Reklama

"Ame Agaru": WYWIAD Z KOPRODUCENTEM

Jak to się stało że zdecydował się pan współfinansować produkcję "Ame Agaru"?

To mój przyjaciel Pascal Diot opowiedział mi o tej sprawie. Przyszedł do mnie mówiąc: "Właśnie trwa ekranizacja ostatniego scenariusza Akiry Kurosawy. Producenci japońscy szukają jakiegoś sponsora w Europie." Powiedziałem: "I oczywiście już go znaleźli". A on na to, że właśnie nie. Byłem poruszony tą wiadomością. Odczuwałem jako coś niestosownego fakt, że ostatni film Kurosawy, którego wstępną fazę sam ukończył i przygotowywał się do zdjęć, nie został zrealizowany. Postanowiłem dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat.

Reklama

Czy producenci japońscy szukali wsparcia finansowego na całym Zachodzie?

Nawiązali kontakt z firmami francuskimi takimi jak Studio Canal + a także ze studiami amerykańskimi. Wszyscy zastanawiali się czy zaangażować się w tę przygodę czy nie. Poprzez moje stowarzyszenie 7 Films Cinéma interweniowałem jako pierwszy. Taka jest korzyść z tego że jest się producentem niezależnym.

Co ostatecznie wpłynęło na decyzję o koprodukcji tego filmu?

Przede wszystkim sama fabuła, która wydała mi się wspaniała, a także fakt, iż po śmierci Kurosawy nie chciano rezygnować z realizacji tego filmu. Dowiedziałem się, że producentem jest jego syn Hisao Kurosawa, a realizatorem Takashi Koizumi, który przez 25 lat pracował jako asystent u boku Mistrza. Pomyślałem, że jeżeli wszyscy ci ludzie którzy przez długie lata pracowali z Kurosawą wspierają Koizumiego, to znaczy, że potrafi on udźwignąć ten ciężar.

Jaką dokładnie rolę odegrał pan przy realizacji "Ame Agaru"?

Spotkałem się z producentami Hisao Kurosawą i Masao Harą, a potem z aktorami z ekipy filmowej. Jak tylko dostałem do ręki scenariusz, pozwoliłem sobie, najskromniej jak potrafiłem, przedstawić swoje uwagi. W czasie zdjęć wysyłali mi nakręcony w ciągu dnia materiał filmowy, abym go skomentował. Tak samo w czasie pierwszego montażu filmu. Nie traktowali mnie tylko jak źródło funduszy, ale jak prawdziwego partnera w produkcji. Bardzo jestem im za to wdzięczny. Nie odniosłem wrażenia bym był "dojną krową", ale przeciwnie kimś kto mógł zaproponować inne spojrzenie. Żałuję jedynie, że nie mogłem być fizycznie obecny przy kręceniu zdjęć, ponieważ byłem w trakcie przygotowań własnego filmu - "Harrison's flowers".

W jakim punkcie był projekt w chwili śmierci Kurosawy?

Wszystko było gotowe. Makiety, dokumentacja, scenopis... Kostiumy były uszyte. Gdy Kurosawa zmarł do rozpoczęcia zdjęć brakowało tylko kilku tygodni. Właściwie, czekał tylko na główną aktorkę Yoshiko Miyazaki, która w tym czasie grała w innym filmie.

Czy sądzi pan, że intencje Kurosawy zostały uszanowane?

Tak. Wizja ogólna filmu jest wizją Kurosawy. Czuje się, że jego duch unosi się nad "Ame Agaru". To film filozofa, który patrzy na świat z pewnego punktu widzenia, z pewną mądrością. Nawet jeżeli w jakimś momencie Takashi Koizumi musiał wziąć sprawy w swoje ręce, jestem przeświadczony, że zrobił wszystko, aby ten film był taki jak wyobrażał go sobie Kurosawa. Przez ponad 25 lat pracował u jego boku. Świetnie znał sposób w jaki Mistrz filmował, jak prowadził aktorów, jaki rodzaj oświetlenia lubił. Ekipa składała się po części z rodziny Kurosawy. Za kostiumy odpowiedzialna była jego córka Kazuko, produkcją zajął się syn - Hisao...

Ma się wrażenie, że Takashi Koizumi zupełnie chowa się za Akirą Kurosawą, że ten film jest hołdem złożonym Mistrzowi.

Koizumi jest człowiekiem niezwykle skromnym. Ktoś kto chowa się przez 25 lat za wielkim reżyserem, musi być przesiąknięty chęcią służenia Mistrzowi i jego dziełu. Koizumi powiedział: "Nie zrealizowałem filmu Koizumiego. Stworzyłem film, który chciał zrealizować Kurosawa." Od siebie mogę dodać, że współfinansowałem film Kurosawy, a gdy prace dobiegły końca odkryłem film Koizumiego. "Ame Agaru" nie jest hybrydą, w której mieszają się życzenia zmarłego i wybory żyjącego. Koizumi zachował myśl ogólną scenarzysty i twórcy dzieła. Tak dobrze znał Akirę Kurosawę, że nie miał potrzeby kurczowego trzymania się jego wskazówek. Wziął sprawy w swoje ręce i zrobił co do niego należało.

Jaki jest pana osobisty stosunek do dzieła Kurosawy?

Pierwsze filmy z jakimi się zetknąłem były dziełami Bergmana, Felliniego i Kurosawy. Jeśli ktoś powiedziałby mi - gdy byłem jeszcze dzieckiem - że pewnego dnia zainwestuję w film Kurosawy, który inaczej nie byłby zrealizowany, uznałbym to za senne marzenie.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Ame Agaru
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy