Reklama

W imieniu Boga czy diabła?

Podczas drugiego dnia Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni można było zobaczyć premiery aż trzech obrazów z Konkursu Głównego. Który z nich wypadł najlepiej?

Jako pierwszy widzowie imprezy mogli obejrzeć "Daas", pełnometrażowy debiut Adriana Panka. To historia ostatniego okresu życia awanturniczego pseudo-mesjasza Jakuba Franka (Olgierd Łukaszewicz), który uciekł z XVIII-wiecznej Polski do Wiednia.

Film opowiedziany jest z perspektywy prowadzonego przeciw niemu śledztwa młodszego radcy wiedeńskiej Kancelarii Nadwornej, Henryka Kleina (Mariusz Bonaszewski). Dochodzenie wynikło z donosu, jaki złożył na Franka jego były wyznawca, Jakub Goliński (Andrzej Chyra). Czy jego sednem okaże się spisek, którego celem jest zamach stanu?

Reklama

"Daas" to jedna z niewielu w ostatnim czasie próba zmierzenia się w polskiej kinematografii z filmem kostiumowym. Gdyby bowiem wykluczyć rodzime adaptacje literatury i realizowane co jakiś czas superprodukcje, to okaże się, że trzeba by sięgnąć daleko w przeszłość, by znaleźć podobny projekt.

Sam Panek czekał na realizację swojego debiutu pięć lat. Z historią Franka spotkał się już w liceum i od tamtego czasu marzył, by przenieść ją własnoręcznie na ekran.

Trudno mu się zresztą dziwić, bo opowieść o samozwańczym mesjaszu budzi ciekawość - nie tylko w granicach naszego kraju, a jednocześnie niesie z sobą wiele różnych kluczy interpretacyjnych.

"Daas" jest więc historią o religii, ale też o manipulacji nią i o tym, jak łatwo można za jej pomocą zniekształcić rzeczywistość. Film pokazuje też, jak znajdujący się w potrzebie ludzie, dają się łatwo uwieść sacrum.

Mimo że obraz Panka osadzony jest w przeszłości, za sprawę tematu okazuje się bardzo współczesny, a idąc dalej tym tropem - uniwersalny. Ważne też, że młodemu twórcy udało się namówić na współpracę gwiazdy, takie jak: wspomniani Chyra i Łukaszewicz, a także grający drugoplanowe role Danuta Stenka czy Maciej Stuhr. Za ich sprawą film bardzo zyskuje na autentyczności. Oczywiście jest też w "Daasie" sporo błędów i zaniedbań charakterystycznych dla debiutanta, jak m.in. nieumiejętność utrzymania uwagi widza przez cały okres trwania obrazu czy zbyt nachalne wyjaśnianie niektórych wątków i scen, ale chwała Pankowi, że przypomniał, iż nie każdy polski film historyczny musi mieć źródło w Sienkiewiczu.


Dosyć podobną tematykę do "Daasa" miał też kolejny zaprezentowany we wtorek film - "W imieniu diabła" Barbary Sass. Jego scenariusz był inspirowany wydarzeniami w domu zakonnym betanek w Kazimierzu Dolnym, sprawy bardzo głośnej kilka lat temu w naszym kraju.

Przeczytaj recenzję filmu "Daas" na stronach INTERIA.PL!

Jak "Matka Joanna od Aniołów"?

Główną bohaterkę filmu jest Anna (debiutująca na dużym ekranie Katarzyna Zawadzka). To piękna, mądra, wrażliwa dziewczyna, która po traumatycznych przejściach w patologicznej rodzinie postanowiła szukać schronienia w klasztorze. Wydaje się, że jest pełna wewnętrznego spokoju, jednak złe wspomnienia powracają w postaci koszmarnych snów. Przełożona klasztoru (Anna Radwan), która darzy Annę dziwnym uczuciem, twierdzi, że opętał ją szatan. Obiecuje pomóc, powołując się na swoje niezwykłe kontakty z Matką Boską.

Podobnie jak w "Daasie", w obrazie Barbary Sass możemy zobaczyć kilka obliczy religijności, a także tego, w jaki sposób wiara bywa wykorzystywana dla prywatnych celów. W "W imieniu diabła" czasem odbywa się to, by podkreślić własną wyjątkowość, innym razem, by zaskarbić sobie sympatię innych osób, może także być narzędziem do walki o własne cele czy też wreszcie stać się sposobem, by wykorzystywać niewinne i łatwowierne siostry zakonne.

Jest w filmie Sass momentami zbyt wiele skrajnych opozycji: kobiety-mężczyźni, nauka-wiara, ciało-dusza, normalność-szaleństwo, pomiędzy którymi zostają umieszczone nieco zbyt naiwne młode zakonnice, ale dużo więcej rzeczy przemawia na plus tego obrazu. Począwszy od aktorstwa (oprócz wymienionych także Roma Gąsiorowska, Marian Dziędziel i po raz kolejny Mariusz Bonaszewski), przez zdjęcia męża reżyserki, Wiesława Zdorta i znakomitą muzykę Michała Lorenca, po odwołania do takich klasycznych dzieł, podejmujących podobną tematykę, jak słynna "Matka Joanna od Aniołów" Jerzego Kawalerowicza.


Nie było też dotąd filmu na tegorocznym festiwalu, który aż tak zaangażowałby widza w historię, przede wszystkim ze względu na świetnie zbudowane napięcie, i jednocześnie zostawiałby coś po sobie w odbiorcy. W jego mózgu, sercu lub duszy.

Świetna Roma Gąsiorowska

Ostatnią premierą drugiego dnia 36. FPFF był obraz "Ki" Leszka Dawida. Główna bohaterka filmu kolejnego w tym roku debiutanta, tytułowa Ki (Kinga) nie zgadza się na ograniczenia, jakie narzuca jej zajmowanie się własnym dzieckiem. Nie chcąc powielać schematu własnej matki, stara się uciec od stereotypu samotnej i niespełnionej kobiety. Ki próbuje żyć kolorowo, szybko i intensywnie. Jej związki z mężczyznami (przede wszystkim z jednym - ojcem jej dziecka) nie należą do udanych, choć to właśnie trudne relacje pomagają jej dojrzeć do miłości i odpowiedzialności za siebie i swojego synka.

Największą siłą filmu Dawida jest obsadzona w głównej roli Roma Gąsiorowska, która pokazała się z dobrej strony także w filmie Sass oraz w "Sali samobójców" Jana Komasy (wszystkie obrazy są w Konkursie Głównym). Wspaniale wypadła w roli samotnej matki, która z jednej strony kocha swoje dziecko i gotowa jest dla niego (i by nie zostało jej odebrane) do wszelkich poświęceń, a z drugiej ucieka od codzienności, jak najczęściej może. Czasem chwilą wytchnienia okazuje się być dla niej pozowanie nago studentom, innym razem pijacki wypad z koleżanki, czy wreszcie robiony domowymi metodami video-art.

Największym problemem Ki jest jednak to, że nie wie ona, co tak naprawdę chce robi w życiu. W efekcie miota się od striptizu do pozowania, od projektowania do kręcenia, ale nie potrafi na nic się zdecydować. Podobnie, jak ma to miejsce w wypadku mężczyzn, którzy przewijają się przez jej życie.

"Ki" to nieco naiwna propozycja, w dodatku w dużej mierze korzystająca z ogranych rozwiązań. To jednak także próba zaprezentowania sytuacji współczesnych Polek, którym się nie powiodło, a głównie takie można oglądać w większości polskich produkcji. I chyba za to największy plus dla filmu Dawida, który w Konkursie Głównym znalazł się w dosyć dziwnych okolicznościach - został polecony przez prezesa SFP, Jacka Bromskiego, nieco w zastępstwie tegoż "Uwikłania".

Krystian Zając, Gdynia

Zobacz nasz raport specjalny GDYNIA 2011!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: diabeł | diabły
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy