Reklama

"Nina" [recenzja]: Histeria

"Nina" stanowi kolejne podejście polskich filmowców do tematyki LGBT. Dotychczasowe próby były przyjmowane przez krytykę niejednoznacznie, by wspomnieć tylko recenzje pojawiające się po premierach "W imię..." Małgorzaty Szumowskiej czy "Płynących wieżowców" Tomasza Wasilewskiego. Z rozmów wiem, że debiut Olgi Chajdas także wywołał skrajne opinie. Część festiwalowej publiczności przyklasnęła jej wizji, inni odrzucili niemal każdą decyzję artystyczną podjętą przez reżyserkę. Ja, niestety, zaliczam się do tej drugiej grupy.

"Nina" stanowi kolejne podejście polskich filmowców do tematyki LGBT. Dotychczasowe próby  były przyjmowane przez krytykę niejednoznacznie, by wspomnieć tylko recenzje pojawiające się po premierach "W imię..." Małgorzaty Szumowskiej czy "Płynących wieżowców" Tomasza Wasilewskiego. Z rozmów wiem, że debiut Olgi Chajdas także wywołał skrajne opinie. Część festiwalowej publiczności przyklasnęła jej wizji, inni odrzucili niemal każdą decyzję artystyczną podjętą przez reżyserkę. Ja, niestety, zaliczam się do tej drugiej grupy.
Eliza Rycembel i Julia Kijowska w filmie "Nina" /materiały prasowe

Nina (Julia Kijowska) i Wojtek (Andrzej Konopka) są małżeństwem, któremu do pełni szczęścia brakuje tylko potomka. Niestety, kobieta nie może zajść w ciążę. Oboje postanawiają skorzystać więc z pomocy surogatki.

Nieoczekiwanie w ich życiu pojawia się dwudziestokilkuletnia Magda (Eliza Rycembel) - energiczna dziewczyna, która zaraz wzbudza ich sympatię. Jest ona również żyjącą w otwartym związku lesbijką, ale o tym bohaterowie dowiedzą się później. Małżeństwo ma nadzieję, że to właśnie ona urodzi ich dziecko. Sytuacja komplikuje się, gdy Nina zakochuje się w dziewczynie.

Reklama

Niestety, nie sposób przejąć się uczuciem żywionym przez bohaterkę, ponieważ świat "Niny" zbudowany jest na stereotypach, uproszczeniach i nierzeczywistych wyobrażeniach. Sztuczne są tutaj dialogi, wypadające topornie w swej próbie bycia naturalnymi. Idealnie ukazuje to rozmowa z wieńczącej pierwszy akt kolacji, podczas której Wojtek chce przypodobać się Magdzie, niekończącą się anegdotą o kijach bambusowych i mieczach samurajskich. Stereotypowy z kolei jest przedstawiony w filmie obraz lesbijek: zamkniętej grupy chłopczyc, które w wolnym czasie grają w piłkę nożną, a wieczorami organizują dzikie imprezy z techno w tle, wieńczone niezobowiązującym seksem w toalecie.

Gdy Nina stwierdza, że kocha Magdę, widz ma już spory dystans do wydarzeń przedstawionych na ekranie. Niestety, wtedy zaczyna się histeria, przeplatana kolejnymi niezręcznymi i zbyt długimi dialogami. Aktorzy starają się nadać swym postaciom jakiś charakter, byleby wyrwać je z kategorii irytujących drama queens, ale ich starania niewiele dają.

Rozemocjonowana Nina biega po ekranie, nie mogąc pogodzić się ze swoimi uczuciami, krzyczy, że jest "pojebana", innym razem że "magdoseksualna". Wojtek tłumi wszystko w sobie, ale jego problemy - kolejne uproszczenie - zostają sprowadzone do potrzeby udowodnienia swej męskości i sprawności seksualnej. W dodatku całość często popada w pretensjonalności. Wystarczy napisać, że niektóre dialogi toczą się w środku artystycznej instalacji przedstawiającej wnętrze waginy.

Tam, gdzie potrzeba delikatności, twórcy wybierają dosadność; zmysłowość zastępują scenami szybkiego seksu w toalecie a postaci - chodzącymi stereotypami. Ostatecznie "Nina" okazuje się seansem irytującym i męczącym oraz powielającym negatywne stereotypy.

2/10

"Nina", reż. Olga Chajdas, Polska 2017, dystrybutor: Film It, polska premiera: 5 października 2018 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Nina (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy