Reklama

"MaXXXine": Najgorętsza premiera lata? Fani horrorów nie mogą jej przegapić

Ti West postrzegany jest jako czołowy amerykański specjalista od horrorów. Z tym gatunkiem, zarówno na polu filmów, jak i seriali, mierzy się od początku swojej kariery, czyli już niemal dwie dekady. Wydaje się jednak, że przełom przyszedł stosunkowo niedawno, a konkretnie dwa lata temu, kiedy na ekranach pojawiły się najpierw "X" (2022), a później "Pearl" (2022). Dopełnieniem trylogii, w której kluczową rolę odgrywa aktorka Mia Goth, jest "MaXXXine" (2024), która właśnie weszła na ekrany polskich kin. Te trzy iksy nie są przypadkowe, ponieważ główna bohaterka filmu Westa to rezydująca w Los Angeles gwiazda filmów dla dorosłych, która marzy o prawdziwej karierze.

Ti West postrzegany jest jako czołowy amerykański specjalista od horrorów. Z tym gatunkiem, zarówno na polu filmów, jak i seriali, mierzy się od początku swojej kariery, czyli już niemal dwie dekady. Wydaje się jednak, że przełom przyszedł stosunkowo niedawno, a konkretnie dwa lata temu, kiedy na ekranach pojawiły się najpierw "X" (2022), a później "Pearl" (2022). Dopełnieniem trylogii, w której kluczową rolę odgrywa aktorka Mia Goth, jest "MaXXXine" (2024), która właśnie weszła na ekrany polskich kin. Te trzy iksy nie są przypadkowe, ponieważ główna bohaterka filmu Westa to rezydująca w Los Angeles gwiazda filmów dla dorosłych, która marzy o prawdziwej karierze.
Ti West /Ben Kriemann /Getty Images

Po weneckiej premierze "Pearl" "MaXXXine" znalazła się w programie festiwalu w Karlowych Warach, gdzie mieliśmy okazję porozmawiać z Ti Westem. Sam reżyser wykazał się sporą fantazją i samozaparciem, bo do Czech przybył z Los Angeles raptem na... 24 godziny. O niszczącej sile Hollywoodu, magii wypożyczalni kaset wideo oraz fascynacji horrorem porozmawiał dla nas z Kubą Armatą.

Kuba Armata: Ponoć początkowo w planach miałeś nakręcenie tylko jednego filmu, jakim miał być "X", ale finalnie przerodziło się to w trylogię, której "MaXXXine" (2024) jest domknięciem. Skąd ta zmiana planów?

Reklama

Ti West: - Rzeczywiście, kiedy napisałem scenariusz "X", nie planowałem, że może się to przerodzić w coś więcej niż tylko jeden film. Wtedy jednak wybuchła na całym świecie pandemia koronawirusa. By w ogóle móc kręcić, musieliśmy się udać do Nowej Zelandii, gdzie obowiązywały zupełnie inne restrykcje związane z COVID-19. To było chyba jedyne bezpieczne miejsce w tamtym czasie dla filmowców, tam można było we względnie normalnych warunkach pracować. Poczułem wtedy, że wyjazd oraz wszystko, co się z nim wiązało - wydanie sporej sumy pieniędzy, dopięcie wszelkich formalności, jak chociażby załatwienie wiz pracowniczych dla całej ekipy, byłby zmarnowaną szansą, gdybyśmy tuż po nakręceniu filmu wrócili do domu i poddali się izolacji.

- Byłem ogromnie wdzięczny, że w ogóle tam jestem, w efekcie uznałem, że mógłbym zostać na miejscu trochę dłużej i zrobić drugi film. A ponieważ była ze mną Mia Goth, poczyniliśmy z całą ekipą pewne przygotowania, zbudowaliśmy scenografię, można było to wykorzystać, a tym samym zrobić drugi film znacznie taniej. Kiedy pojechaliśmy do Nowej Zelandii, poddaliśmy się dwutygodniowej kwarantannie i wtedy wspólnie z Mią napisaliśmy "Pearl". A potem nakręciliśmy te dwa filmy, jeden po drugim. Było to dość dziwne doświadczenie, ale oba tytuły spodobały się publiczności, co pozwoliło nam z kolei rozpocząć pracę nad "MaXXXine".

No właśnie, jak zrodził się pomysł na "MaXXXine"?

- Kiedy wpadłem na pomysł zrobienia dwóch filmów, pomyślałem, a czemu by nie trylogia? Pierwszy zatytułowałem "X", drugi według planu mieliśmy nazwać "XX", a trzeci - analogicznie "XXX". Co związane było także z dynamicznym rozwojem kina pornograficznego w Stanach Zjednoczonych w latach 70. i 80. ubiegłego stulecia. Gdy wraz z Mią napisaliśmy scenariusz, uznaliśmy, że tytuł "Pearl" będzie jednak bardziej odpowiedni. Na szczęście w imieniu mojej bohaterki Maxine znajduje się ta najbardziej interesująca mnie litera, a więc mogłem się z tym pobawić  przy tytule ostatniego z filmów. Pomyślałem też wtedy, że jeśli dwie pierwsze produkcje się spodobają, to kolejna historia będzie rozgrywała się w latach 80. w Hollywood.

Tak też się stało, choć połowa lat 80. to czas, kiedy ty sam byłeś małym chłopcem. Pamiętasz coś z tamtego okresu czy to, co widzimy na ekranie, opiera się na wiedzy, jaką wyniosłeś z filmów, telewizji, gazet?

- To połączenie obu tych rzeczy. Przeżycia tego czasu, choć, jak zauważyłeś, byłem wtedy młodym chłopakiem, zainteresowania, a nawet obsesji na tym punkcie. Kiedy zdecydowałem, że akcja filmu będzie się rozgrywała w latach 80., zależało mi, by to tło uczynić tak realistyczne, jak to tylko możliwe. Niektóre z tych rzeczy pamiętam z dzieciństwa, innymi się interesowałem, a kolejne udokumentowałem wyłącznie na potrzeby tego filmu.

Druga sprawa to Hollywood, gdzie rozgrywa się akcja "MaXXXine". Mit, ale i miejsce, gdzie złamana została niejedna kariera i zniweczono szereg marzeń. Z czym tobie kojarzy się Fabryka Snów?

- Wydaje mi się, że jest coś interesującego w przyjrzeniu się miejscu, które z jednej strony znane jest z totalnego blichtru i przepychu, ale również z tej mroczniejszej strony, a zatem z tego, co kryje się pod tym wszystkim i jaka może być cena sukcesu. Zestawienie tych dwóch perspektyw odziera to miejsce z iluzji, ale i sprawia, że wiele osób jeszcze bardziej go pożąda. Bo jeśli ktoś dostanie kawałek tego tortu i go spróbuje, to zrobi wszystko, byle tylko go nie stracić.

To, w jaki sposób można zrobić tam karierę, dobrze opisuje zdanie, które twoja bohaterka słyszy w jednej ze scen od swojego agenta: "Wszyscy kochają underdogów".

- Myślę, że wiele w tym racji. Ważną motywacją bohaterki jest niezadowolenie z życia, jakie dotychczas prowadzi. Chciałaby to zmienić, a najprostszą drogą do tego, wydaje jej się aktorska kariera. Kiedy już zostanie sławna, będzie mogła pozwolić sobie na wszystko, czego inaczej nie mogłaby mieć. Zrobienie kariery w Hollywood nie jest łatwe, ale Maxine jest niezwykle zdeterminowana. Moim zdaniem to właśnie jej ambicja oraz przekora są cechami, z którymi widzowie mogą się utożsamiać i powodem, dla jakiego tak bardzo polubili te filmy. Bohaterka gotowa jest poświęcić wszystko, byle tylko spełnić swoje marzenia.

Czy na początku swojej reżyserskiej kariery także postrzegałeś się jako underdog?

- Z pewnością, choć mam też taką naturę, że za każdym razem, gdy decyduję się coś zrobić, przesuwam trochę granicę, by kolejna rzecz była nieco trudniejsza. To pozwala mi się rozwijać. Z drugiej strony przez ostatnie prawie pięć lat żyłem w świecie, który stworzyliśmy w tych trzech filmach, więc może straciłem trochę dystans, by móc obiektywnie odpowiedzieć na to pytanie. Niełatwo mi teraz odnaleźć się w innej rzeczywistości. Widzowie, tak pozytywnie reagując na moje filmy, sprawili mi ogromną frajdę, ale szczerze mówiąc, to był tak napięty czas, że nie zdążyłem nawet spokojnie usiąść, by nad tym wszystkim się zastanowić.

Jak w ogóle poznaliście się z Mią Goth, bo warto wspomnieć, że z czasem współpraca aktorska rozszerzyła się także na scenariuszową, w końcu razem napisaliście "Pearl"?

- Spotkaliśmy się pierwszy raz na Zoomie, żeby porozmawiać o jej ewentualnej roli w "X". Mia bardzo chciała to zrobić i udowodnić, że jest w stanie wziąć na siebie odpowiedzialność związaną z główną rolą. Wydaje mi się, że czuła się trochę niedoceniana i zależało jej, by zrobić odważny krok w swojej karierze. Dokładnie tego szukałem. Osoby, która jest nieustraszona i pewna siebie. Potrzebowałem kogoś, kto z jednej strony nie będzie się bał, a z drugiej gotowy jest pracować tak ciężko jak ja, a więc po piętnaście-szesnaście godzin dziennie. Myślę, że w dużej mierze to wszystko udało się dlatego, że oboje byliśmy gotowi do tego, by w pełni zaangażować się w realizację tych trzech filmów.

Na ekranie pojawia się także Kevin Bacon, jedna z aktorskich ikon lat 90.

- To świetny gość i tak się akurat złożyło, że podobały mu się moje filmy. Kilkakrotnie było już blisko, żebyśmy mogli współpracować, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Wysłałem mu scenariusz "MaXXXine", a on niemal od razu odpowiedział, że w to wchodzi. Kevin jest nie tylko świetnym, utalentowanym aktorem, ale i kapitalnym człowiekiem. I chyba mogę powiedzieć, że zdążyliśmy się przez ten czas zaprzyjaźnić.

Wszystkie trzy filmy postrzegane są jako horrory. Co ciebie pociąga w gatunku, którego oglądanie wielu ludziom dostarcza adrenaliny, a dla innych jest wręcz terapeutycznym doświadczeniem?

- Podoba mi się to, że oglądanie horrorów wywołuje w nas trzewną, wewnętrzną reakcję. Dobrze wiedzieć, że kino ma taką moc, by w ogóle wzbudzać w nas takie emocje. Co więcej, w ramach tego gatunku twórcy mogą robić to na różne sposoby. Od realistycznych opowieści przez naturalistyczne po historie pełne surrealizmu. Po horrorach nigdy do końca nie wiadomo, czego się spodziewać, także od strony estetycznej. Rzadko to się zdarza w przypadku innego gatunku.

Czy to prawda, że jednym z twoich ulubionych horrorów jest "Dziecko Rosemary" (1968) Romana Polańskiego?

- To jeden z najlepszych reżyserów, którzy kiedykolwiek skierowali swoje zainteresowania w stronę tego gatunku. Uwielbiam "Dziecko Rosemary", ale i całą "trylogię apartamentową", na którą składają się jeszcze "Wstręt" (1965) oraz "Lokator" (1976). Polański wysoko zawiesił poprzeczkę, chociażby w kwestii kreowania napięcia, i wydaje mi się, że trudno będzie mu dorównać. Lubię jego kino, bo dla mnie jest niezwykle inspirujące.

Kiedy zapowiadałeś ze sceny swój film na festiwalu w Karlowych Warach, wspomniałeś, że dorastałeś, chodząc do wypożyczalni wideo. To był twój sklep z zabawkami?

- Tam, skąd pochodzę, wypożyczalnia wideo była jedynym sposobem na to, by mieć regularny dostęp do filmów. Oczywiście mieliśmy też kina, ale liczba wyświetlanych w nich tytułów była dość ograniczona. Do tego dochodziła telewizja, lecz to jednak wypożyczalnie były miejscami, gdzie czuło się zapach historii kina. Wchodziłeś do takiego miejsca i otaczały cię setki filmów poukładanych na półkach. To sprawiało, że czułeś ogrom możliwości, ale i pewien dylemat, na co dzisiaj postawić. Pamiętam, że od dzieciaka było to dla mnie bardzo pociągające. Zawsze zastanawiałem się, który z filmów okaże się moim ulubionym. Dlatego gdy zapytano mnie na scenie, jaki horror najbardziej cenię, miałem problem ze wskazaniem jednego. Bo nigdy w wypożyczalni nie było wiadomo, czy następny, który wezmę, nie okaże się przypadkiem tym najlepszym.

Tęsknisz trochę za tym klimatem wypożyczalni i kaset wideo?

- I tak, i nie. Nie powiedziałbym, aby brakowało mi niskiej jakości, jaka wiązała się z tym nośnikiem. Ale w tej analogowej naturze, z którą związany był cały proces wypożyczania, istniało coś ujmującego. Trzeba było wyjść z domu, wybrać jakiś tytuł z setek dostępnych, a czasem zmierzyć się z rozczarowaniem, że tego filmu akurat dzisiaj nie będzie, bo ktoś nas uprzedził. Myślę, że nieograniczony niemal wybór i związana z nim łatwość, jakie oferują nam dzisiaj platformy streamingowe, zdewaluowało to doświadczenie. Kiedyś wnikliwie oglądaliśmy okładki w wypożyczalni, czytaliśmy opisy, a następnie decydowaliśmy, czy podejmujemy to ryzyko i warto za dany tytuł zapłacić. I później należało się zmierzyć z konsekwencjami tego - czasami był to dobry wybór, a kiedy indziej niekoniecznie. To doświadczenie było moim zdaniem bogatsze i w większym stopniu pozwalało doceniać filmy. Dzisiaj niby trudniej podjąć decyzję, ale też wystarczy jedno kliknięcie, by po kilku minutach się z niej wycofać. Ryzyko zniknęło. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: MaXXXine
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy