Reklama

Mocny powrót Pasikowskiego

Jeden z najdłużej oczekiwanych polskich filmów ostatnich lat - "Pokłosie" Władysława Pasikowskiego - włączył się do gry o Złote Lwy Gdynia Film Festival. Mimo że spóźnionemu o kilka lat filmowi daleko do wybitności, pozostaje pierwszym polskim obrazem w tak otwarty sposób podejmującym rozliczeniowy dyskurs z polskim antysemityzmem.

O "Pokłosiu" zaczęto mówić w Gdyni w połowie festiwalu. Co prawda dyrekcja Gdynia Film Festival zastrzegła już przy ogłoszeniu konkursowej stawki, że do grona 13 tytułów może w ostatniej chwili włączony zostać jeszcze jeden obraz, jednak kiedy festiwal nabierał tempa, stawiano raczej na pojawienie się nowego filmu Jacka Borcucha. Jak ujawnił bowiem odtwórca jednej z głównych ról w "Pokłosiu" - Maciej Stuhr - tuż przed rozpoczęciem gdyńskiej imprezy otrzymał od Władysława Pasikowskiego informację, że najprawdopodobniej nie uda się dokończyć filmu na Gdynię. O tym, że widzowie Gdynia Film Festival dostali świeżutki film, zaświadczał brak napisów końcowych; gotowa kopia przyleciała wraz z producentem dzień przed premierą wprost z Amsterdamu.

Reklama

"Pokłosie" jest rasowym thrillerem opowiedzianym w bardzo klasyczny sposób. Głównych bohaterów - dwóch braci - grają u Pasikowskiego Ireneusz Czop oraz Maciej Stuhr. Starszego z nich (Czop) poznajemy, kiedy po raz pierwszy od 20 lat, kiedy opuścił Polskę i wybrał emigrację w USA, odwiedza rodzinną wieś. Młodszy brat (Stuhr) pozostaje we wsi persona non grata; od kiedy powódź wypłukała jedna z dróg prowadzących do wsi, odsłaniając żydowskie nagrobki, zajmuje się on gromadzeniem płyt, które ustawia na swoim polu, tworząc rodzaj cmentarza pamięci.

Nie spotyka się to z akceptacją miejscowej ludności, zwłaszcza zaś piętnowane jest przez młodego księdza (Andrzej Mastalerz), który wkrótce zastąpić ma w parafii ustępującego z urzędu proboszcza (Jerzy Radziwiłowicz). Wkrótce bracia zaczynają prowadzić prywatne śledztwo, które doprowadzi ich do poznania okrutnej prawdy o swych przodkach. Będą musieli stawić też opór miejscowej ludności.

Jest film Pasikowskiego niesłychanie przegadany, dialogi potykają się zbyt często o próg patosu i oczywistości, lecz nie znajdziemy tu aż tak tandetnych szlagwortów, którymi w latach 90 zasłynął reżyser "Psów". Jednak największym atutem "Pokłosia" jest jego współczesny charakter. Opowiadając o wydarzeniach rozgrywających się w trakcie II wojny światowej, ani razu Pasikowski nie cofa się retrospektywnie w czasie, nie inscenizuje pogromu ludności żydowskiej, tylko konsekwentnie rozwija swój thriller o docieraniu do brutalnej prawdy o nas samych.

Gdyby umożliwiono Pasikowskiemu realizację "Pokłosia" 7 lat temu, byłby jego film pionierskim głosem w odkrywaniu ciemnych kart najnowszej historii Polski, które zapoczątkowane zostało ujawnieniem sprawy Jedwabnego. Od tego czasu opinia publiczna zdążyła już zbulwersować się książkami Tomasza Grosa, z kolei kino podjęło ten temat przynajmniej w dwóch filmach - "Z daleka widok jest piękny" Anki i Wilhelma Sasnalów oraz "Sekrecie" Przemysława Wojcieszka. Wyczuwalny jest więc poślizg czasowy, akcja "Pokłosia" rozgrywa się bowiem jakieś 10 lat temu, tak jakby napisany kilka lat temu scenariusz nie przeszedł w międzyczasie żadnej korekty.

Obraz Pasikowskiego ma jednak o wiele większą siłę rażenia niż hermetyczne formalnie dzieła Sasnali i Wojcieszka. O ile "Z daleka widok jest piękny" i "Sekret" trafiły do wąskiej grupy odbiorców, kino Pasikowskiego jest skierowane do szerokiej publiczności. W tym tkwi jego największy potencjał; coś, co zostało już gruntownie przetrenowane przez literaturę historyczną, teraz po raz pierwszy znajdzie sugestywną ilustrację na dużym ekranie. Boję się tylko jednego, że wszelki dyskurs dotyczący tematyki "Pokłosia" nie będzie brał pod uwagę merytorycznych argumentów, zamieniając się w polityczną przepychankę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Pokłosie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy