Reklama

"American Psycho": REALIZACJA

Mary Harron uważa, że czas, który upłynął od chwili, gdy opublikowano "American Psycho", przysłużył się powieści. Jak mówi: "American Psycho" to błyskotliwa satyra społeczna i miażdżąca krytyka lat 80-tych. Powieść Breta Eastona Ellisa jak żadna inna ukazuje absurdy tamtej dekady. Nasz film bardziej przypomina przypowieść niż realistyczny dramat. W rzeczywistości bowiem Patrick Bateman nigdy nie uniknąłby odpowiedzialności. Taka jest zresztą wymowa powieści, która zatraciła się w morzu kontrowersji. Nikt nie podejrzewa, że Bateman jest potworem, co znakomicie oddaje ówczesne nastroje społeczne. "American Psycho" nie jest filmem "z przesłaniem". Nikogo nie pouczamy, mamy tylko nadzieję, że uda nam się powiedzieć coś o społeczeństwie, w którym żyjemy.

Reklama

Akcja "American Psycho" rozgrywa się w minionej - choć niezbyt odległej - epoce, sam film ma jednak ponadczasowy charakter. Mary Harron mówi: Kiedy przystępowaliśmy do pracy nad scenariuszem, "American Psycho" wydawał mi się typowym filmem "z epoki". Był bowiem rok 1996 i lata 80-te wydawały się zamierzchłą przeszłością. Szybko jednak okazało się, że giełda jest dziś bardziej szalona niż kiedykolwiek, a ludzi ponownie ogarnęła obsesja konsumpcji. Może tylko nabraliśmy nieco większej ogłady. W latach 80-tych wszystko było doprowadzone do absurdu. Dominował Christian Lacroix, a podstawą menu każdej szanującej się restauracji były wiadra kawioru. Dziś pieniądze znów wróciły do łaski i choć ludzie nie wydają ich już tak demonstracyjnie, los mniej zamożnych nadal nic a nic ich nie obchodzi. Twórcy filmu nie zamierzali szokować widza, stonowali więc obrazy przemocy skupiając się na elementach satyrycznych. Współautorka scenariusza i odtwórczyni roli Elizabeth Guinevere Turner mówi: Zależało nam, by zachować błyskotliwy i niezwykle zabawny dialog Ellisa. Postanowiłyśmy także, że nie będziemy epatować przemocą. Nie chciałyśmy bowiem, by powstał kolejny krwawy horror o seryjnym mordercy. Byłyśmy zdania, że to, czego nie widać, wyda się dużo bardziej przerażające.

Scenograf Gideon Ponte mówi: Przyświecało nam hasło "im mniej, tym lepiej". Nasz film cechuje wybitny minimalizm, ukazujemy niewiele makabrycznych szczegółów, resztę pozostawiając wyobraźni widza. W efekcie "American Psycho" nie jest brutalniejszy od przeciętnego hollywoodzkiego filmu akcji, opiera się za to na przemyślanym użyciu metafor wizualnych. Mary Harron mówi: Zdarza się, że nagle zmieniamy nastrój przechodząc od komedii do dramatu. Chciałam bowiem, by sceny przemocy były poruszające, z wyjątkiem może zabójstwa Paula Allena, które utrzymane jest w konwencji bliskiej czarnej komedii, a to dlatego, że Paul jest niemal sobowtórem Patricka. To tak, jakby Bateman zabijał samego siebie, a mimo to dbał, by nie nabrudzić w mieszkaniu. Pozostałe morderstwa mają jednak szokować, nie chcemy budzić śmiechu, ale prawdziwą grozę. Chciałam, by ofiarami Batemana nie były anonimowe osoby. Poznajemy je na tyle, by im współczuć, zwłaszcza prostytutce Christie. Film przynosi stylizowany obraz przemocy, jego bohater pogrąża się bowiem w szaleństwie i traci kontakt z rzeczywistością. Mary Harron mówi: Finałowa część filmu utrzymana jest w konwencji surrealistycznej. W pewnej chwili zaczynamy wątpić, czy to, co oglądamy, wydarzyło się naprawdę, czy tylko w wyobraźni Batemana.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: American Psycho
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy