"Alpy": WYWIAD Z REŻYSEREM
Skąd pomysł na taki film?
Giorgos Lanthimos: - Wcale nie przyszedł z jednego źródła. Razem z moim współscenarzystą Efthimisem Filippou zastanawialiśmy się co robić dalej. Mieliśmy pomysł na scenariusz o ludziach, którzy spędzają czas na wykonywaniu głupich telefonów lub wysyłaniu listów anonsujących fałszywą śmierć, najczęściej zresztą ich samych. Ale to nie był zbyt filmowy koncept, więc skończyliśmy na grupie osób, która udaje innych ludzi po to, aby w ten sposób uciec od bycia sobą i życia własnym życiem.
Czy jest jakikolwiek związek pomiędzy Kłem a tym filmem? Czy Alpy to raczej filmowy krok naprzód?
- Z pewnością nie można uniknąć porównań, ale te dwa filmy są całkowicie przeciwstawne. "Kieł" to historia o człowieku, który próbuje uniknąć fikcyjnego życia. "Alpy" opowiadają o osobie, która stara się wkroczyć do sfabrykowanego życia. Jedyną rzeczą, która łączy oba te filmy są ci sami autorzy scenariusza.
Czy można postrzegać "Alpy" jako metaforę rozpaczy, w jakiej znajdują się obecnie Grecy?
- Nie uważam, że ten film ma jakikolwiek związek z Grekami. Oczywiście w tym filmie pieniądze są problemem i bohaterowie starają się zarobić je w różny sposób, ale taka sytuacja występuje na całym świecie. Nie kryje się tu więc żadna metafora, która byłaby intencjonalna.
Należy Pan do nurtu nowej fali w greckim kinie. Co Pan o nim sądzi?
- Ludzie mają w zwyczaju szybko identyfikować nowe ruchy i wkładać wszystkich do jednego worka. Tak jest po prostu łatwiej. Jeśli jednak wnikliwiej spojrzymy na greckich reżyserów, którzy ostatnio odnoszą sukcesy, to zobaczymy, że robią bardzo różne filmy. Należą do wielu różnych nurtów, więc nie sądzę, że Nowa Fala w greckim kinie w ogóle istnieje jako oddzielny nurt. Istnieją raczej pojedynczy reżyserzy, którzy, pomimo trudnych warunków, starają się jak najlepiej robić to, co do nich należy.
Czy łatwiej jest oddzielić realność od fikcji, gdy pokazuje się to w prawdziwym społeczeństwie, w realnej scenografii?
- Po nakręceniu filmu odkryliśmy, że w Japonii i Korei istnieją agencje, które zatrudniają aktorki do ogrywania ról żon w prawdziwym życiu. Realność wcale nie jest zatem tak daleka od fikcji. Bez względu na to, jak irracjonalne człowiek ma pomysły, zawsze znajdą się ludzie, którzy w prawdziwym życiu robią podobne rzeczy, a nawet jeszcze gorsze. W tym filmie staraliśmy się jednak odseparować realność od fikcji, co widać wyraźnie w postaci pielęgniarki, która przechodzi z jednego świata do drugiego, bo nie jest zadowolona z bycia pośrodku.
Według Pana "Kieł" to film o ludziach, którzy starają się uciec od sztucznego świata, a "Alpy" to coś zupełnie odwrotnego - fikcyjny świat przyciąga tu bohaterów, sprawia, że wchodzą w głąb siebie tak mocno, jak to tylko możliwe. W jaki sposób realny świat wpływa na Pana pracę?
- To, co dzieje się w "Alpach" może się zdarzyć również w prawdziwym życiu. Filmy są fikcją, co nie oznacza, że nie mają związku z rzeczywistością. Świat, który kreuję w filmie jest konfrontowany z prawdziwym życiem, którego staje się częścią. Jeśli chodzi o "Alpy" sprawa wydaje się prosta. Realnością jest w tym filmie historia dziewczyny, która w rzeczywistości żyje z ojcem, którym się opiekuje. To, co się z nią dzieje, gdy traci kontakt z rzeczywistością i zaczyna żyć fikcyjnym życiem, to nie moja sprawa. Nie obchodzi mnie dlaczego ona to robi, bo to dla mnie zupełnie jasne. Spotkania grupy Alpy i wszystko, co oni robią to ich normalne codzienne życie. Ale to, co dzieje się w głowie tej dziewczyny nie jest normalne.
- "Alpy" to film bardzo "meta". Grają w nim aktorzy, którzy udają, że są kimś innym, kto również udaje, że jest kimś innym. Ale niektórzy ludzie w tym filmie nawet nie są prawdziwymi aktorami...
Skupmy się na ambiwalencji ich ról. Czy to rodzaj psychologicznej zagrywki, która ma na celu zamieszanie w głowach widzów?
- Wcale nie. Nie byliśmy zainteresowani tego typu strategią. Chcieliśmy natomiast zbadać ten szczególny moment, szczególną sytuację, w której ktoś decyduje się żyć z tego typu zachowań. Zainteresował nas fakt, że ci ludzie decydują się udawać kogoś, kto umarł z pobudek finansowych lub - jak pielęgniarka - osobistych. W każdym z tym przypadków te pobudki są mniej lub bardziej prawdziwe.
Czy uważa Pan, że ludzie są w stanie wyczytać z "Alp" znacznie więcej, niż pan planował. Czy "Alpy" można odczytać jako metaforę finansowego kryzysu w Grecji? Czy takie interpretacje pana irytują?
- Nie, wręcz przeciwnie. Patrzę na nie z przyjemnością. Świadomie starałem się zrobić pole dla różnej interpretacji, dlatego mi to nie przeszkadza. Przyznam jednak, że czasami jestem zaskoczony, że ludzie widzą w moim filmie to, o czym ja w ogóle nawet nie pomyślałem. Ale to rozumiem. Świadomie podjęliśmy decyzję, że nie będziemy eksplorować każdej drogi, która się przed nami otwiera. Pogubilibyśmy się i nie bylibyśmy w stanie opowiedzieć żadnej historii. Popadlibyśmy w kompletny chaos. Dlatego skupiliśmy się na postaciach i opowiedzieliśmy ich historie jak najprościej, pozostawiając widzowi przestrzeń na wnioski, zależne od ich osobistego doświadczenia, wiary i nastroju w danej chwili. Emocjonalny i umysłowy stan widza jest bowiem najważniejszy. Każdy film można odczytać inaczej, w zależności od tego w jakim stanie go oglądamy.
W pana filmach aktorstwo wzbudza wiele kontrowersji. Często uznaje się je nawet za anty-aktorstwo. Czym zatem jest pana zdaniem dobre aktorstwo?
- Nie wiem. Dla mnie aktorstwo jest najważniejsze. Nie znoszę jednak oglądać aktorów, którzy starają się być naturalistyczni. Nie ma czegoś takiego jak naturalistyczne aktorstwo. Czuję zażenowanie, gdy aktorzy starają się odtworzyć naturalne stany i emocje. Oczywiście są tacy, którzy robią to doskonale, ale i tak nie zmienia to mojego zdania. Gdy oglądam kogoś takiego jak Daniel Day Lewis akceptuję to, ale to przecież wiem, że to nieprawda. Jeśli o mnie chodzi staram się jak najbardziej uprościć grę aktorską. Aktorzy wiedzą, że grają rzeczy, które nie są prawdziwe. To część mojego pomysłu na aktorstwo: konstruować każdy element w sposób jak najbardziej przekonywujący bez pokazywania emocji.
Każe pan zatem aktorom zapomnieć o wszystkim, czego nauczyli się w szkole.
- To przykre, ale prawdziwe. W szkole uczą się bardziej aktorstwa teatralnego niż filmowego. Film nie funkcjonuje w ten sam sposób, co teatr. To zupełnie inna sytuacja. W filmie nawet jak aktor nic nie robi, można pokazać bardzo wiele rzeczy poprzez zwykłe zbliżenie kamery. W kinie trudno o realizm. Nawet kino dokumentalne nie jest w pełni realistyczne. Wszystko, co reżyser dokumentuje jest natychmiast transponowane na coś innego dzięki czystej sile konwenansu.
Dlatego zatrudnia pan bardzo specyficznych aktorów, a w "Alpach" zagrali nawet amatorzy.
- Tak, to prawda. Wybieram aktorów, którzy są w stanie porzucić aktorski trening, bo dopiero wówczas naprawdę grają. Co do amatorów - wybieram ich, bo czuję, że są odpowiedni do tego rodzaju kina, które uprawiam. Nie mam zamiaru nakłaniać ich do czegoś innego, nawet jeśli zmieniają się pod wpływem filmu. Wnoszą tak wiele do filmu dzięki osobowości, sposobowi mówienia, poruszania się i reagowania. Dzięki temu film staje się po prostu ciekawszy.
Czy w "Alpach" wiele scen było improwizowanych?
- Wielu scen, które widzimy na ekranie, nie znajdziemy w scenariuszu. Zainspirowali nas do nich aktorzy, miejsce zdjęć lub po prostu jakiś pojedynczy szczegół w dialogu. Z pewnością ten film nie jest wiernym przeniesieniem scenariusza na filmowy ekran. Aktorzy mieli dużo wolności i wnieśli swój widoczny wkład w kształt tego obrazu. Na przykład komiczny efekt wielu scen jest po prostu wynikiem tego, w jaki sposób dany aktor mówi, jak akcentuje wyrazy. Gdyby zagrał inny aktor, efekt z pewnością byłby zupełnie inny. To jednak normalny i stały proces filmowej adaptacji każdego scenariusza.
Czy planuje pan nakręcić kolejny film w Grecji?
- Zrobiłem trzy filmy w Grecji, w bardzo trudnych warunkach finansowych. Wszystkie utrzymałem w swoim własnym stylu. Dostałem jednak propozycję, aby robić filmy gdzie indziej. To szansa, z której chcę skorzystać, aby zobaczyć, co inne miejsca mogą mi dać, jak mogą na mnie wpłynąć.
Czy zdradzi pan jakieś szczegóły?
- Niechętnie. Mam kilka nowych projektów w Wielkiej Brytanii. Czytam kilka amerykańskich scenariuszy. Piszę też nowy scenariusz do filmu, którego akcja dzieje się poza Grecją. Wiele wisi w powietrzu, ale zobaczymy co się z tego urodzi. Z pewnością żadnego z tych filmów nie zrealizuję w Grecji - nie widzę takiej możliwości. "Alpy" były wystarczająco trudne.
Skąd taka decyzja?
- W Grecji nie dostałem żadnego wsparcia. Gdy "Kieł" dostał nominację do Oscara i zdobył kilka nagród, nadal musiałem prosić ludzi, aby pracowali za darmo. Wyłożyłem na ten film własne pieniądze, namówiłem przyjaciół, aby zainwestowali 10-20 000 euro. Greckie Centrum Filmowe w końcu zdecydowało się wejść w ten projekt, ale dopiero, gdy my sami ponieśliśmy największe ryzyko, gdy film został zakwalifikowany na festiwale w Wenecji, Toronto, Londynie. Poczułem wówczas, że nie mam żadnego wsparcia. Nie czułem, że robię coś, co jest warte, istotne, co zasługuje na pomoc.
Nie oznacza to jednak, że nie nakręci już pan żadnego filmu w Grecji?
- Jestem bardzo zainteresowany Grecją, ale na razie jestem zbyt wykończony. Na "Alpy" dostałem jeszcze mniej pieniędzy niż na "Kła", co jest po prostu nie do przyjęcia. Musieliśmy iść na wiele kompromisów, ale zaniechanie zrobienia tego filmu byłoby jeszcze gorsze. Dlatego teraz mam zamiar zrobić coś bardziej odpowiedzialnego, z ludźmi, którzy doceniają to, co robię. Męczyłem się tu przez tyle lat i nagle jadę do Wielkiej Brytanii i mówię w Channel 4, że muszę wrócić do reklamy, bo nie mam z czego żyć. Oni mi na to, że może pożyczą mi trochę pieniędzy, które im potem oddam. To ironiczne, że Anglicy dają mi pieniądze, żebym nie musiał tracić czasu na komercję i mógł skupić się na kolejnym filmie, gdy w Grecji ciągle musiałem o nie błagać.
- - - - - - - - - - - -
Giorgos (Yorgos) Lanthimos - ur. w 1973 roku w Atenach. Grecki reżyser filmowy i teatralny. Studiował reżyserię filmową i telewizyjną w ateńskiej Stavrakos Film School. W latach 90. XX wieku wyreżyserował serię filmów wideo dla kilku greckich teatrów tanecznych. Od 1995 roku tworzy telewizyjne reklamy, muzyczne teledyski, krótkometrażowe filmy, jak również eksperymentalne sztuki teatralne. Był również członkiem kreatywnego zespołu, odpowiedzialnego za reżyserię ceremonii otwarcia i zamknięcia Igrzysk Olimpijskich w Atenach w 2004 roku. Jako reżyser filmów fabularnych karierę rozpoczął dwoma filmami: My Best Friend oraz Kinetta, którego premiera odbyła się na festiwalu w Toronto. Trzecim jego filmem jest Kieł, nominowany do Oscara w kategorii "najlepszy film nieanglojęzyczny" i nagrodzony na festiwalu w Cannes w 2009 roku