Reklama

"127 godzin": O ARONIE RALSTONIE

Kiedy Danny Boyle przeczytał książkę Ralstona od razu wysłał egzemplarz Christianowi Colsonowi. Producent początkowo nie był przekonany do pomysłu kolegi : "Książka bardzo mi się spodobała, ale uznałem, że nie da się jej dobrze zekranizować. Zmieniłem zdanie, gdy Danny dosłał mi treatment. Rozpisał pomysł na film na sześciu stronach, to było rewelacyjne. Podjęliśmy się wielkiego wyzwania, ale Danny miał fantastyczną wizję. Kręcąc ten film dokonaliśmy czegoś, co wydawało mi się niemożliwe".

Kiedy Danny Boyle przeczytał książkę Ralstona od razu wysłał egzemplarz Christianowi Colsonowi. Producent początkowo nie był przekonany do pomysłu kolegi : "Książka bardzo mi się spodobała, ale uznałem, że nie da się jej dobrze zekranizować. Zmieniłem zdanie, gdy Danny dosłał mi treatment. Rozpisał pomysł na film na sześciu stronach, to było rewelacyjne. Podjęliśmy się wielkiego wyzwania, ale Danny miał fantastyczną wizję. Kręcąc ten film dokonaliśmy czegoś, co wydawało mi się niemożliwe".

Prawa do ekranizacji ksiązki posiadał znany producent filmów dokumentalnych, John Smithson. Colson spotkał się z nim w Londynie i podjęli decyzję o wspólnym nakręceniu fabularnego filmu pełnometrażowego. Smithson podjął decyzję po przeczytaniu treatmentu Boyle'a, został też jednym z producentów.

Boyle natychmiast zaczął pisać scenariusz - razem z Simonem Beaufoyem, z którym pracował nad "Slumdogiem : Milionerem z ulicy".

Reżyser musiał dobrze poznać Ralstona. Zaczął od przyjrzenia się sytuacji, w której Aron niemal stracił życie. W lipcu 2009 roku pojechał z Colsonem do Blue John Canyon w Utah. Sześć lat wcześniej wybrał się tam Ralston, pasjonat wspinaczki. Zależało mu, by filmowcy zrozumieli jego miłość do tego sportu i pięknych, górzystych krajobrazów.

Reklama

Początkowo nie był przekonany do wizji Boyle'a. "Praca nad tą produkcją była dla mnie trudnym doświadczeniem. Danny chciał pokazać moje przeżycia i przemyślenia, a ja myśląc o tym wydarzeniu skupiałem się na faktach. Niełatwo było zgodzić się na ubarwienia". - mówi Ralston, który w końcu dał się porwać wyobraźni Boyle'a : "Przeżyłem to i dla mnie najważniejsze są godziny spędzone w kanionie, ale zrozumiałem, że żeby widzowie wczuli się w tę historię, trzeba im pokazać coś więcej".

Ralston zaprzyjaźnił się też z Beaufoyem, z którym wspinał się w górach Kolorado. "Dużo rozmawialiśmy o mojej przeszłości. Simon to aktywny facet rozumiejący sportową pasję".

Ralston podzielił się też z filmowcami czymś bardzo osobistym - nagraniami, które powstały gdy był uwięziony w kanionie. Zostawił wiadomość dla przyjaciół i rodziny w nadziei, że trafią do nich, gdy wreszcie zostanie odnaleziony.

"Obejrzenie tych filmików bardzo pomogło Jamesowi w budowaniu roli". - mówi Boyle.

Ralston cieszy się ze współpracy z Boyle'em : "To było niesamowite doświadczenie. Danny jest niezwykle kreatywny, a przy tym wrażliwy. Rozumiał, że praca nad filmem dużo mnie kosztowało i był bardzo delikatny. Jestem mu wdzięczny za to, że umożliwił mi spotkania ze scenarzystami, aktorami i pozwolił zaangażować się w produkcję. Choć było to dla mnie trudne nie wyobrażam sobie, że nie brałbym czynnego udziału w pracach nad filmem".

Aron zdobył się na to, by szczegółowo opowiadać o tym, jak wyglądało uwięzienie w kanionie - nie pomijał nawet tak trudnych kwestii jak picie własnego moczu. "Najważniejsze było zachowanie realizmu. Zebraliśmy sprzęt identyczny z tym, jakiego używał Aron, w bukłaku było tyle samo wody, ile miał. Kwestie związane z samą wyprawą były bardzo ważne i dopracowaliśmy je w najmniejszych szczegółach". - mówi Colson.

Wierność faktom to jedno, ale wizja artystyczna to drugie. "Aron opowiedział swoją historię pisząc książkę. Od początku sądziłem, że film musi zawierać jakiś nowy element. W pewnym sensie opowiedziałem własną wersję wydarzeń, a raczej przedstawiłem je po swojemu. Jestem Aronowi niewymownie wdzięczny, że mi na to pozwolił". - mówi reżyser.

Boyle'a zaintrygowało to, że w sytuacji zagrożenia życia Ralston uświadomił sobie jak ważne są relacje z innymi ludźmi mimo, że do tej pory był indywidualistą. "Był niezależnym, wysportowanym facetem, ale nie ideałem. Wzruszyło mnie, że kiedy otarł się o śmierć, przy życiu trzymały go myśli o najbliższych. Uważał siebie za samotnika, a okazało się, że wolę życia obudziły w nim wspomnienia o ludziach. To dla mnie w tej historii najważniejsze. Kiedy pod koniec filmu Aron wreszcie spotyka ludzi mówi po prostu "Potrzebuję pomocy". Jak my wszyscy. Dlatego żyjemy w grupach". - mówi Boyle.

To samo zaintrygowało pracowników Everest Entertainemt i skłoniło ich do współ-finansowania filmu. "Z przyjemnością angażujemy się w pełne pasji projekty". - mówi Lisa Marie Falcone.

Ralston bardzo chwali sobie współpracę z Dannym : "Obserwowanie go przy pracy było niezwykłe. Byłem pod wielkim wrażeniem tego, jak zaangażował się w film."

Aron dodaje, że nie wyobraża sobie, by ktoś inny i w inny sposób ekranizował jego książkę : "Byłem w kanionie sam, a przy życiu trzymały mnie wspomnienia i fantazje o najbliższych. Niemal czułem jakbym postrzegał świat spoza własnego ciała. Byłem odwodniony, obolały, wyczerpany. Traciłem rozum. Sam nie wierzę, że Danny potrafił to oddać".

Ralston przyznaje, że patrzenie jak James Franco odgrywa jego rolę było surrealistyczne : "Czułem jakbym cofnął się w czasie i obserwował siebie sprzed kilku lat".

Aron Ralston wrócił do Blue John Canyon w siódmą rocznicę swojego wypadku. "To było dla niego niezwykle emocjonalne i trudne przeżycie". - potwierdza Colson, a Ralston opisuje co czuł, gdy wrócił w miejsce, w którym był uwięziony : "To było bardzo osobiste przeżycie. Prawie zginąłem, a kiedy znów się tam znalazłem, poczułem jakbym narodził się na nowo. Zacząłem nowy etap życia. Uświadomiłem sobie, że bliski koniec bywa początkiem".

Dzień, w którym się uwolnił, rzeczywiście nim był. To jedna z najbardziej poruszających scen w filmie - Aron ma halucynacje i widzi chłopca, może swego przyszłego syna. Wizja się spełniła - w trakcie zdjęć na świat przyszedł pierwszy syn Ralstona, który uważa, że to, co przeżył było rozliczeniem się z dawnym postrzeganiem świata. "Zawsze fascynowało mnie balansowanie na granicy życia i śmierci. Lubiłem ryzyko, wyprawy w góry czy spływy. W sytuacji prawdziwego zagrożenia myślałem tylko o tym, by wrócić do bliskich i nie zaniedbywać naszych relacji". - mówi Aron Ralston, który nigdy nie zapomni wydarzenia, które zmieniło jego życie : "To, co przeżyłem całkowicie zmieniło moje życie. Godziny spędzone w Blue John Canyon odmieniły moje spojrzenie na świat. Przetrwałem i uważam, że spotkało mnie prawdziwe błogosławieństwo".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: 127 godzin
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy