Reklama

Dla kogo Złote Lwy?

Dawno nie było w Gdyni tak dużej liczby filmów, które brane byłyby pod uwagę w kontekście głównej nagrody festiwalu. Największymi faworytami do Złotych Lwów wydają się być jednak "Papusza" Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego oraz "Ida" Pawła Pawlikowskiego. Werdykt poznamy już dziś wieczorem.

Znamienne, obydwa obrazy utrzymane są w ascetycznej, czarno-białej stylistyce, zarówno film Krauzów, jak i dzieło Pawlikowskiego są także opowieściami o kobietach (co, wbrew pozorom, nie jest tak częste w polskim kinie). Pozorne podobieństwo między "Papuszą" oraz "Idą" prowokuje tu w Gdyni do niezrozumiałej dla mnie polaryzacji sympatii: albo podoba ci się film Krauzów, albo film Pawlikowskiego. Krytycy w rolach szalikowców broniących swoich wyborów jak barw piłkarskiego klubu. W moim odczuciu obydwa wspomniane filmy są dziełami wybitnymi, pozostawiającymi w tyle resztę konkursowej stawki.

Reklama

Nie znaczy to wcale, że na wspomnianych dwóch tytułach kończy się lista produkcji, które powalczyć mogą tu o nagrody. Spore wrażenie na krytykach zrobiło na pewno "Chce się żyć" Macieja Pieprzycy i choć jest to kino dla szerokiej widowni, nie sposób odmówić reżyserowi (i scenarzyście w jednej osobie) niezwykłego wyczucia w pokazaniu na ekranie tak trudnego tematu. Opowiedzieć w kinie o chłopcu z porażeniem mózgowym, nie popadając przy tym w kicz, było niezwykle trudnym zadaniem. Pieprzycy udało się to znakomicie, jury musi to w jakiś sposób docenić. Nie można oczywiście wykluczyć Złotych Lwów, ale najbardziej akuratna wydaje się tu jednak chyba nagroda za najlepszy scenariusz.

O dwóch filmach, które również liczą się w stawce obrazów branych pod uwagę przy prognozach dotyczących Złotych Lwów - chodzi o "Drogówkę" Wojtka Smarzowskiego oraz "Imagine" Andrzeja Jakimowskiego - mówiło się tu w Gdyni mniej z prostego powodu. Obydwa tytuły są już dawno po kinowych premierach, krytycy chyba więc delikatnie o nich zapomnieli, koncentrując się na obrazach, które premierowo oglądali w Gdyni. Nie wolno też bagatelizować pozycji docenianych przez krytykę "Płynących wieżowców" Tomasza Wasilewskiego. Dodajemy i wychodzi nam sześć tytułów - nie ma wyjścia, ktoś będzie musiał wyjechać z Gdyni niepocieszony.


O wiele klarowniej wygląda sytuacja w kategoriach aktorskich. Jeśli chodzi o główną rolę kobiecą, tu statuetka musi powędrować albo do Jowity Budnik ("Papusza"), albo do Anety Kuleszy ("Ida"). Więcej pierwszoplanowych ról kobiecych zwyczajnie w tym roku nie było, może dodajmy do tego jeszcze Magdalenę Berus w "Bejbi blues", ale akurat ta kreacja idealnie nadaje się do wyróżnienia w kategorii "najlepszy debiut aktorski" (dodajmy do tego jeszcze występ Berus w "Nieulotnych"). Na niekorzyść Jowity Budnik przemawia fakt, że w "Papuszy" na drugim planie bryluje Zbigniew Waleryś w roli męża tytułowej bohaterki, podczas gdy Agata Kulesza, mimo że nie gra tak naprawdę w "Idzie" głównej roli (tytułowa bohaterka odtwarzana jest przez kolejną debiutantkę - Agatę Trzebuchowską), całkowicie zdominowała obraz Pawlikowskiego.


Jak nie skrzywdzić żadnej z aktorek? Dać Budnik nagrodę za pierwszoplanową rolę, Kuleszę zaś wyróżnić za najlepszą kreację drugoplanową. Zwłaszcza, że na drugim planie u pań nie ma w tym roku za bardzo z czego wybierać: kandydatkami do wyróżnienia w tej kategorii są tu bowiem jedynie Dorota Kolak za rolę matki głównego bohatera w "Chce się żyć" oraz Marta Nieradkiewicz, która w "Płynących wieżowcach" wcieliła się w dziewczynę Mateusza Banasiuka.


Jeśli idzie o panów - tu jury będzie musiało wybierać między wspomnianym Banasiukiem oraz Dawidem Ogrodnikiem ("Chce się żyć"). Pierwszy stworzył kreację chłopca targanego homoerotycznymi pragnieniami, drugi wcielił się w postać bohatera z porażeniem mózgowym. Pierwszy zagrał swą rolę po europejsku, drugi - w wybitnie amerykańskim stylu. Gdyby jury zdecydowało się o nagrodzeniu Ogrodnika, musiałoby chyba także wziąć pod uwagę debiutującego na ekranie Kamil Tkacza, który przez pierwsze 30 minut filmu gra głównego bohatera w dzieciństwie. Na świetnej roli Andrzeja Chyry jako księdza geja w filmie Małgorzaty Szumowskiej "W imię..." kładzie się niestety cieniem miałkość samego obrazu.


Myślę, że jury nie będzie za to miało problemu przy wyborze najlepszego aktora drugoplanowego. Zbigniew Waleryś ("Papusza") okazał się wielkim odkryciem festiwalu, w roli Dionizego Wajsa osiągnął absolutną maestrię w zespoleniu się ze swoim romskim bohaterem (jak przyznawał reżyser Krzysztof Krazue, statystujący przy filmie Romowie brali Walerysia za jednego ze swoich, tak organicznie przeistoczył się w swego bohatera). Odnotujmy jednak jeszcze dwóch aktorów, którzy w tym roku brylowali na drugim planie. Pierwszy z nich to Arkadiusz Jakubik, pamiętny sierżant Petrycki z "Drogówki" Smarzowskiego, który stworzył również wspaniałą drugoplanową rolę ojca bohatera w "Chce się żyć". Drugim z aktorów, których obecność, nawet epizodyczna, rozjaśniała ekranowe wydarzenia, jest Mateusz Kościukiewicz. W "Bilecie na księżyc" Jacka Bromskiego z brawurą odegrał rolę życiowego birbanta, z kolei w filmie "W imię..." stworzył niemą kreację wrażliwego wioskowego głupka, sugestywnie dopełniając pierwszoplanową rolę Andrzeja Chyry.


Jeśli mowa o debiucie aktorskim, jak już wspomniałem, statuetka najprawdopodobniej powędruje do Magdaleny Berus ("Bejbi blues", "Nieulotne"). Jedyną nowicjuszką, która mogłaby jej zagrozić, jest Agata Trzebuchowska, odtwórczyni tytułowej roli w "Idzie" Pawła Pawlikowskiego. Jeśli zaś mowa o debiucie reżyserskim, w konkursie jest tylko jeden taki film - "Dziewczyna z szafy" Bodo Koxa, jednak formuła wyróżnienia za reżyserski chrzest została poszerzona o twórców, którzy nakręcili również drugi film. W stawce znaleźli się więc jeszcze: Sławomir Fabicki ("Miłość"), Katarzyna Rosłaniec ("Bejbi blues"), Tadeusz Król ("Ostatnie piętro") i Tomasz Wasilewski ("Płynące wieżowce"), Nie zdziwię się, jeśli to właśnie temu ostatniemu twórcy przypadnie nagroda dla najlepszego debiutanta.


Na festiwalu w Gdyni nie przyznaje się co prawda nagród dla najgorszych aktorów, jednak w kuluarowych rozmowach często w tym kontekście pojawia się nazwisko Joanny Orleańskiej, żony głównego bohatera "Ostatniego piętra" (granego przez Janusza Chabiora), niemiłosiernie obijanej przez męża przez większość filmu. Naprawdę, przykro patrzeć, jak szamoce się z tym aktorskim zadaniem Orleańska. Dla wielu dziennikarzy byłaby to murowana kandydatka do Złotej Maliny. Mam jednak nadzieję, że w sobotni wieczór świętować będziemy jednak triumfy, nie spektakularne klęski.


Tomasz Bielenia, Gdynia

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy