Reklama

Berlinale: Dokument o Chodorkowskim

Ogromne zainteresowanie publiczności i mediów towarzyszyło premierze filmu dokumentalnego o skazanym w Rosji byłym szefie Jukosu Michaile Chodorkowskim, który pokazano w poniedziałek na festiwalu filmowym w Berlinie.

Premiera odbyła się zaledwie kilka tygodni po tym, jak Chodorkowski i jego były partner biznesowy Płaton Lebiediew zostali skazani na 13 i pół roku więzienia za rzekome przywłaszczenie 218 mln ton ropy naftowej i wypranie uzyskanych w ten sposób pieniędzy. Wyrok spotkał się z międzynarodową krytyką.

Blisko dwugodzinny dokument pod tytułem "Chodorkowski", w reżyserii niemieckiego filmowca Cyrila Tuschi, przedstawia portret byłego rosyjskiego oligarchy. Oparty jest na rozmowach z jego dawnymi współpracownikami, rodziną, politykami - rosyjskimi i zachodnimi, m.in. byłym szefem niemieckiej dyplomacji Joschką Fischerem - oraz na relacjach mediów.

Reklama

Reżyser wykorzystał również listy, jakie otrzymał w minionych latach od przebywającego w więzieniu Chodorkowskiego. Prace nad filmem trwały od 2005 r.

"Nie chciałem robić z Chodorkowskiego ani diabła, ani świętego. Starałem się przedstawić zróżnicowany obraz tego człowieka" - powiedział Tuschi na konferencji prasowej po premierze.

W filmie pojawiają się także krytyczne oceny byłego magnata naftowego, dotyczące np. pierwszych lat jego działalności w rosyjskim biznesie, zanim popadł w niełaskę Kremla.

Tuschi zastrzegł, że nie uważał za swe zadanie analizy zarzutów wobec Chodorkowskiego. "Jednak jego wrażenie z moskiewskiego procesu było jednoznaczne: każdy widział, że na sali sądowej rozgrywał się teatr".

Autorom filmu udało się również przeprowadzić kilkuminutowy wywiad z samym Chodorkowskim. Rozmowa odbyła się na sali w sądzie po rozprawie. Chodorkowski odpowiada na pytania zza szyby, która w czasie rozpraw oddzielała ławę oskarżonych od reszty sali.

Według reżysera był to pierwszy wywiad z oligarchą przed kamerą od chwili jego aresztowania. "Było dla nas wielkim zaskoczeniem, że sędzia zgodził się na tę rozmowę. Być może dlatego, że nie dostał żadnych instrukcji w tej sprawie" - powiedział Tuschi.

Przyznał, że pracom nad filmem stale towarzyszył strach. "Na początku prawie nikt nie chciał z nami rozmawiać. Stale padały pytania: 'Kto wam płaci?'" - opowiadał.

Była żona Chodorkowskiego, Elena, obecna na premierze w Berlinie, przyznała, że przez kilka miesięcy przed grudniowym wyrokiem w procesie jej męża miała nadzieję na bardziej pozytywny wynik. "Teraz nie sądzę, by cokolwiek miało się zmienić przed najbliższymi wyborami. Wierzę jednak, że w społeczeństwie i rządzie rosyjskim trwa pewien proces zmiany na lepsze" - powiedziała.

Za znak tych zmian uznała poniedziałkową wypowiedź rzeczniczki sądu w Moskwie Natalii Wasiliewej. Według niej wyrok w sprawie Chodorkowskiego został narzucony odgórnie i ogłoszony wbrew woli sędziego Wiktora Daniłkina, który przez całe postępowanie sądowe znajdował się pod presją.

Zainteresowanie filmem o Chodorkowskim wzrosło po tym, jak Tuschi ujawnił, że kilkanaście dni przed premierą okradziono jego berlińskie biuro. Skradziono m.in. dwa laptopy i komputery stacjonarne, na których zachowano m.in. ostateczną wersję filmu. "To był dla mnie szok. Po prostu znikły efekty mojej pracy" - powiedział, krytykując jednocześnie histerię, z jaką kradzież komentowały niektóre media. W poniedziałek Tuschi wyjaśnił jednak, że dużo wcześniej przekazał taśmę organizatorom festiwalu.

Twórcy filmu mają nadzieję, że uda im się go pokazać również w Rosji, np. na niezależnych festiwalach filmowych. W Niemczech ma trafić do dystrybucji. "Chodorkowski" pokazywany jest na Berlinale w sekcji Panorama.

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: zainteresowanie | Rosja | dokument | Berlinale
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama