Reklama

"Słodki koniec dnia" [recenzja]: Za dużo

"Słodki koniec dnia", nowy film Jacka Borcucha, podejmuje szereg najbardziej palących problemów współczesnego świata. Polscy filmowcy często uginali się pod ich ciężarem (między innymi Agnieszka Holland w swoich ostatnich dziełach). Także tutaj reżyser często nie spełnia swych ambicji. Na szczęście pozostałe aspekty jego filmu rekompensują niedoskonałości produkcji.

"Słodki koniec dnia", nowy film Jacka Borcucha, podejmuje szereg najbardziej palących problemów współczesnego świata. Polscy filmowcy często uginali się pod ich ciężarem (między innymi Agnieszka Holland w swoich ostatnich dziełach). Także tutaj reżyser często nie spełnia swych ambicji. Na szczęście pozostałe aspekty jego filmu rekompensują niedoskonałości produkcji.
Krystyna Janda i Kasia Smutniak w filmie "Słodki koniec dnia" /materiały prasowe

Maria Linde (Krystyna Janda) jest uznaną poetką i laureatką literackiego Nobla. Z powodów politycznych musiała opuścić Polskę w czasach komunizmu. Teraz mieszka w nadmorskiej miejscowości we Włoszech razem z mężem Antonio (Antonio Catania), córką Anną (Kasia Smutniak) i wnukami.

Bohaterka osiągnęła już wszystko w swojej profesji. Teraz dni upływają jej na życiu rodzinnym, uroczystych kolacjach oraz pogawędkach z rodziną i przyjaciółmi podczas wspólnego raczenia się marihuaną. Jej spokój zostaje wkrótce zburzony. W mieście, podobnie jak w całej Europie, narastają nastroje nieprzychylne imigrantom. Tymczasem Maria nie może oderwać myśli od młodego Egipcjanina.

Reklama

Chociaż najnowszy film Borcucha trwa tylko niewiele ponad półtorej godziny, zawartych w nim wątków i przeskoków gatunkowych starczyłoby przynajmniej na drugie tyle. Niestety, reżyser raz radzi sobie z tym natłokiem bardzo sprawnie, innym razem gubi się w nawale historii. W jednej scenie zaskakuje widza, by w kolejnej zirytować go.

Twórca sięga po melodramat, thriller, pojawiają się także elementy politycznego i społecznego manifestu. W tych ostatnich tkwią główne bolączki "Słodkiego końca dnia". Wydają się one wynikać z wątku, z którym wiązane były największe ambicje. Zbyt często padają tu jednak oczywistości sprzedawane jako recepty na wszelkie bolączki świata, a historia staje się nieznośnie patetyczna.

Tymczasem siła filmu Borcucha tkwi w lekkości jego najlepszych scen oraz swobodzie, z jaką przebiera on w gatunkach. Bardzo dobrze obrazują to pierwsze sekwencje w domu Linde - kolacja z okazji jej urodzin oraz późniejsze poszukiwania zaginionego wnuka. Sielanka na chwilę zmienia się w trzymający za gardło dreszczowiec. Jednak w dalszej części seansu film podejmuje coraz więcej ważnych tematów, a przez sposób ich ukazania dużo traci.

"Słodki koniec dnia" jest także pokazem aktorskich umiejętności Krystyny Jandy. Aktorka żongluje w nim językami, jednak jej największą siłą jest sprzedanie swej postaci - wciąż ciekawej świata artystki, która ma własne zdanie i nigdy nie boi się głośno go wyrazić.

Janda nie jest przy tym jak Meryl Streep, która ostatnio coraz częściej gra wyłącznie "na siebie" i zgarnia całość uwagi widzów. Tymczasem odtwórczyni roli Linde świetnie współpracuje z pozostałymi aktorami. Szczególnie dobrze wypada Kasia Smutniak w roli córki poetki, zmęczonej jej wieczną walką.

Najnowszy film Borcucha jest filmem nierównym. Niestety, kończy się zgrzytem w postaci bardzo oczywistej metafory. Szkoda, ponieważ pod wieloma względami "Słodki koniec dnia" jest dziełem niespotykanym na naszym rodzimym rynku. Chwali się także próbę podjęcia problemów współczesnej Europy - tematyki z jakiegoś powodu rzadko podejmowanej w polskiej kinematografii. Szkoda tylko, że efekt nie jest do końca satysfakcjonujący.

6/10

"Słodki koniec dnia", reż. Jacek Borcuch, Polska 2019, dystrybucja: Next Film, premiera kinowa: 10 maja 2019 roku.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Słodki koniec dnia | Krystyna Janda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy