Reklama

"Autostopem przez Galaktykę": WIELKA WYMARZONA PODRÓŻ

Początkowo film miał reżyserować Jay Roach, opromieniony sukcesami trzech części parodystycznej komedii o przygodach agenta Austina Powersa oraz przeboju „Poznaj mojego tatę”. Ostatecznie jednak Roach wycofał się z projektu, i zastąpił go młody brytyjski reżyser Garth Jennings. Nad scenariuszem pracował Karey Kirkpatrick, który zasłynął scenariuszem do animowanych „Uciekających kurczaków” Nicka Parka oraz do takich filmów aktorskich, jak „Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki” czy „Wampirek”. W początkowych pracach uczestniczył sam autor kultowego cyklu powieści, Douglas Adams, który jednak, jak już wspomnieliśmy, zmarł w 2001 roku. Jennings realizował do tej pory głównie teledyski, miedzy innymi dla Robbiego Williamsa, Fatboya Slima i zespołu UB40.

Reklama

Znany producent Roger Birnbaum wspominał, że do tej adaptacji przymierzał się już od 1995 roku. Wtedy to kierował firmą Caravan Pictures, ściśle współpracującą z Disneyem. Jeden z pracowników firmy, Derek Evans, zwrócił uwagę Birnbauma i jego bliskiego współpracownika Johna Glickmana na powieści Adamsa. Ponoć do producentów przemówił ich specyficzny humor, i dostrzegli szansę na niezwykły film. Poczyniono zabiegi o zakup praw do adaptacji, co się udało. Birnbaum, po tym jak założył z Garym Barberem firmę Spyglass Entertainment, postanowił, że „Autostopem przez Galaktykę” będzie jednym z jej priorytetowych projektów. Adams rozpoczął pracę nad scenariuszem w 1997 roku. Nie była to jego pierwsza próba przekształcenia powieści w hollywoodzki film. Jednak poprzednie negocjacje kończyły się na niczym, Adams twardo bowiem obstawał przy tym, by to on sam był autorem scenariusza. Robienie filmu, moim zdaniem, przypomina pieczenie steka na grillu w pomieszczeniu, do którego wchodzi gromada ludzi i każdy dmucha na ruszt – cierpko komentował swe hollywoodzkie przygody pisarz. Robbie Stamp, bliski współpracownik Adamsa, zwłaszcza przy projektach multimedialnych, a teraz jeden ze współproducentów filmu, wspominał: Marzeniem Douglasa było przekształcenie „Autostopem...” w kinowy film. Walczył o to 20 lat. Miał bardzo jasną wizję. To miała być kolejna wersja tej historii, pełna nowych pomysłów i koncepcji, a nie jakieś odcinanie kuponów. Wersja książkowa różniła się przecież zdecydowanie od wersji radiowej, podobnie gra komputerowa. Film też miał być zupełnie czymś nowym. Tragiczne jest to, że samemu Douglasowi nie udało się doprowadzić tego zamysłu do końca. Ale w końcu postanowiliśmy jego zamiary kontynuować. Po niespodziewanej śmierci Adamsa projekt jednak zamrożono.

Birnbaum wspominał, że to wdowa po Adamsie, Jane, namówiła filmowców do wznowienia prac, co jej zdaniem z pewnością ucieszyłoby męża. Jonathan Glickman mówił: Każdy, kto zna dobrze kino lat 80. i 90., doskonale zdaje sobie sprawę, ile kino zawdzięcza pomysłom Adamsa. Myślę, że po „Pogromcach duchów” i „Facetach w czerni” przyszedł czas na „Autostopem przez Galaktykę”. Zaangażowano zatem Kirkpatricka, według producentów –obdarzonego zbliżonym do Adamsa poczuciem humoru. Jako reżysera rozważano Spike’a Jonze’a („Być jak John Malkovich”).

Scenarzysta tak wspominał pracę nad filmem: Spytacie, kim jest ten facet, który dobrał się do tego literackiego skarbu, co to za hollywoodzki kombinator. Odpowiadam: To nie ja szukałem okazji, by to uczynić – to okazja znalazła mnie. Reżyser Roach spędził kilka lat na przeróbkach i pisaniu kolejnych wersji scenariusza wraz z Adamsem. Po jego śmierci Roach, jak wiadomo, postanowił zająć się czym innym, ale miał za zadanie wyznaczyć swoich następców. Podobno wpadł na pomysł polecenia Kirkpatricka, oglądając „Uciekające kurczaki”. Uznał, że facet, który to napisał, jest w stanie zachować brytyjskie poczucie humoru i jednocześnie stworzyć tekst zgodny z wymaganiami potężnego filmowego studia – śmiał się scenarzysta, który miał okazję zapoznać się z wersjami scenariusza pisanymi przez Adamsa, a także pomysłami, których pisarz nie zdążył do końca rozwinąć. Kirkpatrick tak to komentował: Owszem, sporo nas łączyło. Obydwaj uwielbialiśmy grać rocka na gitarze, obydwaj uważaliśmy, że nie ma takich świętości, które nie mogłyby się stać przedmiotem satyry. Ale były i różnice. Moim zdaniem, Adams to po prostu geniusz… O sobie nie mogę tego powiedzieć. Miał też niezwykłą zdolność tworzenia precyzyjnej struktury opowieści. Czułem się więc niepewnie, ale to zadanie było przecież niezwykłym wyzwaniem i zaszczytem. Nigdy przedtem nie byłem zaangażowany w projekt, którym wszyscy uczestnicy byliby tak przejęci. To było wielkie marzenie Adamsa, by stworzyć film oryginalny i odpowiadający jego aspiracjom. Szkoda, że to marzenie zaczęło się realizować dopiero po jego śmierci.

Garth Jennings pół żartem, pół serio tłumaczył się podczas spotkania z fanami z decyzji o podjęciu pracy w wielkim hollywoodzkim studiu: Po prostu dali nam okazję nakręcenia filmu (mam na myśli siebie i mojego stałego współpracownika, Nicka Goldsmitha), bo poznali się na nas. Uznali, że mamy pewną świeżość spojrzenia, a w dodatku jesteśmy po prostu znacznie tańsi od wielu innych reżyserów w Hollywood. Myślę, że stanowimy bardzo zgrany i uzupełniający się zespół: pracujemy z Nickiem przy krótkich metrażach, reklamówkach i wideoklipach bez przerwy od czasu ukończenia szkoły.

Jednak zatrudnienie Jenningsa i Goldsmitha nie było prostym i łatwym procesem. Jay Roach, który zrezygnował z reżyserii, ale pozostał jednym z producentów filmu, wysłał jedną z istniejących wersji scenariusza wspomnianemu już Spike’owi Jonze’owi. Ten jednak wahał się, ponieważ miał w planach inne projekty. Roach pokazał mu prace Jenningsa i Goldsmitha. Jonze’owi bardzo się spodobały, podobnie jak szefom Spyglass. Wówczas duetowi zlecono napisanie nowej wersji scenariusza, co zajęło osiem miesięcy. Po upływie tego czasu Jennings i Goldsmith dokonali prezentacji wstępnych pomysłów wizualnych na film. Mieli gotową połowę storyboardów, modele statków kosmicznych, testowe zdjęcia dwugłowej postaci Zaphoda. Prezentację DVD zaakceptowali najpierw szefowie Spyglass, a potem decydenci z wytwórni Disneya. Wtedy machina produkcyjna ruszyła pełną parą.

Producent Derek Evans tak tłumaczył wybór Jenningsa i jego współpracownika Goldsmitha: Szukaliśmy ludzi, którzy potrafiliby trafić do dzisiejszej młodej publiczności, zarazić bakcylem Adamsa nowe pokolenie wielbicieli. Ich poprzednie prace wskazywały na to, że to właśnie tacy ludzie. Zuchwali, pełni pomysłów. Jak Adams.

Jennings wspominał, że po raz pierwszy zetknął się z przygodami Arthura Denta gdy miał 9 lat, w Anglii. Potem śledził pilnie twórczość Adamsa. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę, że nie możemy być niewolniczo wierni wobec książki. Musieliśmy myśleć kategoriami filmu, jego spójności i atrakcyjności. I nie załamywać się, jeśli ktoś miałby do nas pretensje. To było nie do uniknięcia. Postawiliśmy sobie główny cel: nakręcić zabawny i ekscytujący film, oparty na tej znanej tylu ludziom historii. Musieliśmy mieć wolność tworzenia, inaczej nic dobrego by z tego nie wyszło.

Znalezienie wykonawców głównych ról nie nastręczało wielkich trudności. Obsadziliśmy po prostu ludzi, których dokonania dobrze znaliśmy i ceniliśmy – wspominał reżyser. Oczywiście, zawierano pewne kompromisy, zgodnie z sugestiami producentów.

Do roli Denta potrzebowano aktora, który byłby uosobieniem zwyczajności. Martin Freeman to najbardziej prostolinijny, zwyczajny facet, jakiego mogliśmy znaleźć – tłumaczył reżyser. Golsmith natomiast podkreślał, że w ustach Freemana wszelkie, nawet najbardziej niezwykłe żarty, wzięte z prozy Adamsa, brzmią niezwykle naturalnie.

Zagrać ostatniego człowieka na Ziemi to dla aktora okazja, której po prostu nie może przegapić – mówił Freeman. – Denta poznajemy jako typowego Anglika, który zachowuje się dość biernie, zajmuje pozycję obserwatora i co jakiś czas pyta: „Co się tu u diabła dzieje?”. Przechodzi długą drogę, by przekonać się, że wbrew pozorom, nad wszystkimi tymi wydarzeniami można mieć kontrolę.

Obsadzenie Mosa Defa zasugerowała odpowiedzialna za casting Susie Figgis, która widziała go w sztuce „Topdog/Underdog”. Reżyser znał go do tej pory głównie jako muzyka, ale już pierwsze spotkanie przekonało go, że ma do czynienia z niezwykłą osobowością. Mos rzeczywiście pochodzi z innej planety. Ta planeta nazywa się Mos – komentował.

Jennings twierdził, że Def ma właśnie te cechy, które były najbardziej potrzebne. W przeciwieństwie do Martina, który jest pełnym dystansu, opanowanym Anglikiem, Mos to ktoś bardzo sprytny, zabawny, bardzo cool. Pomiędzy nimi jest prawdziwa chemia – zachwycał się Goldsmith. – Są jak Lemmon i Matthau w „Dziwnej parze”. Zupełnie odmienni, a jednak się uzupełniają. Sam Mos Def twierdził, że był zachwycony książką. Ujęła mnie główna myśl utworów Adamsa, ujęta w słynnym haśle „Nie panikuj!”. To oznacza, że ludzka ciekawość jest zwykle o wiele silniejsza, niż strach. Ciekawe też było to, że dokonano pewnych zmian. Nie ma przecież wątpliwości, że Dent i Ford prezentują całkiem odmienny typ humoru i mentalności. Dent to wcielenie brytyjskości. W naszej wersji Ford ma wiele cech Amerykanina.

Do zdecydowanie komediowej roli dwugłowego Zaphoda Beeblebroxa, wielkiego imprezowicza i Prezydenta Imperialnego Galaktycznego Wszechświata, zaangażowano Sama Rockwella. Bardzo spodobał mi się pomysł Gartha i Nicka, by ta postać stała się dziwacznym połączeniem cech Elvisa Presleya, Billa Clintona, Freddy’ego Mercury’ego i odrobiny George’a W. Busha – mówił aktor. – Oto gość, który uważa sam siebie za najbardziej odjazdowego faceta we Wszechświecie, a w rzeczywistości jest nieprawdopodobnym bufonem. To raj dla aktora!

Zooey Deschanel („U progu sławy”) zaproponowano rolę Trillian, tajemniczej pięknej kobiety – jak się okazuje, także ocalałej z zagłady Ziemi. Wątek swoistego uczuciowego trójkąta pomiędzy nią, Arturem i Zaphodem był tym, który Adams chciał w filmie zdecydowanie rozwinąć. Zooey coraz bardziej, w miarę pracy z nią, przypominała nam gwiazdy filmowe w dawnym klasycznym stylu – wyjaśniał Goldsmith. – Po prostu chciało się na nią patrzeć i nie odrywać wzroku. Deschanel bardzo odpowiadało połączenie intelektu i seksapilu zawarte w kreowanej przez nią postaci. Była też zdania, że podkreślenie wątku romantycznego bardzo wzmocniło strukturę opowieści.

Za aktora wprost idealnego do roli robota Marvina, Paranoidalnego Androida, który pogrążony jest w nieustannym pesymizmie i depresji, uznano Alana Rickmana, wybitnego brytyjskiego aktora pamiętnego chociażby ze „Szklanej pułapki” i „Rozważnej i romantycznej”, a ostatnio z roli profesora Snape’a z cyklu o Harrym Potterze. Rickman dał Marvinowi niepowtarzalny głos. Stworzono specjalny kostium, wewnątrz którego znalazł się aktor bardzo małego wzrostu, Warwick Davis, znany z filmów „Willow” i „Powrót Jedi”. Moim zadaniem było nie tylko poruszać kostiumem, ale nadać wyraz tej postaci. Nie mogło być wątpliwości, że nasz bohater jest w depresji – mówił aktor.

Ekipa starała się nie przejmować burzliwymi internetowymi dyskusjami na temat zmian w stosunku do literackiego oryginału i polemikami na temat obsady. Według słów reżysera: Martin żyje jak jaskiniowiec i nawet nie zbliża się do komputera. Sam Rockwell, owszem, zbliża się, ale tylko po to, by pooglądać roznegliżowane panienki, a Mos Def był zbyt zajęty i komputera używał głównie jako pomocy przy tworzeniu muzyki. Jasne jest też, że gdyby chcieć oddać całe bogactwo tych powieści, film musiałby trwać dziesięć godzin, a może i dziesięć lat.

Twórcy filmu podkreślali, że chociaż wizualne efekty były dla nich bardzo ważne, to jednak sedno wizji Adamsa polega na humorze i zaskakujących, pogłębionych charakterach postaci. Strzegli się więc bardzo, by nie stworzyć jednowymiarowego „futurystycznego komiksu”, bo to byłoby sprzeniewierzeniem się duchowi utworów pisarza. Każdy, kto czytał utwory Adamsa, ma swoją wizję poszczególnych postaci, do której jest bardzo przywiązany. Naszym zadaniem było narzucić widzom naszą wizję: fantazyjnego i całkowicie realnego świata. Nasz sposób postępowania nie jest może zbyt popularny, ale myślę, że naprawdę słuszny. Niezwykłe kosmiczne stwory musiały przyjąć realny kształt. Gdyby powstały w komputerze, nie sposób byłoby uniknąć sztuczności – mówił reżyser. Dlatego o pomoc poproszono słynną firmę stworzoną przez Jima Hensona, twórcę Muppetów – Jim Henson’s Creature Shop. To tam powstali kosmiczni biurokraci – Wogonowie, z których i Jennings, i ich główny twórca, Jamie Courtier, byli bardzo dumni. Reżyser był nimi po prostu zachwycony, twierdząc, że to „arcydzieło animatroniki”, i że pracowało się z nimi właściwie jak z aktorami.

Deschanel była przekonana o słuszności koncepcji reżyserskiej. Twierdziła, że po prostu całkiem inaczej się gra, gdy ma się do czynienia nie z niebieskim, albo zielonym pustym ekranem, ale z fantastycznymi stworami, które wyglądają całkowicie realnie.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Autostopem przez Galaktykę
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy