Reklama

Kogo obchodzi festiwal w Gdyni?

Zakończony w sobotę, 12 maja, 37. Gdynia Film Festival przejdzie do historii jako jedna z najsłabszych imprez ostatnich lat. W przyszłości może być jednak coraz gorzej. Bezpośrednią przyczyną wydaje się być malejąca ranga prestiżowego dotychczas przeglądu.

Tegoroczny konkurs mógł teoretycznie wyglądać tak: "Nowhere" Małgorzaty Szumowskiej, "Nieulotne" Jacka Borcucha, "Imagine" Andrzeja Jakimowskiego, "Baby blues" Katarzyny Rosłaniec, "Yuma" Piotra Mularuka...

Wymieniam tytuły filmów, które sam chętnie zobaczyłbym w Gdyni. Niestety, twórcom coraz mniej opłaca się premierowo prezentować w ramach Gdynia Film Festival swe najnowsze filmy; niech za dowód posłuży fakt, że spośród 14 obrazów walczących w tym roku o Złote Lwy, tylko 6 pokazywanych było w Gdyni po raz pierwszy. Producenci coraz częściej wolą przeczekać gdyński termin, by starać się o selekcję na bardziej prestiżowych zagranicznych festiwalach, jak: Karlowe Wary, Wenecja, Locarno, San Sebastian, czy Toronto. Sprzyja temu fakt, że wiele z najnowszych polskich filmów powstaje w zagranicznych koprodukcjach.

Reklama

Majowy termin

Gdynia Film Festiwal - impreza została przełożona z września po to, by korzystniej wpisać się w kinematograficzny kalendarz branży filmowej - nie sprawdza się. Nowe, rygorystyczne warunki selekcji do Konkursu Głównego sprawiły zaś, że Gdynia przestaje być świętem całego polskiego kina. Chodzi mi o dwa tytuły, których w programie tegorocznej imprezy nie zobaczyliśmy, mimo że ich twórcy zaliczają się do tzw. "klasyków": "Zabić bobra" Jana Jakuba Kolskiego oraz "Taniec Śmierci. Sceny z Powstania Warszawskiego" Leszka Wosiewicza okazały się według Komisji Selekcyjnej za słabe, by walczyć o Złote Lwy; ich twórcy unieśli się zaś honorem i wycofali swe dzieła z Panoramy Polskiego Kina.

Doceniam konsekwencję dyrektora artystycznego Michała Chacińskiego, który stara się uczynić z Konkursu Głównego aktualną ekstraklasę polskiego kina, rezygnując z dotychczasowej formuły przeglądu; w tym roku Chaciński stał się jednak ofiarą własnej strategii - zwyczajnie nie miał z czego wybierać.

Poznaj laureatów festiwalu w Gdyni!

Mimo że niektórzy z krytyków atakują tegoroczny werdykt jako zbyt zachowawczy i przewidywalny - od początku wiadomo było, że "W ciemności" jest jednym z najmocniejszych faworytów - jury pod przewodnictwem Doroty Kędzierzawskiej nagrodziło wszystkie wyróżniające się tytuły.


W kuluarowych prognozach najwięcej szans na sprawienie niespodzianki dawano "Obławie" Marcina Krzyształowicza i "Jesteś Bogiem" Leszka Dawida. Pierwszy z nich - brawurowo opowiedziana partyzancka historia rozgrywająca się w trakcie II wojny światowej - otrzymał drugą co do ważności nagrodę festiwalu - Srebrne Lwy, doceniono również precyzyjny montaż "Obławy". "Jesteś Bogiem" z kolei - poza nagrodą dla Leszka Dawida dla najlepszego reżyserskiego debiutu (lub drugiego filmu) - okazał się aktorskim objawieniem imprezy. Młodzi aktorzy wcielający się w filmie w postaci członków hiphopowej grupy Paktofonika podzielili łup między siebie: Marcina Kowlaczyka (Magik) wybrano najlepszym debiutantem, podczas gdy kreacje Dawida Ogrodnika (Rahim) i Tomasza Schuchardta (Fokus) uznano za najlepsze męskie role drugoplanowe.


Klęska debiutantów

Tegoroczna Gdynia przejdzie jednak do historii jako klęska debiutantów. Każdy z ledwie trzech "pierwszoroczniaków" w Konkursie Głównym - "W sypialni" Tomasza Wasilewskiego, "Dniu kobiet" Marii Sadowskiej i "Bez wstydu" Filipa Marczewskiego - w mniejszym lub większym stopniu oblał gdyński egzamin dojrzałości. Nie lepiej prezentowali się też na ekranie stawiający pierwsze kroki w kinie aktorzy, poza zapadającą w pamięć kreacją Marcina Kowalczyka nie odnotowaliśmy w Gdyni błysku świeżości. Anna Próchniak ("Bez wstydu"), Krzysztof Chodorowski ("Mój rower") oraz Mikołaj Roznerski ("Supermarket") będą musieli poczekać na kolejne szanse. Zapamiętać lepiej Jadwigę Gryn, która w pokazywanym w Panoramie Polskiego Kina "Być jak Kazimierz Deyna" stanowiła urokliwą przeciwwagę dla wcielającego się w głównego bohatera rozmamłanego Marcina Korcza (właściwie też debiutanta).

Rewolucyjna decyzja

Warto zwrócić jeszcze uwagę na pewien film, którego obecność w Konkursie Głównym nie zaprzątała zbytniej uwagi mediów. To, że w prasowych dywagacjach żaden z dziennikarzy nie zająknął się nawet na temat szans polsko-rumuńskiej animacji "Droga na drugą stronę" (Nagroda Specjalna Jury oraz dwie nagrody techniczne: za muzykę i dźwięk), świadczy niestety o niezbyt szerokich horyzontach przedstawicieli mediów, którzy wciąż uważają kino animowane za domenę co najwyżej młodego widza. Decyzję o wyróżnieniu filmu Anci Damian uważam za rewolucyjną - parę lat po tym, jak w Cannes o Złotą Palmę walczył animowany "Walc z Baszirem", zaś w rywalizacji o Oscara od jakiegoś czasu na równi z poważnymi fabularnymi produkcjami liczą się też animacje Pixara, poważne myślenie o kinie animowanym zmieniło się także i u nas.

Nieskrępowany język

Gdybym miał po tegorocznej Gdyni wskazać na jeden element filmowego rzemiosła, który sprawił mi najwięcej radości, byłby to nieskrępowany język, jakim zaczęli wreszcie posługiwać się bohaterowie polskich filmów. Dialogi rodzimych produkcji w końcu zaczynają przypominać te, które znamy z codziennego (u)życia. Kiedy trzeba soczyście zakląć, coraz rzadziej zdarza się, byśmy z ekranu słyszeli raniące uszy eufemizmy. Wyświetlam sobie na ekranie jeszcze niezatartych wspomnień tegoroczne filmy: "80 milionów", "Baby są jakieś inne", "Dzień kobiet", "Jesteś bogiem", "Obława", nawet familijny "Mój rower"... Artur Żmijewski rzucający mięsem? Kiedyś - nie do pomyślenia!


Prywatną nagrodę im. Jana Himilsbacha dla najlepiej klnącego aktora tegorocznego festiwalu w Gdyni przyznaję jednak Piotrowi Głowackiemu, który w roli kapitana Sobczaka w "80 milionach" wyniósł wulgaryzm do rangi znaku przestankowego. Sceną, którą traktuję jako symboliczne zerwanie lingwistycznych wędzideł dewocji polskiego kina, jest zaś fragment filmu "Być jak Kazimierz Deyna", w którym rodzącej bohaterce Gabrieli Muskały odbierający poród lekarz radzi: "Niech sobie pani teraz przeklnie! Niech pani klnie, ile ma sił w płucach!". Po czym słyszymy najpiękniejszą wiązankę niecenzuralnych złorzeczeń w historii polskiego kina.

P.S.

Na koniec słowo o transmitowanej przez TVP gali wręczenia nagród 37. Gdynia Film Festival. W odróżnieniu od wręczającego nagrodę dla najlepszej aktorki Andrzeja Chyry, który przyznał się ze sceny, że kwestię, którą rozbawił widownię Teatru Muzycznego, podpowiedział mu przed chwilą Krzysztof Materna, teksty prowadzącej wieczór Magdaleny Mielcarz układał chyba Tomasz Lis. Jego obecność na gdyńskiej gali jako współprowadzącego była podobnym nieporozumieniem, jak udział TVP w transmisji święta polskiego kina. Ani jeden film walczący w tym roku o Złote Lwy nie był bowiem dofinansowany ze środków telewizji publicznej.


Zobacz nasz raport specjalny - Gdynia Film Festival 2012!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy