Reklama

Za kulisami Pałacu Kultury i Nauki

Żadnych wymądrzających się przed kamerą "gadających głów", brak klasycznie rozumianej fabuły - tylko uważna, cierpliwa obserwacja.

Pokazywany na Krakowskim Festiwalu Filmowym "Pałac" Tomasza Wolskiego to jeden z najlepszych polskich dokumentów ostatnich lat.

"Pałac" prezentowany jest na Krakowskim Festiwalu Filmowym w ramach "Panoramy polskiego kina" - sekcji, którą można ochrzcić mianem "salonu odrzuconych". Znalazły się w niej bowiem tytuły, które nie zdołały zakwalifikować się do konkursowej stawki. "Pałac" byłby jednak jednym z faworytów do nagrody Złotego Rogu; powód niewłączenia go do grupy tytułów ubiegających się o nagrody jest jednak pozaartystycznej natury, w maju obraz Wolskiego pokazywany był bowiem premierowo na konkurencyjnym Planete+ Doc.

Reklama

Zaczyna się wszystko długim, trzyminutowym wstępem w postaci materiału archiwalnego Kroniki Filmowej, z którego dowiadujemy się o okolicznościach wybudowania w Warszawie Pałacu Kultury i Nauki. Następnie wraz z kamerą wsiadamy do jednej z wind PKiN-u, rozpoczynając 82-minutową podróż po zakamarkach socrealistycznego molocha. Ci, którzy znają wcześniejsze filmy Wolskiego - "Klinikę", "Szczęściarzy" oraz najdojrzalszy z nich pt. "Lekarze" - nie powinni być specjalnie zaskoczeni. Dokumentalista kontynuuje bowiem w "Pałacu" realizatorską strategię opartą na idei etnograficznej obserwacji uczestniczącej.

Konwencja telewizyjnego dokumentu przyzwyczaiła nas jednak do nieco odmiennych oczekiwań. Uległem tej rozleniwiającej dyktaturze storytellingu i przygotowując się do seansu "Pałacu" zacząłem wyobrażać sobie Tadeusza Konwickiego, który ustawiony przy wychodzącym na Pałac Kultury i Nauki oknie swego pokoju zaczyna snuć opowieści o symbolice "Małej apokalipsy". Nic z tego, w "Pałacu" nie znajdziemy ani jednej "ustawianki", Wolskiego nie interesuje historia mówiona PKiN-u; zamiast tego zabiera nas ze swoją kamerą za kulisy tej potężnej budowli, cierpliwie przyglądając się codziennym obowiązkom pracowników gmaszyska.

Zaglądamy więc z reżyserem m.in. na działający wewnątrz budynku basen, wchodzimy na pustą scenę Sali Kongresowej, gdzie sprzątaczka z odkurzaczem przygotowuje obiekt przed występem Chóru Aleksandrowa, podejrzymy sesję rady miejskiej, wreszcie - to kluczowy z montażowego punktu widzenia obiekt - odwiedzimy centralę monitoringu PKiN-u, zaprzyjaźniając się z pilnującymi porządku przy pomocy ekranowego podglądu ochroniarzami.

Właśnie fragmenty telewizyjnego podglądu służą Wolskiemu za montażowe spoiwo filmu - najpierw oglądamy rozpikselowany obraz mężczyzn wyładowujących aparaturę nagłośnieniową, cięcie, i już za chwilę jesteśmy krok za członkami rosyjskiego Chóru Aleksandrowa, którzy przybyli na próbę wieczornego koncertu. Reżyser "Pałacu" nie spieszy się z obserwacją, zgrabnie rozkłada poszczególne elementy montażowej układanki tak, by zasugerowane na początku filmu wątki wybrzmiały pod koniec seansu. Mimo więc, że bohaterem tego dokumentu jest budynek, zestaw umiejscowionych w różnych częściach budynku obserwacyjnych mikroscenek zwraca naszą uwagę na kilku powracających kilkukrotnie w trakcie seansu protagonistów.

Kamera Wolskiego jest jednak szlachetnie przezroczysta - ani razu żadna z filmowanych przez niego osób nie zwraca uwagi na obecność filmowca. Nikt nie puszcza porozumiewawczego oczka w stronę obiektywu, nikt nie "podgrywa" - podejrzewam, że to jeden z powodów, dla których reżyser "Pałacu" nie wybrał się na ostatnie piętro, gdzie znajduje się turystyczna atrakcja miasta - punkt widokowy. Po co zabierać widza w miejsce, gdzie może udać się kupując wcześniej bilet?

Perspektywa "długiego trwania", którą przyjmuje Wolski w swych ostatnich dziełach, okazała się skutecznym wyjściem z gramatycznej pułapki, w którą wpadł on parę lat temu, realizując 30-minutowe obserwacje ludzkich zachowań: pacjentów krakowskiej kliniki chorób wewnętrznych ("Klinika") oraz petentów urzędu stanu cywilnego ("Szczęściarze"). Tam mieliśmy do czynienia zaledwie z próbnymi szkicami, w przypadku "Lekarzy" i "Pałacu" możemy mówić już o dojrzałych portretach.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy