę. Gorzej było z problemem książki. Według cenzorów lepiej wyglądałoby, gdyby przeciwnicy czytania książek zmieniali się pod wpływem jakiejś chińskiej książki. Sęk jednak w tym, że nie znaleźliśmy adekwatnego dzieła. W literaturze chińskiej jest oczywiście bardzo dużo dobrych powieści, ale wszystkie opowiadają historie bardzo klasyczne. Cesarzowie, księżniczki, mandaryni, to wszystko jest obce Krawcównej. Balzac, przez swoją uniwersalność okazał się najlepszym wyborem. Broniłem tej koncepcji. W końcu udało się. Dostaliśmy pozwolenia na realizację zdjęć. Zmiany cenzorskie w scenariuszu były tak drobne, że nie wpłynęły na całość.

Jak wyglądała praca z aktorami?

Najpierw, zanim zaczęliśmy kręcić jakąś sceną, rozmawialiśmy o niej. W jaki sposób oni ją widzą, a jak ja sobie ją wyobrażam, ale szybko zrozumiałem, że wszyscy troje są aktorami instynktownymi. Więc, pozwoliłem im grać tak, jak czują, co dodało realizmu całej historii. W efekcie bardzo się zidentyfikowali ze swoimi postaciami.

W jaki sposób ta trójka młodych aktorów, którzy nie mieli okazji zetknąć się z rewolucją kulturalną, zareagowała na scenariusz?

Wydaje mi się, że najpierw dostrzegli w scenariuszu historię miłosną. Ale czy interpretacja tych postaci wpłynęła, choć trochę na ich chęć poznania tamtego okresu historii? Nie jestem pewien. Zresztą tak samo, jak nie jestem pewien, czy temat filmu zachęcił ich do czytania. Bez wątpienia nie są tacy sami teraz, jak przed rozpoczęciem zdjęć. Nie chcę tutaj powiedzieć, że praca nad tym filmem zmieniła ich nie do poznania, ale na pewno w ich świadomości zaszła pewna zmiana, która sprawiła, że inaczej patrzą na świat i ludzi.

Jak układały się stosunki pomiędzy francuską a chińską częścią grupy zdjęciowej?

Naprawdę świetnie. Chińczycy byli bardzo uprzejmi i mili dla Francuzów, którzy posługiwali się językiem zupełnie dla nich niezrozumiałym i musieli dostosować się do naprawdę ciężkich warunków pracy. Jeśli idzie o Francuzów, wydaje mi się, że praca nad tym filmem była dla nich dość specyficznym doświadczeniem.

A Pana najmilsze wspomnienie z kręcenia tego filmu?

Przede wszystkim, wrażenie przeżywania na nowo mojej przeszłości. Sceny, w których opowiadamy wieśniakom filmy, a także codzienną pracę na polach ryżowych i kopalniach. Wspomnienie młodości. Poczucie przyjaźni i miłości, w czasach, z których nie wiedzieliśmy, w jaki sposób wyjdziemy. I siebie, kilka lat później w trakcie przypominania sobie jak to było...

Czy w tym filmie przedstawia Pan swoją własną wizję Rewolucji Kulturalnej?

Ależ oczywiście, że nie. Ani mojej, ani żadnej innej wizji. Nigdy nie miałem zamiaru stawiać jakiejkolwiek tezy na temat Rewolucji Kulturalnej, ale tylko opowiedzieć historię przyjaźni i miłości pomiędzy trojgiem młodych ludzi związanych ze sobą odkryciem zakazanej literatury. Przez niemal 10 lat wszystkie książki oprócz tych propagandowych były zakazane w Chinach. Nie opowiadam, przecież w szczegółach jak wyglądało życie reedukowanych, ale jak książki mogą zupełnie odmienić życie człowieka, a Rewolucja Kulturalna stanowi jakby tło tej historii.

Jak ideologicznie przeżył Pan Rewolucję Kulturalną?

Kiedy to się zaczęło miałem 12 lat, a 17 kiedy zostałem zesłany do obozu reedukacyjnego, a 21 kiedy z niego wyszedłem. W tym czasie czułem się naprawdę źle, wydawało mi się, że jestem po złej stronie barykady z powodu moich korzeni i moich rodziców, lekarzy. Miałem uczucie bycia wyklętym po za społeczeństwo. Propaganda działała doskonale...

Przedziwne, że zarówno w Pańskiej książce, jak i filmie czuć pewnego rodzaju tęsknotę za tamtym okresem czasu?

Nie, nie za epoką, ale za moją młodością. Oczywiście nie byłem wolny, ale bez wątpienia miałem o wiele więcej odwagi i chęci niż dzisiaj... Nauczyłem się wtedy wielu rzeczy o ludziach i relacjach pomiędzy nimi, o radzeniu sobie i wartości pracy. Wtedy nie wyobrażałem sobie, że pewnego dnia sam napiszę książkę i zrobię film. Zadowalałem się opowiadaniem tego, co przeczytałem i zobaczyłem.

Jakiego rodzaju wspomnienia zostały Panu z czasu reedukacji?

Doskonale pamiętam, jak to jest być aktorem w absurdalnej sztuce. Wieśniacy, u których byliśmy reedukowani, sami byli ofiarami tej samej, absurdalnej komedii. Nie byli źli. W głębi byli dla nas tak samo obcy, jak my byliśmy dla nich. To, co zostało konkretnego z tamtego czasu to fakt, że tamto pokolenie straciło 10 lat i o tyle czasu się cofnęło. Było nas około 20 milionów Chińczyków zesłanych na reedukację. 20 milionów nawet w Chinach to bardzo wielu ludzi.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Balzac i mała Chinka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy