"Planeta Singli" [recenzja]: Komedia z innej planety
Wszystkich, którzy na sam dźwięk słów "polska komedia romantyczna" dostają wysypki uspokajam: "Planeta Singli" to zgrabnie zrealizowane, dobrze napisane kino przywołujące skojarzenia z najlepszymi filmami mistrzów gatunku.
Przyznam, nie było mi łatwo udzielić "Planecie Singli" kredytu zaufania. Początek zwiastuje klasyczną tragifarsę, okraszoną przaśnym humorem i histerycznymi gestami, do jakich przyzwyczaili nas twórcy polskich komedii romantycznych.
Tomek (Maciej Stuhr) jest zapatrzonym w siebie, odnoszącym sukcesy showmenem, który kobiety traktuje protekcjonalnie. Ania (Agnieszka Więdłocha) - nauczycielka muzyki, niepoprawna romantyczka, już przy pierwszym spotkaniu dosadnie mówi mu, co myśli o takich cwaniakach. Tłem dla tej pęczniejącej w znaczenia relacji są niezbyt rozgarnięci znajomi Ani - przeżywający małżeński kryzys Ola (Weronika Książkiewicz) i Bogdan (Tomasz Karolak). Jedynym przyjacielem Tomka jest z kolei Marcel (Piotr Głowacki), telewizyjny producent coraz mniej zadowolony ze swoich zawodowych wyborów.
W wyniku splotu przypadków Ania zgadza się na potrzeby show Tomka umawiać na randki przez internet i dostarczać prezenterowi materiałów do skeczy. Pomysł odnosi sukces, program cieszy się ogromną popularnością wśród widzów i włodarzy stacji (na czele z bezwzględną szefową graną przez Ewę Błaszczyk). Problemy pojawiają się, gdy Ania oznajmia, że poznała kogoś naprawdę wyjątkowego. Tomek będzie musiał zdecydować co jest dla niego ważniejsze - oglądalność show czy jego kiełkujące uczucie do dziewczyny?
Reżyser Mitja Okorn szybko udowadnia, że forsowana w pierwszych sekwencjach telenowelowa estetyka służy mu wyłącznie za rusztowanie dla (wyjątkowo udanych!) komediowych gagów i bezpretensjonalnej w gruncie rzeczy opowieści o emocjonalnym kryzysie tożsamości, jaki przechodzą na naszych oczach bohaterowie. Nim dobrniemy do połowy, czujemy, że znamy ich od podszewki; oswajamy się z dynamiką ich świata i choć czuć, że to po raz kolejny w polskim kinie rzeczywistość życzeniowa na czele z mieszkaniami z designerskich katalogów, takie mankamenty schodzą na dalszy plan, kiedy intryga nabiera rumieńców.
Scenarzyści (tekst oparty na pomyśle Urszuli Antoniak podpisało łącznie pięć osób - Sam Akina, Jules Jones, Mitja Okorn, Łukasz Światowiec i Michał Chaciński) odcinają się od tradycji polskiej komedii romantycznej, której znakiem rozpoznawczym na przestrzeni ostatnich lat stały się postaci pozbawione jakichkolwiek oznak inteligencji i niewybredne żarty. Zamiast tego Okorn i spółka konwencję komediową podają w lekkostrawnej i wyjątkowo wdzięcznej formie. Unikają pokusy prowadzenia widza za rękę, a aktorom pozostawiają przestrzeń do stworzenia pełnokrwistych postaci. Zgrabnie przemycają do swojego filmu również krytykę współczesnych mediów podporządkowanych dyktatowi oglądalności, gdzie schlebianie niewybrednym gustom i manipulacja materiałem stała się chlebem powszednim dziennikarzy telewizyjnych. I choć "Planeta singli" nie wychodzi przy tym poza ramy wyświechtanych klisz i schematów opowieści o miłości - jakaż to przyjemność oglądać gatunkową sztampę w takim wydaniu!
Twórcy "Planety Singli" odrobili lekcje z kina gatunkowego. Uważnie obejrzeli filmy Richarda Curtisa, zatrudnili gromadę scenarzystów, którzy zadbali o takie często pomijane w naszym kinie gatunkowym drobiazgi jak punkty zwrotne historii, rytm scen i dialogów. Zgrabnie balansując na cienkiej granicy między stylizacją a kalką (wyraźnie widać inspirację takimi hitami, jak "To właśnie miłość" czy "Kocha, lubi, szanuje") dokonali pierwszej udanej transplantacji anglosaskiej komedii romantycznej na grunt polskiego kina.
7/10
"Planeta Singli", reż. Mitja Okorn, Polska 2015, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 5 lutego 2016 roku.