Czas odświeżyć! "Kogel-mogel" obraża kobiety. Proszę, uczmy się na błędach
Film "Kogel-mogel" od zawsze kreowany był na komedię. Oczywiście nie brakuje zabawnych wstawek, ale we współczesnym odbiorze tej produkcji trudno odnaleźć pozytywne momenty. Współczesne młode kobiety mogą poczuć się dotknięte.
W zeszłym roku minęło 35 lat od premiery filmu "Kogel-mogel" w reżyserii Romana Załuskiego, do którego scenariusz napisała Ilona Łepkowska. Produkcja uważana jest za jedną z najlepszych polskich komedii, a obecnie jawi się jako film, o którym powinniśmy już dawno zapomnieć.
Główną bohaterką produkcji jest grana przez Grażynę Błęcką-Kolską Kasia Solska, młoda dziewczyna żyjąca na wsi, która marzy o studiach pedagogicznych w Warszawie, a tymczasem rodzice planują ją wydać za mąż za bogatego sąsiada. W przeddzień wesela listonosz przynosi zawiadomienie o przyjęciu jej na uniwersytet, więc dziewczyna nie bierze ślubu, lecz ucieka pierwszym pociągiem do stolicy.
Od pierwszych scen widzimy, że Kasia naprawdę ma świetne podejście do dzieci, które czekają na nią na przystanku autobusowym. Jej chęć studiowania wynika nie tylko z samej chęci ucieczki z wioski, ale też powołania, które obserwujmy m.in. przy pierwszym spotkaniu z Piotrusiem.
Ratunkiem w beznadziejnej sytuacji wydaje się docent Wolański, który proponuje Kasi mieszkanie i przestrzeń na naukę, ale szybko okazuje się, że dziewczynie nie jest dane poszerzanie wiedzy. W krótkim czasie znajduje się kawaler, który nie przyjmuje do wiadomości ambicji dziewczyny, która pragnie studiować, poznawać świat i mieszkać w miejscu pełnym kultury. Zabiera ją na wieś, przedstawia rodzicom i stawia przed faktem dokonanym, nie dając jej szansy na sprzeciw, co wprawia mnie w ogromny gniew.
Od pierwszych chwil ten film jest festiwalem najgorszych cech tego narodu. Zaczynając od ogromnych ilości alkoholu, poukrywanych w najróżniejszych miejscach w domu, po typowe "zastaw się, a postaw się", czyli wesele na 150 osób nazwane "kameralnym".
W filmie pada jeden z najbardziej uniwersalnych dialogów, które na pewno każdy z nas usłyszał choćby raz w życiu: "Babka nie pije! - A co, chora jest?". To jest jedyny argument, który mogą uszanować ludzie, gdy mówi się o rezygnacji z alkoholu. Trzeba przyznać, że nie jest to zdrowe podejście, nawet jeśli mówimy o tak wyjątkowym wydarzeniu, jakim jest wesele.
A co z zaręczynami? O tym można byłoby napisać cały oddzielny tekst. Dorosła kobieta ma swoje plany i marzenia - pragnie się uczyć, poszerzać horyzonty, poznać świat, do którego nigdy nie miała dostępu. I co? Rodzice zamykają ją w pokoju, a co więcej uważają, że podziałają na nią "przez rozum", czyli "łaskawie" nie będą jej głodzić. W tym miejscu pozostał tylko pusty śmiech, który z wesołością nie miał nic wspólnego.
W pewnym momencie pojawia się światełko nadziei - Kasia zaczyna walczyć o siebie i swoją przyszłość. Po krótkiej komedii pomyłek rodzina, z która się związała, postanawia jej pomóc — ma gdzie mieszkać, co jeść, a przede wszystkim, może kontynuować naukę na Uniwersytecie Warszawskim. I gdy oglądałam ten film po raz pierwszy, miałam nadzieję, że Kasia skończy studia w tym dziwnym i wymagającym zaangażowania układzie. Ale nie.
W zamian za to otrzymałam kolejny element historii o kobiecie, która nie może spełnić swoich marzeń. Musi odłożyć swoje plany na moment, w którym jej mąż jej "pozwoli" studiować, ale zaocznie i wyjechać, ale gdy "się dorobią".
Film Romana Załuskiego według mnie nie jest komedią. Na każdą kolejną scenę patrzyłam ze zgrozą. Nie wyobrażam sobie, żeby w XXI wieku, rodzice wybierali mi kandydata na męża, zabraniali kształcenia się, a przede wszystkim, nie potrafię zrozumieć, dlaczego partner miałby zabraniać mi dalszej nauki.
Główna bohaterka jest bardzo młodą osobą, która patrzy trochę dalej niż mąż, dzieci i gospodarka. Ma swoje plany i marzenia, ale wszystko zostaje jej odebrane, bo musi zostać "wciśnięta" w ramy narzucone przez społeczeństwo.
Szukam "komediowych" momentów w tej produkcji. Co nas powinno bawić? Kobieta, która pragnie się uczyć? Odebranie jej marzeń? Alkoholizm na porządku dziennym? A może obcy typ, który na ładne oczy wchodzi do obcego mieszkania, argumentując to zapłatą w ramach "znaleźnego"?
"Kogel-mogel" jest jednym z tych filmów, które naprawdę źle się zestarzał. Jako osoba wychowana w głównej mierze w XXI wieku, nie wyobrażam sobie wybierania partnera przez rodziców, a przede wszystkim wyśmiewania mojej chęci do nauki.
Uważam, że Kasia byłaby świetnym pedagogiem i w tej roli mogłaby osiągnąć naprawdę dużo, ale wszystko zostaje ucięte wraz ze znalezieniem nowego partnera. Jak potoczyła się ta historia? "Kogel-mogel" otrzymał (niestety) kilka kontynuacji, ale nie mam zamiaru zagłębiać się w historię, chyba że na potrzebę znalezienia kolejnych argumentów do bezsilnej złości.
Cykl "Czas odświeżyć! Młodzi oceniają kultowe filmy" to nasza podróż w czasie, podczas której młodzi dziennikarze sięgają po głośne tytuły pozostawiające trwały ślad w popkulturze. Sprawdzamy, jak hity minionych lat odbierane są w dzisiejszych czasach — co wciąż fascynuje, a co się zestarzało? Śledźcie kolejne teksty i odkrywajcie razem z nami, czy kultowe filmy z przeszłości przetrwały próbę czasu.