Reklama

Rumunia podbiła Cannes

Trzy ważne nagrody zakończonego w niedzielę, 27 maja, 60. festiwalu filmowego w Cannes, przypadły rumuńskiej kinematografii. Złotą Palmę oraz nagrodę FIPRESCI otrzymał film "4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni" (4 Luni, 3 Septamini, 2 Zile) Cristiana Mungiu, natomiast najlepszym obrazem sekcji Un Certain Regard wybrano "California Dreamin" (Nesfarsit) Christiana Nemescu.

Rumuński triumf to nie przypadek. Kinematografia tego kraju od kilku lat z powodzeniem radzi sobie na międzynarodowych festiwalach. Wystarczy odnotować canneńskie sukcesy "Śmierci pana Lazerscu" Cristi Puiu (który zasiadał w tym roku w jury Un Certain Regard) oraz "12.08 na wschód od Bukaresztu" Corneliu Porumboiu (Złota Kamera w 2006 roku).

Najważniejsza konkluzja? Kino, które tworzą Rumuni, oglądamy z zazdrością, bo dotyka istotnych nas spraw - jest kinem rozliczenia się z komunizmem. Daleko jednak rumuńskiej "nowej fali" do politycznego dogmatyzmu. To kino zainteresowane człowiekiem w systemie totalitarnym, a nie samym systemem (mogliśmy się o tym przekonać podczas odbywającego się u nas w tym roku Przeglądu Kina Rumuńskiego).

Reklama

Laureat tegorocznej Złotej Palmy nie jest filmem przypadkowym. Inauguruje on część większego projektu, w ramach którego powstać mają filmy opowiadające o traumie komunizmu. Dlaczego Europę tak bardzo pociąga ten temat? Nie ma w nim nic z nostalgii, obecnej chociażby w niemieckim "Goodbye, Lenin". Przeciwnie - to kino głęboko realistyczne, wręcz naturalistyczne, dotykające najbardziej podstawowych problemów. Naturalizm tych filmów często jednak transcenduje w metafizyczne rejony, tak jak to było w przypadku świetnej "Śmierci pana Lazarescu".

"4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni" - opowieść o dziewczynie, dokonującej dwa lata przed obaleniem reżimu Causeascu nielegalnej aborcji, jest zresztą dłużnikiem filmu Puiu (reżyser Cristian Mungiu miał do dyspozycji operatora oraz montażystę "Śmierci pana Lazarescu"). Czy możemy więc mówić o "rumuńskiej nowej fali"? Pewnie tak. Oby tylko powyższe rozważania nie skończyły się dyskusją na temat "Złota Palma a sprawa polska". Owszem, my też mogliśmy (powinniśmy?) nakręcić podobne filmy. "4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni" nagrodzono jednak nie z tego powodu, że opowiada o traumie komunizmu, lecz dlatego, że to piekielnie dobre kino.

Tomasz Bielenia, Cannes

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: kino | Cannes
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy