"Diego": Ręka Boga [recenzja]

Kadr z filmu "Diego" /materiały prasowe

To nie jest pierwszy film o "boskim Diego". Z biografią tego piłkarza wszech czasów mierzył się już m.in. Emir Kusturica. Jedenaście lat temu powstał dokument "Maradona by Kusturica". Dwóch panów opętanych na punkcie własnego ego rozmawiało o życiu legend(y). Maradona uwielbia kamerę. Do dziś chętnie zabiera głos. Często nagrany z ukrycia - złapany w kontrowersyjnych sytuacjach. Film Asifa Kapadii miał być oczywiście w kontrze do wszystkiego, co wykreował "boski Diego". Jak pokazać kogoś, kto - szczególnie w ostatnich latach - jest całkowicie nieprzewidywalny.

"Diego" Asifa Kapadii ma być podsumowaniem trylogii dokumentalnej reżysera. Najpierw "Senna" (2010), potem "Amy" (2015). Teraz Maradona jak żywy? Nic bardziej mylnego.

Kapadia zrezygnował praktycznie całkowicie z materiałów współczesnych. Nie oddał pola Maradonie dziś - nie postawił go przed kamerą. Zbudował opowieść o dwóch osobach. Z jednej strony Diego - najwybitniejszy gracz w historii piłki nożnej. Legenda z wyjątkowo wielkim sercem. Z drugiej Maradona - skandalista, pieniacz, narkoman, wojownik, który niczego i nikogo się nie boi. Przetrwa wszystkich i wszystko. Dokument Kapadii ma "ślizgać się" między tymi postaciami, ale koniec końców chodzi przede wszystkim o zbliżenie się do tego zagubionego argentyńskiego chłopaka.

Jeśli ktokolwiek spodziewał się wolty w kreacji tej bio-opowieści, to będzie zawiedziony. Działa prosta zasada - od pucybuta do milionera. Nie ma w tym nic złego. Wielodzietna rodzina Argentyńczyka była bardzo biedna. Maradona był ukochanym synkiem mamusi. Jego ojciec pracował praktycznie non stop. Kiedy chłopak zarobił pierwsze pieniądze na piłce nożnej, przekazał je rodzinie. Pierwsze mieszkanie było wspólne. Był odpowiedzialny za każdego z członków swojej rodziny. Był ich jedyną szansą na życie w godnych warunkach. Otrzymał dar. Urodził się jako człowiek, który potrafi zrobić wszystko z piłką.

Reklama

Dla reżysera "Diega" najważniejszy jest okres przełomu lat 80. i 90. XX wieku. Ten moment w biografii Maradony wpłynął na to, że był jednocześnie bogiem i kanalią. To wtedy "uciekł" z FC Barcelona i przeniósł się do Neapolu do przeciętnego - nawet jak na Serie A - SSC Napoli. Już od pierwszych chwil na stadionie, tłumy szalały na punkcie Argentyńczyka. Przyjazd zawodnika to dla Kapadii preludium w drodze do boskości. Jego misją miało być uczynienie z Neapolitańczyków bohaterów kraju. Pogardzani przez wszystkich Włochów, szczególnie z Północy, mieszkańcy Kampanii potrzebowali swojego mesjasza. Diego miał nim zostać.

W filmie Kapadii dramat Maradony opiera się na przymusowym byciu superbohaterem. Diego uwielbiał był w świetle jupiterów, ale przez ponad dekadę nosił na sobie ciężar bycia tym jednym jedynym. Oczekiwano, wymagano, egzekwowano. Ten sam tłum, który nosił go na rękach, w mgnieniu oka potrafił zrobić z niego największego wroga. Od Maradony wymagano poświęceń przypominających żywoty świętych. To miał być ten, który zbawi miliony.

"Ręka Boga" to jeden z najważniejszych momentów w historii futbolu. Jednocześnie chwila, kiedy Maradona czuł, że robi coś nie tylko dla innych, ale także dla siebie. Ten - momentami nieśmiały - cwaniak w futrze, obwieszony złotymi łańcuchami oddał się w całości swojej publiczności. Suweren nie zawsze był zadowolony. I choć w rzeczywistości mogło być zupełnie inaczej, Diego Asifa Kapadii to ten, który próbował zadowolić każdego za wszelką cenę.

8/10

"Diego" (Diego Maradona), reż. Asif Kapadia, Wielka Brytania 2019, dystrybutor: M2Films, premiera kinowa: 19 lipca 2019 roku.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Diego (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy