Reklama

Berlinale: Slumsy Rio i ulice Bagdadu

W sobotę, 12 lutego, na Berlinale zaprezentowano ciekawe filmy sekcji Panorama. Brazyliczyk Jose Padilha pokazał sequel słynnych "Elitarnych", z kolei Lee Tamahori w "The Devil's Double" opowiedział historię syna Saddama Hussajna. Premierę miała również polska "Sala samobójców".

W sobotni wieczór Berlin utonął w rozbłyskach wystrzałów i zapachu prochu. Brazylijski reżyser Jose Padilha ("Elitarni") raz jeszcze zabrał nas na światopoglądową wycieczkę po slumsach Rio de Janeiro z elitarnym oddziałem policji BOPE, zaś Lee Tamahori, odpowiedzialny w przeszłości za "Śmierć nadejdzie jutro" - jedną z części przygód agenta 007 - przewiózł nas po ulicach Bagdadu nowiusieńkim ferrari syna Saddam Husseina.

Kto domagał się od Berlinale zastrzyku adrenaliny, mógł poczuć się wczoraj usatysfakcjonowany. Padilha zaskarbił sobie pierwszą odsłoną "Elitarnych" sympatię miłośników radykalnych rozwiązań i kina z wykopem. Zrealizowany przed trzema laty film był de facto apologią siły. Kierujący elitarnym oddziałem pułkownik Nascimento miał jedną odpowiedź na zacieśniający się wokół Rio gordyjski węzeł przemocy. Cięcie. Reżyser, pomimo ustanowienia dla swego głównego protagonisty kontrapunktu w postaci lewicującego intelektualisty Fragi, zdawał się bezsilnie rozkładać ręce nad rosnącymi w siłę narkotykowymi kartelami. Był to zresztą ten sam okres, w którym w amerykańskiej telewizji detektyw Jack Bauer w serialu "24 godziny" sankcjonował stosowanie tortur w walce z terroryzmem.

Reklama

Po trzech latach Brazylijczyk przyjechał do Berlina z nieco innym przesłaniem na sztandarach. Zamiast odmawiać racji bezkompromisowemu dowódcy, postanowił skupić się na samym epicentrum problemu, z którym skutecznie walczyć można jedynie systemowo, z pomocą niedawnego ideologicznego adwersarza - Fragi. W końcu kot, niezależnie od maści, ma łapać myszy. Dość niespodziewanie sequel prezentuje się więc bardziej okazale od poprzednika. Cytując hasło reklamowe pełnometrażowego South Parku: "Bigger, longer, uncut".

"Elitarni 2" to nie tylko porywające kino akcji, ale film polityczny, który jednocześnie nie rezygnuje z tempa narzuconego przez poprzednika.

Zobacz zwiastun "Elitarnych 2":


Świeża trauma w campowym kostiumie

W chwilę po tym jak na ulicach Rio rozległ się ostatni wystrzał, na ekranie Freidrichstadt Palast pojawiła się montażówka materiałów dokumentalnych z ostatniej interwencji wojsk amerykańskich w Iraku "The Devil's Double". Kulminację stanowiła egzekucja Saddama. Powiało grozą, którą wzmacniała zacięta twarz Dominica Coopera. Zapowiadało się na filmowe Guantanamo, a skończyło w Acapulco pod rządami Maczety.

Duch Danny'ego Trejo wstąpił w narcystycznego syna Saddama i jego sobowtóra już w kolejnej scenie. Psychotyczny następca dyktatora przywdziewa tu hawajską koszulę zamiast munduru w kolorze khaki i wciąga kokę jak odkurzacz w rytm szlagierów z lat 80. Dyskoteka gra, choć groza nie zanika. Trzeba było ogromnej odwagi, by tak świeżą traumę ubrać w campowy kostium. Nie szukając daleko, proszę sobie wyobrazić film o katastrofie smoleńskiej z soundtackiem Kombi i Melem Gibsonem w roli Lecha Kaczyńskiego. Jedziemy tu ostro po brzytwie, ale Tamahoriemu udaje się nie zaciąć.

Serwując przekąski klasy B - graficzną, rozdmuchaną przemoc, duże biusty, szybkie samochody i przepompowanych bohaterów, reżyser dystansuje widza od całego emocjonalnego bagażu związanego z najświeższymi wydarzeniami. Zapominając o kontekście historycznym, niespodziewanie odkrywamy, że campowe postaci Watersa, Cormana i Rodrigueza niebezpiecznie przypominają przywódców z naszego podwórka - Kaddafiego, George'a Busha i Kim Dzong Ila. Im dłużej się śmiejesz, tym bardziej ci się odechciewa.

Eksperyment z Youtube

Kolejny dzień rozpoczęła projekcja "Sali samobójców" Jana Komasy. Polski rodzynek w sekcji Panorama pozostawił po sobie mieszane odczucia. Niby wyszło nie najgorzej, ale w polskim projekcie widać zarysy czegoś o większej sile rażenia.

Obciążony wielkimi ambicjami obraz nieco przygarbił się pod nakładanymi na jego barki oczekiwaniami. Zupełnie jak bohater filmu. Samemu obrazowi poświęcona zostanie osobna mini-relacja, dlatego w tym miejscu wypada jedynie stwierdzić, że tegoroczny festiwal w Gdyni zyska przynajmniej jednego przyzwoitego pretendenta do nagrody. Jeśli nie technicznej, to przynajmniej aktorskiej dla Jakuba Gierszała, który już we "Wszystko co kocham" był bliski skradnięcia show Mateuszowi Kościukiewiczowi.

Popołudniową część sobotniego dnia festiwalu domknął film "Live in a Day", wyprodukowany przez Ridleya Scotta i jego brata, a wyreżyserowany przez Kevina McDonalda i prawie dwustu użytkowników Youtube'a. Założenie było proste - zapuszczamy wici i prosimy ludzi na cały świecie, by zarejestrowali 24 godziny z swojego życia. Wszystko jednego dnia - 24 lipca 2010. Miał być multikulturowy fresk, wyszedł dowód na to, że nawet z najbardziej zróżnicowanego materiału da się wycisnąć american dream i towarzyszący mu patos. Montaż nadesłanych filmów i towarzysząca mu ścieżka dźwiękowa są jak żywcem podebrane z teledysku Michaela Jacksona "We are the world". Niby jesteśmy różni, ale każdy z nas marzy o parnasie, ślubie w białej sukience, akceptacji rodziców i kultywacji status quo. Pozostaje pytanie: po co do zrobienia filmu o Ameryce użyto maszynerii Youtube? Do zabicia muchy wytoczono armaty.

Stanisław Liguziński, Berlin

Czytaj raport specjalny z Berlinale 2011!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sala samobójców | Lee Tamahori | YouTube | Berlinale | Rio | José Padilha
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama