Reklama

Berlinale 2015: Christian Bale poszukuje sensu życia

Największą sensacją pierwszego weekendu Berlinale okazała się wizyta Natalie Portman i Christiana Bale'a, którzy przyjechali do Niemiec promować najnowszy film Terrence'a Malicka, walczący o Złotego Niedźwiedzia "Knight of Cups". Fani aktorów koczowali przed czerwonym dywanem na kilka godzin przed oficjalną premierą filmu twórcy "Drzewa życia".

Konferencja prasowa z udziałem gwiazd "Knight of Cups" przejdzie do historii Berlinale jako jedno z najzabawniejszych, ale i prawdopodobnie najmniej profesjonalnych wydarzeń tegorocznej edycji festiwalu. Podczas spotkania dwukrotnie padło pytanie do... reżysera filmu, który - tradycyjnie już - nie brał udziału w konferencji. Terrence Malick słynie z niechęci do publicznych wystąpień i od lat nie pojawia się na premierach swoich filmów. Ekscentryczny twórca nie stawił się nawet na gali rozdania nagród podczas festiwalu filmowego w Cannes, gdzie w 2011 roku został uhonorowany Złotą Palmą za "Drzewo życia".

Reklama

- Mam pytanie do reżysera... - zaczął pewnie jeden z dziennikarzy zgromadzonych na sali konferencyjnej w hotelu Hyatt przy berlińskim Potsdamer Platz. Portman i Bale, po szybkiej wymianie spojrzeń i upewnieniu się, że reporter nie żartuje, z podziwu godnym opanowaniem wytłumaczyli, że reżysera nie ma na sali. Gdy chwilę później kolejny z dziennikarzy chciał usłyszeć od Terrence'a Malicka, jak pracuje na planie swoich filmów, Bale schował twarz w dłoniach, Portman zaś, z trudem kryjąc rozbawienie, uprzejmie przypomniała, że Malicka wciąż nie ma na sali konferencyjnej.

"Knight od Cups" to - zrealizowany w konwencji strumienia świadomości - filmowy esej o poczuciu wewnętrznej pustki i desperackich próbach nadania życiu sensu. Twórca "Drzewa życia" z każdym kolejnym filmem idzie o krok dalej w przekraczaniu granic tradycyjnej narracji i forsowaniu swojego autorskiego stylu. W swoim najnowszym filmie w centrum stawia wypalonego scenarzystę (Bale) snującego się niczym współczesny Baudelaire'owski flaneur po zakamarkach hedonistycznego Hollywood w poszukiwaniu sensu życia. Towarzyszy mu monotonny głos zza kadru, snujący opowieść o żalu i utraconych szansach na szczęście.

Podczas spotkania z dziennikarzami Christian Bale opowiedział o nietypowych metodach pracy Malicka. Aktor przyznał, że na planie nigdy nie miał wglądu w scenariusz i bazował wyłącznie na wskazówkach reżysera. - Nie miałem pojęcia, o czym ten film opowiada. Wiedziałem jedynie, kim jest mój bohater - reżyser bardzo precyzyjnie mi go opisał. Dużo czasu spędziliśmy, tworząc jego biografię - mówił aktor. - Nie znałem swoich kwestii, mogłem tylko ukradkiem spoglądać na scenariusz, który miały przy sobie inne osoby na planie. Nigdy nie wiedziałem, jak będzie wyglądał kolejny dzień zdjęciowy - wspominał Bale.

Z formułą "Knight of Cups", którego tytuł zaczerpnięty jest z talii kart tarota, jest trochę jak z wróżbami i różnego typu przesądami - albo się je kupuje, albo nie. Monologi wędrującego po zakamarkach Los Angeles Ricka przypominają kiczowate "mądrości" rodem z kart powieści Paula Coelho, lecz oniryczna narracja twórcy "Cienkiej czerwonej linii" ma w sobie pewną świeżość i bezczelność, która imponuje. I choć osobiście raczej opowiadam się po stronie Malickowych "sceptyków", dostrzegam w przepięknie zakomponowanych przez Emmanuela Lubezkiego ("Grawitacja", "Birdman") kadrach uniwersalne piękno, którego obezwładniającej sile nie sposób nie ulec.

W weekend w sekcji Panorama zaprezentowano jeden z najciekawszych filmów tegorocznej edycji Berlinale, "Kurt Cobain: Montage of Heck". Film Bretta Morgena jest jednak nie tyle dokumentem, co relacją z życia prywatnego lidera Nirvany. Relacją bardzo dobrze udokumentowaną, naszpikowaną unikatowymi materiałami i zrealizowaną z błogosławieństwem bliskich zmarłego tragicznie muzyka, ale jednak pozostawiającą pewien niedosyt.

Wokół śmierci Kurta Cobaina narosło tyle mitów, niedopowiedzeń i teorii spiskowych, że każdy kolejny film opowiadający o wokaliście Nirvany urasta do rangi wydarzenia. Brett Morgen, w przeciwieństwie do niektórych swoich kolegów po fachu (w 1998 roku powstał np. głośny dokument "Kurt & Courtney", w którym angielski dokumentalista Nick Broomfield sugerował, że legendarny gitarzysta został zamordowany na zlecenie swojej żony - Courtney Love), nie stara się jednak bawić w detektywa. Autor poświęconego zespołowi Rolling Stones "Crossfire Hurricane" kieruje kamerę na bliskich Cobaina, koncentrując się w większym stopniu na jego życiu prywatnym niż na karierze. Wykorzystując unikatowe, niepublikowane wcześniej materiały udostępnione przez rodziców muzyka i wspomnianą Love, reżyser kreśli portret lidera Nirvany jako nadwrażliwca skłóconego ze światem, desperacko pragnącego akceptacji i miłości, lecz niepotrafiącego uporać się z własnymi demonami.

Materiały zgromadzone przez Morgena to prawdziwa gratka dla fanów frontmana Nirvany. W "Kurt Cobain: Montage of Heck" znalazły się fragmenty domowych nagrań portretujące zarówno kilkuletniego Kurta mocującego się z urodzinową świeczką na ogromnym torcie i z satysfakcją rzucającego zabawkami, jak i intymny zapis jego związku z Courtney Love. Kamera zagląda do łazienki Cobainów, portretuje zabawy rodziców z kilkumiesięczną córką, Frances Bean, gdzieniegdzie udaje jej się uchwycić wszechobecny bałagan i wahania nastroju lidera Nirvany, który w ostatnich latach życia był uzależniony od heroiny. Całość opatrzona jest komentarzem audio samego Cobaina, opowiadającego po raz pierwszy - z chwytającą za gardło szczerością - o utracie dziewictwa i pierwszej próbie samobójczej.

"Kurt Cobain: Montage of Heck" to dość wygładzona biografia kultowego gitarzysty i wokalisty - Morgen nie drąży tam, gdzie pojawiają się wątpliwości, wycofuje się, kiedy jego rozmówcy dotykają kontrowersyjnych kwestii. Sporo miejsca poświęca żonie muzyka, starając się ocieplić wizerunek Love. Wokalistka Hole zapisała się w pamięci fanów Nirvany jako femme fatale, która doprowadziła swojego męża do samobójstwa. Chyba pierwszy raz wdowa po Cobainie ma szansę opowiedzieć w sposób tak osobisty i szczery o swojej relacji z muzykiem.

"Był przystojniejszy od Brada Pitta, ale zachowywał się, jakby nie zdawał sobie z tego sprawy" - wspomina z ciepłym uśmiechem w jednej ze scen, wracając pamięcią do pierwszych miesięcy ich burzliwego związku. Chwilę później, kiedy przebąkuje o braniu narkotyków w trakcie ciąży czy problemach z wiernością, Morgen urywa wątek, jakby w obawie przed reakcją bliskich Cobaina, sprawujących pieczę nad jego projektem (jedną z producentek filmu jest córka Love i Cobaina - Frances Bean Cobain).

Jak na film o najsłynniejszym zespole muzycznym początku lat 90., niewiele w "Kurt Cobain: Montage of Heck" muzyki. Migają urywki tekstów, projekty okładek i zaplanowane z godną łebskiego menadżera precyzją wydatki i kampanie promocyjne. Nie dowiadujemy się, jak wokalista Nirvany pracował, co go inspirowało, jak wyglądała droga prostego chłopaka z Aberdeen w stanie Waszyngton do międzynarodowej kariery. Mimo to dokument Morgena to chyba jak do tej pory najciekawszy, choć niepełny, filmowy portret legendy muzyki rozrywkowej, jaki nakręcono.

65. edycja Berlinale potrwa do 15 lutego. O Złotego Niedźwiedzia walczą w tym roku m.in. Wim Wenders, Terrence Malick, Andrew Haigh, Peter Greenaway i Małgorzata Szumowska.

Małgorzata Steciak, Berlin

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy