Reklama

Ostatnia taka Gdynia

Dziś początek 34. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Czy tegoroczna edycja okaże się zwieńczeniem pewnej epoki? Zacznie się od kosmetycznych zmian: od 2010 roku impreza będzie miała nowego dyrektora i nowy, majowy termin.

Problem z Gdynią jest taki - wszyscy na nią narzekają, lecz wszyscy się we wrześniu w Gdyni spotykają. I wzajemnie poklepują po ramionach. Zarzuty wobec tego festiwalu o jego kolesiostwo, środowiskową zapyziałość, konfrateryjną spolegliwość nie sprawiły dotychczas, by Gdynia wydoroślała.

Przeciwnie - ubiegłoroczna edycja imprezy dobitnie pokazała, że festiwal w Gdyni stracił jakikolwiek kontakt z rzeczywistością (i nie chodzi mi tylko o werdykt jury). W tym sensie rozpoczynający się dzisiaj 34. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w żadnej mierze przełomowy nie będzie - może być jedynie powrotem do normalności.

Reklama

Zastanawiam się, czy początkiem końca formuły współczesnej Gdyni nie była bezprecedensowa decyzja Łukasza Barczyka, który w ubiegłym roku postanowił nie zgłaszać swojego filmu do konkursu gdyńskiej imprezy. Gest-manifest. Jednak słowna przepychanka między reżyserem "Nieruchomego poruszyciela" a dyrektorem festiwalu skończyła się wielką debatą, dotyczącą kształtu festiwalu. A kilka dni później skandaliczny werdykt jury przyznał rację niepokornemu reżyserowi. Coś z tą Gdynią trzeba w końcu zrobić!

Co nas czeka w najbliższej przyszłości? Zmienia się termin festiwalu. Zamiast wrześniowego - tuż po festiwalu w Wenecji, święto polskiego kina celebrować będziemy w maju - tuż po festiwalu w Cannes. Ja to widzę w ten sposób, że być może będzie odrobinę cieplej, organizatorzy pewnie chcieliby, żeby wyglądało to w ten sposób, że filmowy świat do Gdyni przyjeżdża prosto z Cannes (ale przecież jedyną osobą, która teraz przybywa do Gdyni prosto z Wenecji jest... Tadeusz Sobolewski z "Gazety Wyborczej").

Druga zmiana dotyczyć będzie wakującej posady dyrektora festiwalu. Leszek Kopeć, który rezygnuje ze stanowiska po zakończeniu tegorocznej imprezy, chyba jednak nie znajdzie tak łatwo następcy. Nie mogę nie zastosować futbolowej analogii - kto przy zdrowych zmysłach weźmie reprezentację po Leo Beenhakkerze?

Czeka nas więc w tym roku wyjątkowo letni festiwal. Żadnych rewolucji nie będzie, a i repertuar nie wywołuje zbytnich emocji. Wygląda na to, że 24 filmy, które startują w Konkursie Głównym, zakwalifikować można do dwóch kategorii: debiuty (względnie "drugie filmy") i mistrzowie. A więc pierwsze filmy nienajmłodszych już reżyserów (wśród debiutantów są m.in. utytułowany Piotr Dumała, doświadczony duet Pawica-Szoda, wreszcie - mający spore doświadczenie teatralne Jacek Głomb) i słuszne filmy żywych klasyków (powrót Ryszarda Bugajskiego, nowy film Janusza Morgensterna, przenoszona ciąża Agnieszki Holland). Najciekawiej zapowiadający się polski film tego roku - "Mistyfikacja" Jacka Koprowicza o Witkacym - nie znalazł się w programie festiwalu.

Po drugie - większość filmów walczących o Złote Lwy albo miała już swą kinową premierę, albo była pokazywana na różnych festiwalach (jak koszaliński Młodzi i Film, czy wrocławskie Nowe Horyzonty). Absolutnych premier jest w konkursowej stawce ledwie kilka (dokładnie dziewięć) - wygląda więc na to, że prawie wszystko wiadomo już przed rozpoczęciem imprezy (podobnie było trzy lata temu, kiedy w ciemno można było przed Gdynią typować laureata - albo "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" Koterskiego, albo "Plac Zbawiciela" Krauzego). Plakat tegorocznego festiwalu - trzy kinowe fotele na gdyńskiej plaży - można wykorzystać więc jako inspirującą wskazówkę.

Wreszcie - to jest chyba najsmutniejsze - brak w tym roku w konkursowej stawce tytułu, który podbiłby już wcześniej światową publiczność. Dwa lata temu wprost po sukcesiku w Wenecji przywiózł do Gdyni swoje "Sztuczki" Andrzej Jakimowski, rok temu na ustach wszystkich była po nagrodzie w Locarno za "33 sceny z życia" Małgorzata Szumowska (na marginesie odnotuję, że Jakimowski otrzymał wtedy Złote Lwy, Szumowska zaś powinna je otrzymać rok później). W tegorocznej stawce jedynie "Świnki" Roberta Glińskiego ugrały coś na międzynarodowej arenie (wyróżnienie aktorskie w Karlowych Warach). Jest coraz gorzej. Czy będzie komu wręczyć Złote Lwy?

Czytaj blog naszego redaktora o festiwalu w Gdyni!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: edycja | festiwal | film | filmy | Gdynia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy