Wołanie o pamięć i godność. Pełne emocji doświadczenie na miarę Oscara

Kadr z filmu "Miedziaki" ("Nickel Boys") /materiały prasowe

"Miedziaki" RaMella Rossa to najbardziej niezwykły obraz z grona tegorocznych nominowanych od Oscara w kategorii Najlepszy Film. I absolutnie jeden z najciekawszych, choć wysoko zawiesza poprzeczkę tzw. zwykłym widzom. Odważnie eksperymentujący z formą reżyser tworzy na ekranie opowieść, której fabuła swobodnie miesza się z socjologicznym esejem, rzucając światło na kolejną z ciemnych kart amerykańskiej historii.

Chłopcy z Nickel: kamera w miejscu bohatera

"Miedziaki" to adaptacja, wydanej również w Polsce, wyróżnionej Nagrodą Pulitzera powieści Colsona Whiteheada - pisarza określanego mianem sumienia Ameryki, autora m.in. głośnej "Kolei podziemnej" oraz "Rytmu Harlemu". To rozgrywająca się w latach 60. XX wieku na Florydzie historia przyjaźni dwójki czarnoskórych nastolatków, którzy poznają się w zakładzie poprawczym na Florydzie. Główny bohater Elwood (Ethan Herisse) trafia tam w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Trzymający się z dala od kłopotów, wybijający się inteligencją chłopak zostaje aresztowany w drodze do college'u i oskarżony o współudział w kradzieży. Zafascynowany ruchem na rzecz praw obywatelskich wierzy, że wynajęty przez babcię adwokat lada moment wyciągnie go z opresji. Skazany na pobyt w zamkniętym ośrodku wypatruje ratunku, a jednocześnie buntuje się przeciw panującym tam rasistowskim zasadom oraz nadużyciom ze strony wychowawców i personelu.

Reklama

Tym, co odróżnia "Miedziaki" od klasycznych więziennych dramatów, jest umieszczenie kamery w miejscu bohatera, dzięki czemu przez większość czasu oglądamy ekranowe wydarzenia oczami Elwooda, kilkakrotnie tylko zmieniając perspektywę, ale również na POV - jego najbliższego kumpla Turnera (Brandon Wilson). To zabieg na co dzień nieobecny w kinie (choć zdarzały się już tego typu eksperymenty, jak w przypadku chandlerowkiej "Tajemnicy jeziora" Roberta Montgomery'ego z 1947 roku czy nakręconych w poprzedniej dekadzie obrazów "Hardcore Henry" Ilji Najszulera oraz, opowiadanego zza pleców bohatera, "Syna Szawła" László Nemesa), ale dobrze znany dziś zarówno fanom komputerowych gier akcji, jak i użytkownikom popularnego TikToka. Główni bohaterowie są więc przez większość filmu nieobecni przed kamerą, a ich emocje aktorzy wyrażają głównie głosem, który dopełniany jest fakturą obrazu autorstwa operatora Jomo Fraya.

Groza czai się gdzieś poza kadrem

Wywodzący się ze środowiska dokumentalistów reżyser RaMell Ross nie poprzestaje jednak tylko na eksperymentowaniu z ustawieniem kamery tak, byśmy mogli zespolić się z ekranowym protagonistą. Dodatkowo wplata w tę opowieść materiały dokumentalne w postaci zdjęć, grafik, fragmentów telewizyjnych relacji z przetaczających się wówczas przez Amerykę protestów, ale także amerykańskiego lądowania na Księżycu, jak również współczesne ujęcia z autentycznego ośrodka.

"Miedziaki" inspirowane są bowiem prawdziwymi wydarzeniami, jakie miały miejsca w placówce Dozier School for Boys na Florydzie, przez którą w ciągu 111 lat istnienia przewinęły się tysiące, w większości czarnoskórych, podopiecznych, których bezlitośnie katowano, poniżano i łamano. Ośrodek zamknięto w 2011 roku, a jego teren przebadała specjalna komisja składająca się ze śledczych, a także antropologów i archeologów, odkrywając bezimienne groby i inne materialne ślady aktów przemocy, jakich się tam dopuszczano.

Łącząca fabułę z dokumentem narracja RaMella Rossa budzi skojarzenia z artystycznymi zabiegami Jonathana Glazera, który w "Strefie interesów" współczesnymi kadrami i negatywowymi ujęciami wytrącał widzów zanurzonych w pozornie idylliczny świat komendanta obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau Rudolfa Hössa. I choć RaMell Ross, w przeciwieństwie do Glazera, opowiada historię z wnętrza obozu, to również i tu przemoc jest w zasadzie nieobecna. Groza czai się gdzieś poza kadrem lub na ukazanym w nieostrości jego obrzeżu. "Miedziaki" to także swoiste dopełnienie filmowego eseju Raoula Pecka "Nie jestem twoim murzynem" prezentującego historię amerykańskiego rasizmu.

"Miedziaki" są wołaniem o pamięć i godność

To znamienne, że "Miedziaki" pojawiają się w Oscarach w tym czasie co, nominowany w kategorii Najlepszy Pełnometrażowy Film Dokumentalny, obraz "Sugarcane: rozliczenie z przeszłością" Juliana Brave NoiseCat i Emily Kassie, opowiadający o prowadzonych przez kościół katolicki kanadyjskich szkołach z internatem, w których brutalnie "cywilizowano" dzieci rdzennych mieszkańców kontynentu. W Polsce tę historię znają doskonale czytelnicy wstrząsającego reportażu Joanny Gierak-Onoszko "27 śmierci Toby'ego Obeda". O ile dokumentalny "Sugarcane" to opowieść o walce ofiar i ich potomków o zadośćuczynienie, to ubrane w fabularny kostium "Miedziaki" są wołaniem o pamięć i godność.

Trwający 2 godziny i 20 minut obraz Rossa nie jest dziełem łatwym w odbiorze. A telewizyjny ekran (film nie trafił bowiem w Polsce do kin, lecz jest dostępny w streamingu) nie ułatwia immersyjnego doświadczenia, które było założeniem reżysera. A jednak seans "Miedziaków" to coś, po czym ciężko się otrząsnąć. Gdyby Oscary przyznawano za wartość artystyczną i rangę podejmowanej historii, statuetkę dla najlepszego filmu miałby w kieszeni.

8/10

"Miedziaki" ("Nickel Boys"), reż. Ramell Ross, USA 2025, film dostępny na platformie streamingowej Amazon.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Miedziaki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy