"Angel-A": KIM JESTEŚ, RIE RASMUSSEN?
Nieznana szerszej publiczności, Rie Rasmussen ma już za sobą debiut filmowy. Napisany i wyreżyserowany przez nią film krótkometrażowy „Thinning the Herd” był pokazany na festiwalu w Cannes w 2004 roku. Po występie w „Femme Fatale” Briana De Palmy po raz pierwszy gra główną rolę w „Angel-A”.
Skąd pochodzisz?
Urodziłam się w Danii, ale dorastałam w południowej Kalifornii. Mieszkałam w kilku krajach (m.in. Francji i Anglii), więc mam wiele wspólnego w różnymi kulturami: postanowiłam przywłaszczyć sobie to, co najlepsze w każdej z nich.
Czym zajmujesz się poza grą?
Przede wszystkim reżyserią i scenopisarstwem! Wielu chodzi do kina z myślą o aktorach, ja idąc do kina zawsze kierowałam się nazwiskami reżyserów. W tym zawodzie podoba mi się zwłaszcza możliwość opowiadania historii. Nie potrafię zrozumieć reżyserów, którzy sami dla siebie nie piszą... nie wspominając już o aktorach, którzy dostają nagrody za wypowiadanie kwestii, których nie są autorami.
Jak zrodziła się Twoja pasja do kina?
Oglądałam filmy, odkąd byłam na tyle duża, żeby sama włączyć telewizor. Dobrze pamiętam pierwszy film, który zrobił na mnie wrażenie: „Słodkie życie” Felliniego. Mieszkając w Danii, posiłkowałam się filmami Dogmy nieznanych autorów, na długo zanim ta idea została nagłośniona przez media. Gdy odkryłam kino amerykańskie, od razu poczułam słabość do czarnego kryminału: „Wielki sen”, „Key Largo” i „Sokół maltański” należą do moich ulubionych filmów. Zaliczam do nich także „Dziką bandę” Sama Peckinpaha, zwłaszcza za niesamowite użycie zwolnień. Ojcu zawdzięczam miłość do Sergia Leone, Woody’ego Allena i Clinta Eastwooda.
Jak poznałaś Luca Bessona?
Poznaliśmy się dzięki programowi wspierającemu kino krótkometrażowe w Europa Corp. Napisałam scenariusz do filmu fabularnego, który im przesłałam. Polecili mi zacząć od scenariusza krótkiego metrażu, który udało mi się zrealizować dzięki ich pomocy i pokazać w Cannes.
Czy znałaś wcześniej filmy Luca Bessona?
Każdą klatkę! To jeden z moich ulubionych reżyserów, stawiam go na równi z Orsonem Wellesem, Johnem Houstonem, Howardem Hawkesem, Samem Peckinpahem, Bobem Fosse i Brianem de Palmą... Na punkcie „Wielkiego błękitu” oszalałam jako dziecko w Danii. Zakochałam się także w „Nikicie”, zwłaszcza w oświetleniu, które jest dla mnie zawsze najważniejsze.
Czy czujesz jakiś związek ze swoją postacią?
Można powiedzieć, że trochę mnie ona przypomina, ale najważniejsze było dla mnie zbliżenie się do tego, co chciał osiągnąć Luc – stworzenia kobiety idealnej – bohaterki, która potrafi czynić tylko dobro.
Czy odkryłaś Paryż na nowo za sprawą tego filmu?
Całkiem dobrze znałam Paryż - nawet o 4 rano! Przyjeżdżam tutaj regularnie od 10 lat. Miałam jednak wrażenie, że staję się częścią historii kina jak w przypadku twórców „Do utraty tchu” i „Amatorskiego gangu”. Moim zdaniem w Paryżu powinno się tylko kręcić w czerni i bieli.
Czego nauczyła się Pani jako reżyserka od Luca Bessona?
Zapamiętałam zwłaszcza jedno: znać się na pracy każdego z członków ekipy lepiej od innych, by umiejętnie wszystkim kierować. Luca interesuje każdy szczegół na planie, aż miło na to popatrzeć.