Reklama

"Wieża. Jasny dzień" [recenzja]: Ciemno, prawie noc

Film "Wieża. Jasny dzień" otwiera plansza z napisem "oparty na przyszłych wydarzeniach". Już ten prosty zabieg w połączeniu z enigmatycznym tytułem i ponurym tonem sugeruje duże ambicje artystyczne twórców, plany wyjścia poza ramy tradycyjnej rodzinnej dramy, a co za tym idzie - kłopoty. Pełnometrażowy debiut Jagody Szelc, studentki łódzkiej "filmówki", wykorzystuje intrygującą formę, by zmusić widza do rewolucyjnych wniosków. Udaje się to jedynie połowicznie.

Film "Wieża. Jasny dzień" otwiera plansza z napisem "oparty na przyszłych wydarzeniach". Już ten prosty zabieg w połączeniu z enigmatycznym tytułem i ponurym tonem sugeruje duże ambicje artystyczne twórców, plany wyjścia poza ramy tradycyjnej rodzinnej dramy, a co za tym idzie - kłopoty. Pełnometrażowy debiut Jagody Szelc, studentki łódzkiej "filmówki", wykorzystuje intrygującą formę, by zmusić widza do rewolucyjnych wniosków. Udaje się to jedynie połowicznie.
Kadr z filmu "Wieża. Jasny dzień" /materiały prasowe

"Wieża..." zaczyna się niczym rasowy film grozy: na tle podniosłej muzyki, wypełnionej podnoszącymi napięcie bębnami, podziwiamy panoramy - najpierw terenów przemysłowych, później bajecznie pięknych, bujnych lasów Kotliny Kłodzkiej, wreszcie mknącego drogą auta. W nim: rodzice z dwójką dzieci i Kaja (Małgorzata Szczerbowska), siostra kierowcy, nieco na doczepkę, z tyłu, pomiędzy dziećmi. Atmosfera gęsta i smętna, a droga niełatwa i wykraczająca poza możliwości GPS-a.

Celem podróży jest dom drugiej siostry rodzeństwa - Muli (Anna Krotoska). Willa, choć znajduje się w środku puszczy, nie ma w sobie nic z horroru. Mula mieszka w niej z mężem, chorą matką i kilkuletnią Niną, która przygotowuje się właśnie do sakramentu Pierwszej Komunii. Dziewczynka nie jest świadoma, że Mula tak naprawdę nie jest jej matką. Jest nią Kaja, która z okazji uroczystości po sześciu latach powraca w rodzinne strony. Mula, chcąc utrzymać status quo i nie zdradzić prawdziwej tożsamości Kai, dyktuje jej szereg zasad, które, oczywiście, niesforna siostra prędzej czy później będzie musiała złamać.

Reklama

I tak "Wieża..." błyskawicznie wyrasta na klasyczny dramat rodzinny, w którym na pierwszym planie lądują skomplikowane relacje między skłóconym rodzeństwem, trudne powroty po latach i dylematy natury moralnej: "Powiedzieć, czy nie powiedzieć". Tym, co wyróżnia debiut Szelc jest forma: naturalistyczny sposób pokazywania świata rodem z kina dokumentalnego, zderzony z wysmakowanymi estetycznie "wizjami" Muli - to spowitego dymem drzewa, to intymnego kontaktu z dawno niewidzianą siostrą.

W "Wieży..." formy i gatunki mieszają się - raz mamy do czynienia z minimalistycznym portretem psychologicznym, raz z "obiadowym" humorem wywiedzionym z polskich seriali obyczajowych, by wreszcie na chwilę zanurkować w odmętach pokrętnego thrillera à la"Demon" Marcina Wrony, gdzie zaciera się różnica między rzeczywistością, a fikcją.

Atmosfera zawieszenia pomiędzy prawdą, a zmyśleniem ostatecznie jest tym, co trzyma "Wieżę..." w ryzach. Brak sugestii, co do interpretacji metafor i niechęć do udzielania konkretnych odpowiedzi na realność filmowych zjawisk, daje widzowi pełną wolność w odbiorze dzieła. Na fabularnym poziomie także wszystko działa, bo relacja między Kają a Mulą zbudowana jest na kontrastach - nadziejach i rozczarowaniach, a poszczególni członkowie rodziny są charakterystyczni i wyraziście zagrani, ich losy stają się więc dla widza odbiciem własnych, codziennych problemów.

Do pewnego momentu "Wieżę..." można odczytywać jako opowieść o odzyskiwaniu zaufania - wzbogaconą garścią niekoniecznie najlepszych dialogów, ale szczerą w tonie i przesłaniu. Zgrzyt pojawia się w finale, gdy film niespodziewanie skręca w stronę przypowiastki o zwycięstwie wyzwolonego ducha nad duchem "zawłaszczającym" przestrzeń. Ta niespójność mści się na dziele Szelc, a wcześniej odbija na stylu - nieuporządkowanym, nieco kulawym, zderzającym zbyt gorliwy, dokumentalny realizm i sceny niczym z filmów Xaviera Dolana, sfilmowane z estetycznym wyczuciem przez Przemysława Brynkiewicza.

"Wieża..." oczekuje także od widza dużej cierpliwości, bo reżyserka nie spieszy się z prowadzeniem narracji. Dla części osób ten poziom wymagań, niegwarantujący wcale satysfakcjonującego rozwiązania, może okazać się zbyt zniechęcający. Dla wytrwałych twórcy przygotowali natomiast kilka wniosków, które choć nie są tak przełomowe jak obrana forma, znajdują swoje odbicie w realnym świecie. Tytułowy "jasny dzień" za wiele wspólnego z radosną aurą nie ma, ale z szarą polską rzeczywistością już jak najbardziej. Jak na debiut z pewnością wystarczy.

6/10

"Wieża. Jasny dzień", reż. Jagoda Szelc, Polska 2017, dystrybutor: Against Gravity, premiera kinowa 23 marca 2018 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Wieża. Jasny dzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy