Miłość w świecie umarłych i wymyślne tatuaże. Udana wersja kinowego hitu?

Bill Skarsgård i FKA Twigs w filmie "Kruk" /materiały prasowe

Zapomnijcie o ascetycznym oryginalnym "Kruku" Alexa Proyasa z 1994 roku, który obrósł mitem po tragicznej śmierci na planie Brandona Lee. Porównania nowej wersji z kultowym dziś gotyckim obrazem nie mają żadnego sensu, tak jak porównania kłów Belli Lugosi do ząbków Roberta Pattinsona. "Kruk" Ruperta Sandersa to film z epoki Johna Wicka i romantyzmu spod znaku sagi "Zmierzch".

  • Nowa wersja okrytego mroczną legendą kinowego przeboju, w którym swoją ostatnią rolę zagrał Brandon Lee. Zakochani Shelley i Eric próbują zacząć nowe życie z dala od przestępczego świata, który ich ukształtował. Jednak przeszłość nie pozwala przed sobą uciec. Po dramatycznych wydarzeniach Eric, u progu zaświatów, dostaje propozycję nie od odrzucenia. Aby ocalić duszę ukochanej przed piekłem, musi powrócić na ziemię, by wymierzyć karę odpowiedzialnym za jej śmierć.
  • "Kruk" od 23 sierpnia na ekranach polskich kin. Zobacz zwiastun filmu!

"Kruk" to mroczna opowieść o świecie umarłych

Zostawmy z boku sequele "Kruka", które zlewają mi się w jedną bezpłciową pulpę. Jestem fanem oryginału Proyasa. Jak każdy dzieciak zafascynowany MTV we wczesnych "najntisach", który na dodatek biegał do wypożyczalni VHS po "Ostry poker w Małym Tokio" (1991), bo przecież "obok Ivana Drago i He-Mana zagrał syn Bruce'a Lee!", przeżywałem tragiczną śmierć wschodzącej gwiazdy kopanego kina. Dla 28-letniego Brandona Lee rola Erica Dravena mogła być przełomem w karierze. Niestety ta została brutalnie przerwana.

Lee wcielił się w muzyka rockowego, który powstaje ze świata zmarłych i mści się za koszmarną śmierć swojej ukochanej Shelley. Lee zginął pod koniec zdjęć na planie filmowym przez błąd techników, którzy pozostawili w lufie Magnum 44 (jakież to wszystko filmowe!) ostry nabój. Wstrzelił go wcielający się często w czarne charaktery Michael Massee, który na jakiś czas potem wycofał się z kina. Wokół śmierci Brandona narosło wiele mitów, które nałożyły się na enigmatyczny zgon jego legendarnego ojca Bruce'a, zmarłego w wieku zaledwie 32 lat. Tragiczne wydarzenie wpłynęło to rzecz jasna na odbiór mrocznej opowieści o świecie umarłych, co miało swoje odbicie w box office. 

"Kruk" nie potrzebował jednak wcale tego mitu by osiągnąć sukces. Magnetyczna rola Lee, wspaniałe zdjęcia Dariusza Wolskiego, brutalność, rytm najlepszych filmów akcji i zabójcza ścieżka dźwiękowa na czele ze Stone Temple Pilots, Rage Against The Machine i The Cure - to wszystko uczyniło oparty na komiksowej serii Jamesa O'Barra jednym z najważniejszych filmów lat 90. XX wieku. Reeboot tak ikonicznego był obarczony ogromnym ryzykiem. Przez 30 lat przewijały się przez niego takie nazwiska, jak Bradley Cooper, Ryan Gosling, Jason Mamoa, James McAvoy czy Tom Hiddelson i nic z projektów nie wychodziło. Ostatecznie rolę Dravena dostał Bill Skarsgård, zaś jego ukochaną Shelly zagrała brytyjska piosenkarka FKA Twigs.

"Kruk" jest krojony pod gusta pokolenia Z

Od samego początku nowy "Kruk" jest krojony pod gusta pokolenia Z. Skazani na świat umarłych kochankowie poznają się w ośrodku odwykowym dla młodzieży, skąd uciekają, bo Shelly jest ścigana przez swoją przeszłość uosobioną przez, dosłownie, diabolicznego Vincenta Roega (Danny Houson). Vincent ma fetysz wysyłania do piekła niewinnych duszyczek wybitnie utalentowanych muzycznie dziewczyn, dzięki czemu sam może żyć wiecznie. Tym razem zabija jednak dwójkę kochanków, których miłość jest silniejsza niż śmierć, co powoduje, że Draven trafia do "poczekalni" pilnowanej przez kruki. Tam dowiaduje się, że musi zabić oprawców ukochanej, by uratować jej duszę przed otchłanią.

Słowa niebo, czyściec i piekło nie padają, bo "Kruk" to wytwór kultury, która do archetypów monoteistycznych religii odwoływać się nie chce. Sanders zamiast tego długo buduje romans dwójki kochanków, którzy mówią tekstami dzieci goth, tatuują sobie na skórze maski błaznów i w górnolotnych manifestach szukają balansu między śmiechem i łzami. Wampiryczne young adult zamienia się ostatecznie w Johna Wicka powracającego zza światów. Cóż, on też był Babą Jagą. Tyle, że w "Kruku" ironii i humoru kina baletu śmierci Chada Stahelskiego brak.

"Kruk" - udana wersja kinowego przeboju?

Jeżeli odsuniemy od siebie potrzebę porównywania Billa "Pennywise’a" Skarsgård do syna legendy "Wejścia smoka", nie będziemy się irytować, że kuriozalny czarny charakter nie jest Michaelem Wincottem i uznamy, że duch w "czyśćcu" (wyglądającym swoją drogą jak zalany powodzią magazyn) mógłby w "Między piekłem a niebem" pomagać Robinowi Williamsowi ratować ukochaną, to możemy się na "Kruku" nieźle bawić. Finałowa rozwałka w operze nawiązuje do finału "Ojca chrzestnego III", ale ma też sporo elementów gore, choć bardziej w wersji z gier niż kina Cronenberga i klasyków gatunku spod skrzydeł Dario Argento.

"Kruk" oddaje też więcej miejsca postaci Shalley, czego oryginał nie robił, też jest ukłonem w stronę widowni wychowanej już w erze kina feministycznego, a nie maczyzmu przełomu lat 80. i 90., gdy "Kruk" się narodził na kartach komiksu. Skarsgård jest przekonujący jako romantyczny straceniec, choć brakuje mocniejszego zaakcentowania jego przemiany. Same kruki są również tutaj potraktowane wyłącznie dekoracyjnie, a brak lepszego nakreślenia przeszłości głównego łotra, obniża temperaturę o kilka stopni.

Pozostaje więc sama krwawa rzeź na końcu, wymyślne tatuaże na skórze zakochanego mściciela i niezły soundtrack z Joe Division, Enyą i "What Went Down" Foals. Cóż, wiele rzeczy went down w tej wersji, ale mam wrażenie, że główna grupa docelowa tego filmu może być usatysfakcjonowana. Goth love story to niej jest coś, co ja czuję, ale zawsze chętnie spojrzę na kino zemsty. Nawet w wersji zinfantylizowanego mroku.

6/10

"Kruk" ("The Crow"), reż. Rupert Sanders, USA 2024, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 23 sierpnia 2024 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kruk (2024)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy