Nowa produkcja laureata Oscara: Czyste szaleństwo i filmowy wybryk

Kadr z filmu "Rodzaje życzliwości" ("Kinds of Kindness") /materiały prasowe

O tym, że Yorgos Lanthimos robi filmy na własnych zasadach nikogo specjalnie przekonywać się trzeba. Nawet w Hollywood nie dał sobie narzucić producenckiego kagańca, choć nie ma co ukrywać, że jego dwie ostatnie produkcje były prostsze w obsłudze niż wszystko, co wcześniej zrealizował. Po największym komercyjnym sukcesie, jakim były nagrodzone czterema Oscarami "Biedne istoty" (2023), wraz ze swoją wierną bandą, najwyraźniej postanowił się zabawić i sprawdzić, na ile sobie może jeszcze pozwolić. Bo "Rodzaje życzliwości" (2024) to czyste szaleństwo.

Nowy film twórcy "Biednych istot": Szaleństwo i wybryk

Film Yorgosa Lanthimosa to niezła łamigłówka dla krytyków. Każdy pewnie łapie się na tym, czy próbować doszukiwać się w nim jakichś głębszych sensów, analizować kolejne motywy i szukać odpowiedzi chociażby na to, dlaczego akurat szlagier Eurythmics "Sweet Dreams" na otwarcie tych zwariowanych (bo są aż trzy) historii. Innymi słowy, co takiego jeszcze siedzi w głowie greckiego reżysera.

Przypomina mi się przy tej okazji sytuacja sprzed lat z canneńskiej konferencji prasowej po pokazie "Bartona Finka" (1991) braci Coen. Moment, kiedy zachwyceni filmem dziennikarze wskazywali twórcom kolejne inspiracje twórczością Franza Kafki. Na co ci bardzo podziękowali za komplement, przekonując że jednak tego autora specjalnie nie czytali. W przypadku "Rodzajów życzliwości" (oryginalny tytuł "Kinds of Kindness") również, moim zdaniem, łatwo popaść w pułapkę nadinterpretacji.

Reklama

Dlatego ja wolę postrzegać tę produkcję jako pełen absurdu i sardonicznego poczucia humoru filmowy wybryk. W dobrym tego słowa znaczeniu. Bo gdzie indziej w ramach jednej narracji zobaczymy opowieść o potrzebie kontroli, sekcie, podmienionych żonach i bardzo nietypowym dodatku do śniadania? Nawet jeśli nie ma między tymi wątkami bezpośredniej korelacji, a logika przyczynowo-skutkowa nie znajduje tu pełnego zastosowania, to kto by się przejmował. Przecież to Lanthimos, można się przyzwyczaić.

"Rodzaje życzliwości": Pomieszanie z poplątaniem

Historie, jak wspomniałem, są trzy i fabularnie zbyt wiele ich nie łączy. Pierwsza jest opowieścią o typowym korposzczurze, który bez zająknięcia spełnia wszystkie zachcianki swojego szefa. Aż do czasu kiedy ten zleca mu spowodowanie śmiertelnego dla pewnego mężczyzny wypadku samochodowego. W drugiej pewien policjant czeka na powrót zaginionej w trakcie wyprawy naukowej żony. A gdy to już się dzieje jest przekonany, że podesłano mu jej klona, w końcu jak może nie pamiętać jego ulubionej piosenki. Ostatnia z ekranowych historii obraca się wokół tematów metafizycznych i mówiąc najogólniej zdolności do wskrzeszania umarłych. Pomieszanie z poplątaniem, ale o dziwo ten chaos, napisany do spółki przez Lanthimosa z Efthimisem Filippou (pracowali razem od "Kła" do "Zabicia świętego jelenia") ogląda się naprawdę nieźle.

O ile trudno znaleźć wspólny mianownik na płaszczyźnie fabularnej, o tyle jest nim grupa aktorów, która w różnych rzecz jasna rolach powraca w każdej z opowieści. Jest zatem muza greckiego reżysera Emma Stone, jest też Willem Dafoe

Największym wygranym "Rodzajów życzliwości" jest dla mnie jednak Jesse Plemons, na którym głównie koncentruje się kamera. Amerykański aktor ostatnimi czasy robi sporą karierę, zaliczając ważne role u Martina Scorsese, Jane Campion czy Alexa Garlanda. Rolą u Lanthimosa potwierdził, że może nieść na swoich barkach główną kreację i wygrał sobie... kolejną rolę u Lanthimosa, bo grecki reżyser właśnie zapowiedział swój następny projekt. Z Emmą Stone w obsadzie, a jakże. Tym razem ma to być komedia. Ciekawe tylko komu, znając fantazje Lanthimosa, będzie do śmiechu.

Kuba Armata, Cannes

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Cannes 2024 | Rodzaje życzliwości
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy