"Gunda": Więcej niż kino, czyli jak świnia stała się sensacją festiwalu filmowego [recenzja]

Kadr z filmu "Gunda" /materiały prasowe

W Światowy Dzień Wegetarianizmu, rozpoczynający Międzynarodowy Miesiąc Dobroci dla Zwierząt, na nasze ekrany trafia dokument pod każdym względem niezwykły. Głęboko poruszający czarno-biały traktat o życiu, jego pięknie, prostocie i okrucieństwie. Kino, które coś może w widzu zmienić, a na pewno bardzo go dotknąć. Nie bez przyczyny dzieło stało się sensacją ubiegłorocznego festiwalu w Berlinie.

"Gundę" po raz pierwszy widziałam kilka miesięcy temu, w trakcie 61. Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Chociaż minęło już tyle czasu, te obrazy są nadal we mnie bardzo żywe, a wspomnienie niektórych scen uruchamia silne emocje - słyszę te dźwięki, widzę twarze zwierzęcych bohaterów, ich oczy. Będzie to zapewne jeden z tych kilku filmów, które zapamiętuje się po całym roku. Tytuł, który nie ginie w gąszczu historii filmowych i książkowych, wydarzeń i wrażeń. Jest inny.

Pozornie nie ma tu ani dialogów, ani aktorów, ani akcji. Nie ma żadnego narratora, który wprowadzałby nas w przedstawiony na ekranie świat. Ani nawet Krystyny Czubówny, która przybliżyłaby zwyczaje i zachowania portretowanych bohaterów: troskliwej i uważnej, kiedy trzeba surowej, kiedy można wesołej świnki Gundy i jej dzieci, jednonogiego koguta, którego intryguje to, co znajduje się po drugiej stronie ogrodzenia, i krów, szczęśliwych chwilą. Na położonej gdzieś w Norwegii farmie, na której reżyser Wiktor Kossakowski stawia swoją kamerę, życie płynie własnym, powolnym rytmem, wśród pogody i niepogody, codziennych małych rytuałów, poza świadomością ich ulotności i kruchości.

Reklama

Kossakowski przez lata szukał finansowania dla swojego pomysłu, dla wielu zapewne bardzo ekstrawaganckiego. Portret zwierząt gospodarskich, bez żadnych fajerwerków, ozdób, akcji, antropomorfizacji? Jak sam mówi: "dokument bez protekcjonalnego tonu czy uczłowieczania zwierząt, bez sentymentalizmu i bez wegańskiej propagandy". Czarno-biały. Bez narzucania widzowi tezy. Po prostu obserwacja, z której naturalnie wyłaniają się i bohater, i opowieść? "Film o istotach" - jeszcze raz zacytuję twórcę, "z którymi żyjemy wspólnie na jednej planecie. Film o zwierzętach jako żyjących i czujących bytach". Dla mnie to nie odkrycie, ale dla kina być może tak. Tam przecież zwierzęcy aktorzy zawsze wplatani są w jakieś historie - za pomocą głosu aktora, montażu, sztuczek, zamysłu scenarzysty.

Reżyser musiał wielokrotnie słyszeć, że jego idea jest może szlachetna, ale i bardzo niszowa. W końcu jednak znalazł ludzi, którzy zechcieli wyruszyć z nim w tę ryzykowną przygodę: norweską producentkę Anitę Rehoff oraz hollywoodzkiego aktora Joaquina Phoenixa, aktora od lat zaangażowanego w walkę o prawa zwierząt i odrobinę lepszy, bardziej empatyczny i czuły na i dla innych świat. Dziś gwiazdor mówi o dziele, że przekracza ono "bariery oddzielające nas od innych gatunków. To głębokie duchowe doświadczenie, medytacja o egzystencji". Coś w tych słowach jest. "Gunda" porusza zupełnie inne struny niż zwykły seans filmowy, inaczej się toczy, inaczej trwa po wyjściu z sali kinowej.

Jednocześnie, jak na "trudną", pozornie "hermetyczną" i minimalistyczną stylistkę, w krainie Gundy bardzo łatwo i wyjątkowo szybko można się zadomowić, zaangażować w jej codzienne trudy i wysiłki, troski. Czasem delikatnie uśmiechnąć, zaśmiać, rozmarzyć. Chce się wiedzieć, co tam jeszcze Gunda zaplanuje, jak się zachowa wobec rozrabiających maleństw. I co wykombinuje dzielny kogut. Nie potrzeba słów, chrumkanie i ruch, spojrzenia zwierząt są czytelniejsze niż jakikolwiek ludzki werbalny język. To, co widzimy, nie wymaga tłumaczenia, o ile, oczywiście, zechce się w to wszystko wsłuchać i wejrzeć. Tak szczerze, naprawdę.

Potem przychodzi finał - inny niż ten, którego można byłoby spodziewać się, jeżeli zna się nagrania ze śledztw PETA czy innych prozwierzęcych organizacji, które ujawniają akty sadyzmu i bestialstwa wobec zwierząt w rzeźniach i na farmach. Kossakowski unika krwawej sensacji, graficzna przemoc w ogóle go nie interesuje. Udaje mu się zaangażować widza na innych poziomach.

"Chciałbym, aby "Gunda" sprawiła, że ludzie zaczną widzieć zwierzęta jako istoty czujące i w pełni świadome" - mówi jeszcze Kossakowski, który jako czterolatek zaprzyjaźnił się z Wasią i bardzo przeżył fakt, że zwierzę niedługo potem zostało zaserwowane jako kotlet wieprzowy na rodzinnej kolacji. "To wszystko sprawia, że jest to najbardziej osobisty i najważniejszy film w mojej karierze" - dodaje. Może emocje, które buduje razem ze swoimi gospodarskimi bohaterami mogą wyżłobić w mózgu i sercu jakieś nowe ścieżki? A przynajmniej chciałoby się, żeby kino miało czasem taką moc sprawczą.

9/10

"Gunda", reż. Wiktor Kossakowski, USA, Norwegia (2020), dystrybutor: Gutek Film, premiera kinowa: 1 października 2021 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gunda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy