Noc, mgła, deszcz. Wąska mazurska droga, okolice Wielbarku. Rozpędzone tiry. Samotny mężczyzna za kierownicą starego samochodu spieszy do domu na koncert córki. Już jest spóźniony. Wyprzedza tiry, zdążając ku swemu przeznaczeniu. Tym przeznaczeniem jest młodziutka, zaćpana dziewczyna, tańcząca na drodze i wymachująca płonącą kurtką jak pochodnią. Cudem omijają ją rozpędzone ciężarówki... Mężczyzna jest komendantem miejscowego posterunku policji, dziewczyna narkomanką z pobliskiego schroniska odwykowego. Ona zginie pod kołami, a on zrobi wszystko, żeby wyjaśnić, co robiła w nocy na drodze... Podejmie heroiczne próby, aby nie upodobnić się do otoczenia: skorumpowanej władzy i policji, szacownych biznesmenów-gangsterów gwałcących małolaty i dealerów narkotyków sprzedających towar nawet pod oknem burmistrza. Nazywa się Leon Kamelski, lecz wszyscy nazywają go Kameleon.
Komisarz Leon Kameleon nie jest tak wygadany jak Halski z "Ekstradycji", ani tak wdzięcznie wulgarny, jak twardziele grani przez Bogusława Lindę w filmach Pasikowskiego i Ślesickiego. Kijowski świadomie wkracza na teren od lat zarezerwowany przez Wójcika i Pasikowskiego, teren kryminału z aktualnymi aluzjami i lokalnym kolorytem. U Kijowskiego jednak znacznie więcej tych aluzji i koloryt głębszy. Widać, że nie jest to tylko tło dla rozwoju sensacyjnej akcji, lecz pełnoprawna płaszczyzna filmu. Kijowski, jeden z weteranów "kina niepokoju moralnego", nie ucieka od rzeczywistości w fabularny świat czarno-białych bohaterów strzelających do siebie jak do tarcz na strzelnicy. Kameleon jeździ starym samochodem i ma złamany klucz do sejfu. Dlatego musi rozwiercać zamek, by odnaleźć pisane ręcznie protokoły. W komisariacie nawet maszyny Łucznik nie mają. Co innego w Olsztynie - komendant pod byle pozorem wysyła anty-terrorystów helikopterem, by opanowali PGR lub barak nad jeziorem...
Bohater filmu, pomimo zewnętrznego sztafażu gliniarza z amerykańskiego filmu policyjnego, jest bardzo mocno osadzony w naszych krajowych realiach - prowincjonalnych, małomiasteczkowych, mazurskich. W dodatku przychodzi mu borykać się z problemami, o których codziennie czytamy w gazetach: narkomanią wśród młodzieży i przestępcach-biznesmenach, którzy dzięki powiązaniom z lokalnymi władzami oraz policją doskonale prosperują i budują niewyobrażalne imperia gospodarczo-finansowe. Wzbogacają się na przemycie, kradzieżach i wymuszeniach, brudną robotę wykonują jednak za nich wynajęci bandyci w mundurach ochroniarzy. Oni sami noszą drogie garnitury i jeżdżą jaguarami. Są szanowanymi obywatelami miasta, którym nawet burmistrz kłania się w pas. Tylko Kameleon nie chce się kłaniać. Chce do końca wyjaśnić wszystkie powiązania i ukarać winnych, nawet za cenę zburzenia lokalnego status quo, funkcjonującego harmonijnie od lat, nawet za cenę trwałości swojej rodziny i w końcu - własnej wolności. Sam przeciw wszystkim - pozostawia po sobie zgliszcza, na których odrodzi się normalność? Czy może dawne układy po jego odejściu?