Reklama

"Las, 4 rano" [recenzja]: Świat okaleczony

W jednej z pierwszych scen bohater ogląda w internecie filmik z wypadku. Samochód uderza w słup. Mężczyzna obejrzy zderzenie kilkakrotnie, a my z nim. I już od tego momentu film Kolskiego jest niewygodny, bo trudno oddzielić go od osobistej tragedii reżysera - śmierci córki w wypadku samochodowym.

W jednej z pierwszych scen bohater ogląda w internecie filmik z wypadku. Samochód uderza w słup. Mężczyzna obejrzy zderzenie kilkakrotnie, a my z nim. I już od tego momentu film Kolskiego jest niewygodny, bo trudno oddzielić go od osobistej tragedii reżysera - śmierci córki w wypadku samochodowym.
Maria Blandzi i Krzysztof Majchrzak w filmie "Las, 4 rano" /materiały prasowe

"Las, 4 rano" opowiada historię outsidera, który niewiele różni się od innych postaci z filmografii reżysera. Także pozostali bohaterowie są tu dobrze znani. Jest dziwka o złotym sercu (Olga Bołądź) i dziewczynka, uciekinierka z bidula (Maria Blandzi, znana z "Serce, serduszko"). Także czynności, które bohaterowie wykonują, są znane z poprzednich filmów twórcy: jest próba zbudowania domu, jest polowanie na bobra.

A jednak temperatura tego filmu jest inna. Ekran zalewają chłodne kadry, a leśna przyroda wepchnięta w cykl pór roku, częściej wydaje się nieprzyjazna, styrana. Nie widać tu zapowiedzi odrodzenia, nie ma gwarancji, że po zimie przyjdzie wiosna. Bohaterowie też w to chyba za bardzo nie wierzą. Ich życie to wieczna jesień. Ich świat jest na wpół umarły, okaleczony i poturbowany.

Reklama

Główny bohater cierpi w wyniku straty bliskiej osoby, psu brakuje łapy, żydowskiego cmentarza nie otaczają już mury - dawno runęły. Porządek, który niegdyś obowiązywał, zdążył się zawalić, a trwające w nim niedobitki nie rozpościerają przed sobą pozytywnych wizji przyszłości.

W klimat tego filmu doskonale wpisał się Krzysztof Majchrzak, aktor niechętnie przez polskie kino eksploatowany, a przecież niesamowicie zdolny. Jego postać naprzemiennie budzi odrazę i empatię. Pokrywająca ją skorupa uniemożliwia mu dotarcie do innych. Jako samotnik, który odciął się od osiągnięć cywilizacji, pozbawił się też dostępu do ludzi. Bo do ludzi można się przywiązać, a kiedy odejdą zanadto, cierpieć. A jednak, nawet na wygnaniu, w środku lasu, można znaleźć bratnie dusze, które wyjątkowo łatwo przez grubą skorupę się przebijają.

Kolski przypomina, że jesteśmy częścią dziwnego systemu, że nie potrafimy żyć bez innych, że emocje, którymi dysponujemy, działają tylko w otoczeniu innych.

To dziwny film. Pozbawiony nadziei, z drugiej strony odkażający. W trakcie seansu trudno się wobec przedstawionego świata nie buntować. Ba, można się nawet tym, co oglądamy, mocno zirytować. A jednak, im więcej czasu mija od projekcji, tym większą siłę czuje się po spotkaniu z "Lasem". To przykład tego rodzaju kina, które trudno zaakceptować w formie, w jakiej zostaje nam podane, ale z którym spotkanie obfituje w emocjonalne i refleksyjne konsekwencje.

6/10

"Las, 4 rano", reż. Jan Jakub Kolski, Polska 2016, dystrybutor: Wrocławska Fundacja Filmowa, premiera kinowa 20 stycznia 2017 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy