Reklama

Dwa Brzegi: Kino może być radosne

Dobre kino nie musi zadawać pytań o sens życia, być trudne, poważne i sprawiać, że widz przeżywa katharsis. Może też być radosne, pełne wigoru, spontaniczności i euforii. Taki też jest film "Bikiniarze", który w środę w nocy, 3 sierpnia, podbił serca festiwalowej publiczności w Kazimierzu Dolnym.

Zanim jednak obejrzałam "Bikiniarzy", byłam na seansie francuskiego filmu "Do ośmiu razy sztuka", który miał na Dwóch Brzegach swoją polską premierę. Jedna z organizatorek festiwalu, zapowiadając projekcję , powiedziała: "Rzadko mamy do czynienia z tak dojrzałym, przejmującym debiutem, który trafia nas w samo serce. Myśląc o tym filmie nasuwa mi się taka myśl: Dlaczego to my musimy dostosować się do świata, w którym żyjemy, a nie świat do nas". Właśnie...

Reżyserem filmu jest 33-letni Xabi Molia. "Do ośmiu razy sztuka" to jego debiut fabularny. Bardzo dojrzały debiut. Głównych bohaterów bardzo przekonująco zagrali Denis Podalydes i Julie Gayet. Warto dodać, że Xabi Molia współpracował już z aktorką przy filmie "Away From The Shore", gdzie po raz pierwszy stworzyła postać Elsy.

Reklama

Bohaterką filmu "Do ośmiu razy sztuka" jest Elsa, młoda kobieta, która utrzymuje się z dorywczych prac: w nocy czyści autobusy, w ciągu dnia opiekuje się dzieckiem zamożnego małżeństwa, udając, że uczy go angielskiego (nie zna tego języka). Wciąż odbywa też rozmowy kwalifikacyjne z nadzieją, że w końcu znajdzie stałą pracę. Coś w jakimś momencie życia jej nie wyszło - nie wiemy co się stało. Jest rozwiedziona, ma 10-letniego syna, nie ma pracy, wyrzucono ją z mieszkania, chodzi na spotkania z terapeutą, które finansowane są z programu socjalnego dla bezrobotnych. Szuka pracy, jest jednak pełna wahań, nie ma wiary w siebie, nie potrafi "sprzedać się" podczas kolejnych rozmów kwalifikacyjnych, nie wie, co tak naprawdę chce robić w życiu.

Wtedy poznaje Mathieu - jej sąsiad również jest "skłócony z życiem", ale żyje z dnia na dzień z nadzieją, że coś kiedyś wreszcie się uda. Połączy ich uczucie, ale to nie ono (nie tylko ono) - wbrew pozorom - sprawi, że Elsa z nadzieją spojrzy w przyszłość.

Jest wiele pięknych i przejmujących scen w tym filmie. Kiedy Elsa nie wie co robić, nie ma gdzie się schronić - ucieka do lasu, na drzewach spędza samotnie czas. Tylko ucieczka od zgiełku miasta, przyroda dają ukojenie. Jest też bardzo mocna scena, w której kobieta ratuje tonącego syna. Wydaje się, że to wtedy przewartościowuje swoje życie. Są także i komiczne momenty, choć to gorzki komizm. Przykładem scena, w której para dzieli się wrażeniami z rozmów kwalifikacyjnych. Mathieu wpisuje w swoje CV, że interesuje się łucznictwem, bo przecież "przyszłego pracodawcę trzeba zaintrygować". Elsa z kolei podaje, że pasjonuje ją japoński teatr kabuki, kiedy jednak pytana jest o zainteresowania podczas kolejnej rozmowy kwalifikacyjnej milczy - naprawdę sama nie wie, co ją interesuje. Nic? Co ciekawe, Mathieu naprawdę zaczyna interesować się łucznictwem i spędza cały wolny czas strzelając z łuku.

Film "Do ośmiu razy sztuka" to dla mnie też kino społeczne. To portret pokolenia kompletnie zagubionego, które niczego od życia nie wymaga, poza tym, żeby świat niczego nie wymagał od nich. Jeśli dodać do tego fakt, że największym niepokojem Francuzów jest od kilku lat lęk przed bezrobociem, które grozi społecznym wykluczeniem, wszystko wydaje się układać w całość. We Francji stopa bezrobocia osiągnęła w końcu 2009 roku najwyższy poziom od dziesięciu lat. A najbardziej poszkodowani są właśnie młodzi ludzie - co czwarty z nich jest bez pracy.

To jednak nie państwo i nie struktury do tego przeznaczone mogą pomóc tym ludziom. Nie tylko one. Każdy musi sam walczyć o siebie. Dlatego przysłowiowe "do trzech razy sztuka" traci na aktualności. Dzisiaj trzeba próbować częściej. Jak mówi Elsa: "Siedem razy w dół, raz w górę", czyli do "do ośmiu razy sztuka".

Niech żyją bikiniarze!

Wydawałoby się, że filmy muzyczne, musicale to domena Hollywood. Nic bardziej mylnego - rosyjski film "Bikiniarze" z 2008 roku udowadnia, że jazz i boogie-woogie czuje się pod każdą szerokością geograficzną, a w szczególności, kiedy są... zakazane. Film był już pokazywany w Polsce podczas 3. edycji Festiwalu Filmów Rosyjskich "Sputnik nad Polską" w 2009 roku, nigdy jednak nie trafił do szerokiej dystrybucji, a szkoda (pojawił się tylko na DVD).

"Bikiniarze" w reżyserii Walerija Todorowskiego to niezwykle barwna opowieść o grupie rosyjskich młodych ludzi, którzy - na swój sposób - walczą z szarością czasów socjalizmu. Akcja filmu rozgrywa się w Moskwie w połowie lat 50. XX wieku. Podczas gdy większość radzieckiej młodzieży buduje socjalizm, bohaterowie filmu przeżywają fascynacją amerykańską kulturą i muzyką jazzową. Komsomolec Mels (jego imię to akronim słów Marks, Engels, Lenin i Stalin) zakochuje się w Polinie, czyli pięknej Polly (dla przyjaciół Polzy) ze znienawidzonej grupy bikiniarzy. Robi wszystko, aby zdobyć dziewczynę i w efekcie... sam zostaje bikiniarzem.

Historia prosta, ale czy do końca przewidywalna? Wcale nie. Za to realizacja brawurowa! Sceny taneczne nakręcono z polotem i rozmachem, z dbałością o każdy, najmniejszy nawet szczegół, jeśli chodzi o stroje, fryzury, muzykę.

Oglądając "Bikiniarzy" nie sposób uniknąć porównań do klasycznych hollywoodzkich musicali - "Grease", "Lakieru do włosów" czy "West Side Story". Jeśli by szukać inspiracji, rosyjskiej produkcji najbliżej do "West Side Story". Pomysł podobny - rywalizacja dwóch grup młodzieży. W "West Side Story" to zwalczające się gangi, w filmie Todorowskiego - komsomolcy i bikiniarze. Tu i tam kołem napędowym akcji jest miłość.

W filmie Todorowskiego znakomicie prezentują się młodzi aktorzy: są pełni naturalnego wdzięku, znakomicie tańczą i śpiewają. Na ekranie, w jednej z ostatnich swoich ról, można również zobaczyć Olega Jankowskiego, aktora Andrieja Tarkowskiego. Zagrał radzieckiego dyplomatę, ojca jednego z bohaterów.

Polscy bikiniarze nosili krawaty malowane w palmy i roznegliżowane piękności z atolu Bikini (stąd nazwa), na którym Amerykanie przeprowadzili próbną eksplozję bomby atomowej. Mariusz Urbanek w swej książce "Zły Tyrmand", biografii najsłynniejszego krajowego bikiniarza (inaczej też dżolera), opisuje wygląd młodzieńca z tamtych lat: "Bikiniarze czesali się w tzw. kaczy kuper - z przodu włosy musiały być uniesione ku górze, z tyłu sczesane. Na głowie kapelusz ściśnięty w naleśnik albo wypchana oprychówka".

Z kolei bikiniarz to po rosyjsku stiliaga od słowa stilnyj, czyli stylowy. Zatem rosyjski bikiniarz był "przestylizowany": nosił buty "na słoninie", czyli grubej białej podeszwie, włosy także czesał w "kaczy kuper", nosił kolorowy krawat, wąskie spodnie, kolorową marynarkę i buntował się przeciwko wszechobecnej szarości i standaryzacji. Kochał jazz, był po postu punkiem lat 50. XX wieku. Bo manifest odmienności towarzyszył człowiekowi od zawsze. I nie chodzi tylko o niechęć do władzy, ale o to, aby się wyróżniać, nie być lepszym od innych, ale właśnie - innym, wolnym, nieskrępowanym.

Zobacz fragment filmu "Bikiniarze":

Duże wrażenie robi muzyczna scena, rozgrywająca się na uniwersytecie, w której grupa studentów-komsomolców, ubranych w jednakowe szare uniformy (jak z "Roku 1984" George'a Orwella), jest zmuszona przez fanatyczną liderkę do potępienia kolegi-bikiniarza. Początkowo jakby uśpiony tłum, nagle zaczyna żarliwą pieśń. I nie jest to wcale piosenka musicalowa, ale rapujące dzieło, stworzone na wzór (z podobną muzyką) słynnego utworu Eminema, promującego filmu "8. Mila" - tam też mieliśmy do czynienia z protestem. Przejmujące i przerażające.

Po filmie dopadła mnie taka oto refleksja - szkoda, że nikt w Polsce nie wpadł na pomysł, żeby nakręcić film o polskich bikiniarzach, a szczególnie tym najsłynniejszym naszym dżolerze - Leopoldzie Tyrmandzie. Jest wiele do opowiedzenia o tych czasach. Przecież nie wszystko musi być takie poważne, nadęte i ponure.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: mathieu | Side | scena | film | kino | Brzegi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy