​"Zupa nic": Album z życia w PRL-u [recenzja]

Kinga Preis i Adam Woronowicz w filmie "Zupa nic" /Marcin Makowski/Maku Fly /materiały prasowe

W "Zupie nic" znajdziemy prawie wszystko. Może zatem skupmy się na początku na tym, czego w niej nie ma. Otóż w "Zupie nic" nie znajdziemy fabuły. Nie ma w niej rozwoju postaci. Nikt się nie zmienia, nikt nie przechodzi żadnej drogi. Nie ma problemu, do którego rozwiązania dążą bohaterowie. Jest za to zbiór wszelakich anegdot z życia w Polsce przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku. Trochę dziwię się samemu sobie, że to piszę, ale w wypadku tego filmu to przeważnie wystarcza.

Kinga Dębska wraca w swym nowym filmie do postaci Marty Makowskiej i jej siostry Kasi, tytułowych "Moich córek krów". Tym razem spotykamy je jako uczennice szkoły podstawowej (Barbara Papis i Alicja Warchocka). Dziewczynki mieszkają razem ze swoimi rodzicami, architektem Tadeuszem (Adam Woronowicz) i pielęgniarką Elżbietą (Kinga Preis), oraz babcią (Ewa Wiśniewska). Cała piątka egzystuje sobie z dnia na dzień i jak w życiu: czasem słońce, czasem deszcz.

We wspomnianych wyżej "Moich córkach krowach" Dębska dała się poznać jako baczna obserwatorka, zręcznie lawirująca między codziennymi dramatami i radościami. Tak jest również w "Zupie nic". Reżyserka zamiast tradycyjnej fabuły wybiera pokaz slajdów, w którym każdy znajdzie znajomą historię. Traumatyczną lekcję wychowania fizycznego, podczas której tylko jedna osoba nie potrafiła przeskoczyć przez kozła. Podsłuchiwaną przez drzwi rodzinną imprezę, obowiązkowo z wódeczką i jajkiem z majonezem. Historię jak tata dostał malucha i zaraz ukradli mu koła, i tak dalej. Podobnie jak w "Moich córkach..." nie wszystko tutaj działa, ale koniec końców trudno tego filmu nie lubić.

Reklama

Sporo tu celnych spostrzeżeń, zabawnych dialogów oraz udanych ról aktorskich. Trudno nie ulec jednak wrażeniu, że Dębska prezentuje rzeczywistość na rok przed wprowadzeniem stanu wojennego nieco przez różowe okulary. Oczywiście, są tutaj trudy tamtych czasów - kolejki, kartki, a nawet tragiczna pierwsza miłość (moja mama w Solidarności, twój tata w ZOMO, i co teraz). Wszystko ukazane jest głównie w prześmiewczym kluczu, nawet sytuacje będące dla młodocianych bohaterek potencjalnymi traumami - ojciec wracający do domu pijany lub zabijanie karpia na Wigilię.

Nie jest to w żadnym wypadku zarzut z mojej strony. Dębska zdaje się mówić, że każda rodzina ma jakieś bolączki, ale trzeba się skupić na tych dobrych chwilach. Wydaje się, że nie przez przypadek reżyserka kończy swój film, gdy Makowscy jadą na Węgry na upragniony odpoczynek i na chwilę mogą poczuć się królami życia - prawie jak brat Elżbiety, partyjniak Zenek (Rafał Rutkowski). Przecież po latach pamięta się głównie te dobre chwile. Racja, tę oczywistość nieraz trudno wcielić w życie. Niemniej po filmie Dębskiej robi się nieco cieplej na sercu.

7/10

"Zupa nic", reż. Kinga Dębska, Polska 2021, dystrybucja: Kino Świat, premiera kinowa: 27 sierpnia 2021

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Zupa nic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy