Reklama

W Cannes wszystko zgodnie z planem? Starzy mistrzowie nie nadążają

Spodziewany? Być może. Sprawiedliwy? Na pewno. Znakomity? O tak! Jury pod przewodnictwem amerykańskiej reżyserki Grety Gerwig spisało się na medal, nagradzając podczas 77. edycji canneńskiego festiwalu wszystkie filmy, które na to zasługiwały. Złota Palma trafiła do Amerykanina Seana Bakera za "Anorę". Można by rzec - nareszcie!

Spodziewany? Być może. Sprawiedliwy? Na pewno. Znakomity? O tak! Jury pod przewodnictwem amerykańskiej reżyserki Grety Gerwig spisało się na medal, nagradzając podczas 77. edycji canneńskiego festiwalu wszystkie filmy, które na to zasługiwały. Złota Palma trafiła do Amerykanina Seana Bakera za "Anorę". Można by rzec - nareszcie!
Sean Baker ze Złotą Palmą w Cannes 2024 /Stephane Cardinale - Corbis /Getty Images

Cannes 2024: Werdykt sprawiedliwy?

Amerykański reżyser, hołubiony zarówno przez publiczność, jak i krytyków, nie miał do tej pory szczęścia do jurorskich wyborów. W Cannes pokazywano już jego dwa poprzednie filmy, jednak zarówno "The Florida Project" (sekcja Quinzane), jak również "Red Rocket" (konkurs główny) nie przyniosły mu wymarzonych laurów. Choć każdorazowo na pewno dały sporą rozpoznawalność oraz ogromną sympatię ze strony widzów. W przypadku Bakera sprawdziło się stare porzekadło: "Do trzech razy sztuka". Sobotniego wieczora to właśnie on był największym wygranym w canneńskim Palais des Festival, odbierając Złotą Palmę. Najcenniejsze, i nie ma w tym ani grama przesady, trofeum w świecie filmowych autorów. W pełni zasłużenie, ale czy aby na pewno zgodnie z przewidywaniami?

Reklama

Nie ma chyba na to pytanie jasnej odpowiedzi. Dla mnie - tak, ale rozumiem też narrację, która obowiązywała zwłaszcza w końcowej fazie canneńskiej imprezy, jakoby po najwyższy laur miał sięgnąć jeden z mocniej zaangażowanych społecznie tytułów. Filmów w bardziej bezpośredni sposób komentujących obecną rzeczywistość i wprost odnoszących się do jej problemów. 

W tym kontekście wymieniano zwłaszcza dwie produkcje. "All We Imagine As Light" debiutantki (w pełnometrażowej fabule) z Indii Payal Kapadii oraz "The Seed of the Sacred Fig" dużo bardziej doświadczonego reżysera z Iranu Mohammada Rasoulofa. Oprócz wysokiej jakości artystycznej w obu przypadkach było coś jeszcze. Za Rasoulofem stała dramatyczna historia związana z jego ucieczką z kraju, z kolei film Kapadii reprezentował kinematografię z Indii w konkursie głównym po raz pierwszy po trzydziestu latach przerwy. Symbole, ale o ich wadze nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Cieszy, że zarówno "All We Imagine As Light", jak i "The Seed of the Sacred Fig" finalnie docenione zostało w jurorskim werdykcie. Pierwszy film zdobył Grand Prix festiwalu, drugi z kolei Nagrodę Specjalną.

Z pustymi rękami nie zostali również gospodarze, którzy przynajmniej przez pierwszą część imprezy uchodzili za głównych faworytów do najwyższych laurów. Werdykt jurorów udowodnił raz jeszcze, że kino gatunkowe, co prawda jest dostrzegane, ale nawet w najlepszym wydaniu, ciężko rywalizować mu (przynajmniej w Cannes) z wyżej cenionymi autorskimi próbami.

Coralie Fargeat za "The Substance", body horror który wywołał największe poruszenie w całej konkursowej stawce, uhonorowana została zatem nagrodą za scenariusz. Jacques Audiard za osobliwą mieszankę musicalu i thrillera, czyli "Emilię Pérez" otrzymał Nagrodę Jury. Ten ostatni film wyróżniony został także w kategorii aktorskiej i była to decyzja co najmniej interesująca. Nie dlatego, że doceniono, grającą tam pierwsze skrzypce Zoe Saldanę, ale z uwagi na to, że wraz z nią postanowiono uhonorować trzy inne aktorki, wcielające się w tej produkcji w mniejsze role: Adrianę Paz, Karlę Sofíę Gascón oraz Selenę Gomez. W mniej zaciętej, męskiej kategorii, zgodnie z moimi przewidywaniami triumfował utalentowany Jesse Plemons za kreację w szalonych "Rodzajach życzliwości" Giorgosa Lanthimosa.

Starzy mistrzowie nie nadążają za młodszymi uczniami

77. edycja canneńskiego festiwalu, jakkolwiek udana i różnorodna, okazała się brutalna dla wielkich mistrzów kina. Nie udał się powrót na filmowe salony po blisko dziesięcioletniej przerwie Francisowi Fordowi Coppoli. Kosztujące 100 milionów dolarów "Megalopolis", czyli nowa produkcja tego legendarnego amerykańskiego reżysera była jedną z najsłabszych w konkursowej stawce. Niewiele lepiej wypadł David Cronenberg z "The Shrouds".

Starzy mistrzowie, w większości, nie nadążają już za swoimi młodszymi uczniami. Z każdym rokiem widać to coraz bardziej. Smutny to obrazek dla każdego kinofila, ale niestety taka chyba jest kolej rzeczy.

Kuba Armata, Cannes 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Cannes 2024
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy