Kilkanaście minut trwała w Cannes owacja na stojąco dla Rungano Nyoni i jej mrocznej baśni, której akcja rozgrywa się w Zambii. Uznana za czarownicę i jako sierota bezbronna wobec oskarżeń, dziewięcioletnia Shula zostaje wysłana do obozu dla wiedźm. Wykluczone ze wspólnoty, odizolowane kobiety zmuszane są do ciężkiej pracy i traktowane jako turystyczna atrakcja (kilkoma satyrycznymi scenami reżyserka właściwie "pozamiatała" - by trzymać się akcesoriów wiedźm - sprawę tzw. turystyki cierpienia wiodącej szlakami przemocy i biedy). Każda z czarownic ma przytwierdzoną do pleców białą szarfę - po to, by nie mogła odlecieć. W filmie taką szarfą jest realizm, za sprawą którego baśniowy, magiczny świat nigdy nie traci związki z rzeczywistością. Idealnie dawkowane egzotyka i swojskość, symbolika i obyczajowy konkret, a do tego spora garść poezji, szczypta humoru oraz zjawiskowa mała Maggie Mulubwa w głównej roli - to wszystko tworzy czarodziejską filmową miksturę, działającą jeszcze długo po wyjściu z kina.
Debiut Rungano Nyoni, walijskiej reżyserki o zambijskich korzeniach, przepracowuje trudne tematy w dowcipny sposób, trafiając jednak często w czułe punkty. "Nie jestem czarownicą" to absurdalna tragikomedia o mizogini, współczesnym niewolnictwie i postkolonializmie.
Czytaj więcej