Kiedy kilka miesięcy temu Netflix zdradził plany premierowe na 2024 rok, wszystkich zainteresowała jedna pozycja - “Rozwodnicy”. To polska produkcja platformy, w której rozwiedzeni lata temu małżonkowie udają się do kościoła, by znowu się rozwieść. To był świetny pomysł na śmieszną komedię i dobre 90 minut seansu. Zabrakło tylko jednej rzeczy.
Co byś zrobił, gdybyś miał znowu rozwieść się z ex? Przed takim pytaniem stają bohaterowie nowej komedii Netflixa z Magdaleną Popławską i Wojciechem Mecwaldowskim w rolach głównych.
Małgosia i Jacek byli kiedyś szaleńczo w sobie zakochani. Ich uczucie nie mogło jednak przetrwać. Była to bowiem typowa młodzieńcza miłość, która przerosła ich, gdy w życiu pojawiła się córka, kiedy oni sami byli jeszcze niezbyt dojrzali. W komedii "Rozwodnicy" poznajemy ich, gdy ich pociecha jest już dorosła, a oni od wielu lat kroczą własnymi drogami. Gosia ma nowego męża (w tej roli Tomasz Schuchardt), a Jacek właśnie oświadczył się ukochanej i planują ślub. Cały myk w tym, że jego narzeczona marzy o białej sukni, welonie i ceremonii w kościele. Jacek potrzebuje więc unieważnić małżeństwo z Gosią. Muszą tylko przekonać duchownych, że nie ma szans na ponowne wskrzeszenie ich uczucia.
Polska nowość Netflixa jest dostępna na platformie od 25 września i zdaje się mieć potencjał na prawdziwy hit. W końcu założenia są świetne, aktorzy doskonali, a sposób ukazania sprawy naprawdę zabawny. Zabrakło tylko jednej rzeczy... głębi.
Muszę przyznać, że “Rozwodnicy" byli nowością platformy, na którą czekałam najbardziej. Wystarczyło, że zobaczyłam pierwszą wizytę głównych bohaterów w zakrystii, by wiedzieć, że jest tu potencjał na dobrą komedię. Taki film też dostałam. Lekki, błyskotliwy i dynamiczny.
To odświeżający dla gatunku pomysł - choć pozostajemy w konwencji komedii nieco romantycznej to zamiast obserwować przez cały film, jak postaci się w sobie zakochują, patrzymy, jak próbują ostatecznie rozłączyć swoje więzi, a wszyscy im w tym przeszkadzają. Ich starania o unieważnienie małżeństwa są niczym walka z wiatrakami - Gosia i Jacek mówią jedno, a duchowni twierdzą, że jest inaczej. Rodzi to zamęt w aktualnym życiu byłych małżonków, a widzów skłania do rozmyślania, z kim tak naprawdę byłoby Gosi i Jackowi najlepiej.
Mimo wszystkich zawirowań piętrzących się z minuty na minutę, to sprawa rozwodu i wizyty w kuluarach księży interesują widza i bawią najbardziej. Twórcy doskonale uchwycili absurd sytuacji przy pomocy wyolbrzymień. Chóry, organy, cienie, zasłony i świece rodem ze średniowiecza prowokują do tego, by zauważyć, jak skostniałe są niektóre struktury. Z kolei wyposażenie duchownych w nowoczesną technologię uwypukla niechęć ich instytucji do zmiany, a chęć dopasowania jej do siebie. To wyszło tu idealnie, szczególnie przy trwającej obecnie globalnej dyskusji o roli duchownych i ich przekonań. We wszystkim zabrakło jednak głębi.
Odnoszę wrażenie, że twórcy nie chcieli zbyt mocno oceniać jednak tych dwóch światów, które tu przedstawiają. Przez to stali się zbyt ostrożni. Szkoda, że nie pokazali prawnej strony zawiłej sytuacji Gosi i Jacka i wytłumaczyli, na czym kościół tak mocno opiera swój opór. Zbyt wiele rzeczy pozostaje tu też w sferze domysłów lub jest niewypowiedzianych. Przecież wyraźnie widać, jak obecny mąż Gosi cierpi i jakie mają problemy w komunikacji, ale nie dowiadujemy się do końca dlaczego.
Być może to celowy zabieg twórców. Może woleli postawić na lekką komedię pozbawioną głębszej analizy, by była dobra dla każdego i na każdą porę nocy i dnia. Bohaterowie “Rozwodników" zbyt szybko jednak dają się polubić, żebyśmy nie byli ciekawi tego, co leży głębiej. Nowa produkcja to więc mocne 7/10, ponieważ mogę przymknąć oko na braki w fabule przez śmiały pomysł osadzenia histori i to bez większego urażenia zarówno wierzących, jak i niewierzących.
Ocena: 7/10
Zobacz też: Wielki powrót! Aktor dołącza do rebootu "Koszmaru minionego lata"!