"Wstyd, koledzy filmowcy"
Agnieszka Holland po raz kolejny wypowiedziała się w sprawie kondycji polskiego kina. Tym razem pretekstem był festiwal w Gdyni. "Toż to wstydu trzeba nie mieć, koledzy!" - reżyserka skrytykowała tegoroczny werdykt jury.
"Dla trójki jurorów, w tym przewodniczącego, ostatniego festiwalu w Gdyni zwycięski film nie był faworytem. Prywatnie oznajmiło mi to jeszcze dwóch innych Sytuacja byłaby komiczna, gdyby nie świadczyła o głębokim kryzysie wartości dotyczącym polskiego kina" - Holland pisze na początku tekstu, wydrukowanego w piątkowej "Gazecie Wyborczej".
Przypomnijmy, że członek jury - Sławomir Idziak - wyznał, że jego faworytem były "33 sceny z życia" Małgorzaty Szumowskiej, natomiast przewodniczący Robert Gliński stawiał na "Rysę" Michała Rosy. Złote Lwy - zupełnie nieoczekiwanie - powędrowały do Waldemara Krzystka - reżysera "Małej jMoskwy".
"Sądzę, że to genius loci powodował, że jurorzy byli za, a nawet przeciw, że produkcje w stylu Hallmark Television porównywali do Doktora Żywago [chodzi o Małą Moskwę], że nie mogli Jankowskiej dać nagrody za rolę pierwszoplanową, bo dali Hajewskiej za drugoplanową (tak się kuriozalnie tłumaczył juror Janusz Anderman), że poczuli się na tyle dobrze w roli arbitrów, że pozwolili sobie dać wyróżnienia pocieszenia wielkim polskim artystom za ich wyjątkowo udane filmy: Skolimowskiemu, Jankowskiej-Cieślak, Stroińskiemu" - kontynuuje Holland.
Wzburzenie reżyserki wywołał jednak nie tyle sam werdykt, co jego eksplikacja.
"Nie chodzi o to, że gusta tego akurat gremium jury rozminęły się z gustami większości krytyków czy dużej części środowiska. Chodzi o to, że większość jurorów głosowała wbrew własnym przekonaniom. Sam werdykt wielu wydał się kuriozalny, ale dopiero jego uzasadnianie naprawdę oburzyło. Widać, że koledzy, przyjmując na siebie obowiązek uczciwej oceny tegorocznej polskiej twórczości filmowej, nie byli w stanie stworzyć elementarnych zasad gry; odnieść się do jasnej hierarchii wartości, oddzielić ważne od nieważnego" - pisze reżyserka.
Holland komentuje również tegoroczną galę zakończenia imprezy, przyznając, że Gdynia skażona jest "grzechem pierworodnym kiczu".
"Najmniej ważne w tym wszystkim były filmy. Tego roku akurat piękne filmy. (...) Pokazano kilka bardzo dobrych, żywych filmów, a filmy świetne w takiej ilości nie gościły na festiwalu gdyńskim od wielu, wielu lat. Powinniśmy się więc wszyscy cieszyć: możemy wreszcie zachęcać widzów do pójścia na ciekawe, dojrzałe i oryginalne polskie filmy. Zamiast tego jury zdecydowało się promować - i to kilkoma nagrodami - konwencjonalny melodramat. Moglibyśmy wreszcie zacząć porządną i pogłębioną rozmowę o nas samych, o języku współczesnego kina i o prawdziwym filmowym rzemiośle" - kończy Holland.