Niezwykły film. Choć rozgrywa się na końcu świata, opowiada również o nas

Kadr z filmu "Mnich i karabin" /materiały prasowe

Pawo Choyning Dorji z wyjątkową lekkością potrafi opowiadać o tak egzotycznym dla zachodniego widza miejscu jak Bhutan. Po nominacji do Oscara za "Lunanę. Szkołę na końcu świata" reżyser daje nam kolejną bardzo zabawną, ciepłą i mądrą opowieść o rodzącej się w bólach demokracji. A może to jest film również o nas?

  • Nowy film Pawo Choyninga Dorjiego, twórcy głośnej "Lunany. Szkoły na końcu świata", to zabawna i wzruszająca opowieść z kryminalnym twistem.
  • Reżyser w tej buddyjskiej przypowieści pokazuje, że kluczem do zmian jest zrozumienie przeszłości.
  • Film znalazł się w tym roku na oscarowej shortliście w kategorii "najlepszy film międzynarodowy". Podbił także serca publiczności na wielu światowych festiwalach.

Hollywood przyzwyczaiło nas już do mniej lub bardziej przenikliwych satyr na ustrój, który rzekomo ma być najlepszym z niedoskonałych ustrojów politycznych. Demokracja w USA i w innych zachodnich krajach przeżywa w ostatnich latach swoje najróżniejsze problemy. Jej fundamenty są kwestionowane przez populistów z lewej i prawej strony, co ma odbicie również w kinie. Pawo Choyning Dorji opowiada o problemach z demokracją z pozycji kogoś, kto dopiero w 2006 roku zaczął się jej uczyć. To pozwoliło mu spojrzeć na "władzę ludu" z dystansem i dzięki temu przenikliwie ją zlustrować. "Mnich i karabin" jest filmem mówiącym sporo również o naszym świecie.

Reklama

"Mnich i karabin": Nowinka o nazwie demokracja

Bhutan stał się krajem demokratycznym na mocy decyzji króla Jigme Singye Wangchucka (panował w latach 1972-2006). Wcześniej ten leżący wysoko w Himalajach kraj żył w izolacji wynikającej z wiary jego władców, że tylko odcięcie się od świata da ich krajowi pełną niezależność. Dała zamiast tego zacofanie i biedę. Dopiero rządy wykształconego na zachodzie Jigme Singye otworzyły Bhutan na zagranicznych turystów i technologiczne nowinki rozwiniętego świata. Król zmiany wprowadzał jednak powoli. Telewizja pojawiła się w Bhutanie dopiero w 1999 roku i nadeszła tam niemal od razu z Internetem. Król żenił konserwatyzm z modernizmem, przykładając wielką wagę do buddyjskiej duchowości, którą chronił przed zderzeniem z kapitalistycznym materializmem, ale też przed wpływami hinduizmu z sąsiedniego Nepalu. 

Wiele z jego decyzji wyprzedzało swój czas. Jigme Singye zakazał plastiku i wycinki drzew, zanim stało się to modne w zachodnim świecie. Z drugiej strony w kuriozalny sposób regulował nawet kwestie palenia tytoniu poza własnym domem. W 2005 roku wpadł na pomysł, by ograniczyć swoją monarchiczną władzę, pisząc dla kraju konstytucję i organizując powszechne wybory. Demokratycznie wybrana władza otrzymała prawo do odrzucania królewskich edyktów, a sam król został zobowiązany do ustąpienia z tronu po przekroczeniu 65. roku życia. Ba, Jigme Singye wymyślił wszystkie partie polityczne oraz ich programy. Powstały więc partie Żółtego, Niebieskiego, Czerwonego i Zielonego Smoka. Ta ostatnia rzecz jasna miała zajmować się głównie ekologią. Ten zdumiewający eksperyment mógł wyjść tylko wtedy, gdyby lud dał się przekonać do nowinki o nazwie demokracja. O tym opowiada właśnie "Mnich i karabin".

"Mnich i karabin": Polityczna walka o głosy. W imię czego i po co?

Ta pięknie sfotografowana przez Jigme Tenzinga opowieść zaczyna się od karabinu i na nim się kończy. Starszy Lama (Kelsang Choejey) słysząc w radio o nadchodzących pierwszych powszechnych wyborach, niespodziewanie zleca młodemu mnichowi Tashiemu (Tandin Wangchuch) przynieść mu dwie sztuki broni. Nie jest to łatwe zadanie, bo w kraju pistolety noszą tylko policjanci, a Tashi ma na to zaledwie cztery dni, gdy nastąpi nie tylko dzień wyborów, ale też pełnia księżyca. Broń w rękach Lamy ma "wszystko ułożyć w porządku". Zdumiewający finał filmu pokaże, o jaki porządek temu odseparowanemu od reszty społeczeństwa mnichowi chodzi. Poszukiwanie broni przez Tashiego to tylko jedna część opowieści. Pojawi się w niej tajemniczy Amerykanin (Harry Einhorn) oraz jego neurotyczny przewodnik (Tandim Sonam), zobaczymy lokalnych handlarzy bronią oraz bhutańską policję. Jednak najciekawszą i zarazem najzabawniejszą częścią "Mnicha i karabinu" jest wątek pokazujący pracę rządowego przedstawiciela (Pema Zangmo Sherpa), który krok po kroku uczy nieufnych Bhutańczyków na czym polega demokracja.

Żyjąca do tej pory w symbiozie i pokoju społeczność nagle musi się podzielić na cztery obozy polityczne i walczyć ze sobą o głosy. W imię czego i po co? Mieszkańcy górskiej wsi słyszą, że głosowanie ich uszczęśliwi. "Ale my jesteśmy szczęśliwi" - mówi z rozbrajającą miną starsza kobieta. Podziały zaczynają jednak pojawiać się nie tylko między sąsiadami, ale też w rodzinach. Walczący o głosy dla swojego kandydata Choephel (Choeying Jatsho) zarzuca swojej żonie Tshomo (Deki Lhamo), że jej matka głosuje na inna partię. Ich córka (urocza Yuphel Lhendup Selden) zostaje zaś w szkole odrzucona przez rówieśników przez wybory taty. Brzmi znajomo? Dla Polaków, Francuzów, Włochów czy Amerykanów pogrążonych w coraz bardziej prymitywnej plemiennej wojnie politycznej nie jest to obraz nowy, ale dla egzystujących do tej pory poza polityką Bhutańczyków, przyziemne partyjne spory są absurdalne.

Pawo Choyning Dorji widzi coś, czego nie dostrzegają już zjadające własny ogon i zblazowane zachodnie demokracje. Podsycanie emocji, manipulacja i granie na najniższych instynktach - to wszystko pojawia się w himalajskim kraju z nadejściem ustroju, który ma symbolizować postęp i powszechną szczęśliwość. Tyle że jedyny Amerykanin w okolicy zamiast o demokracji woli z walizką pełną pieniędzy szukać AK-47. Cóż, nie powstydziłby się takiego obrazu rozpolitykowany Adam McKay. Dorji nie jest na szczęście takim filmowym publicystą. Nie jest ani piewcą ani oponentem władzy ludu, choć pokazuje ostatecznie, co powinno być kamieniem węgielnym każdej demokracji. Może i jest to naiwne spojrzenie, ale jest w nim szczerość kogoś, kto ma szansę zbudować ją na nowo. Sami Bhutańczycy są natomiast kapryśni i co cztery lata zmieniają ekipy rządzące. Może wierzą, że tego od nich oczekuje król? W filmowej wiosce żółta partia dostaje 95% procent głosów, bo żółte szaty nosi król Bhutanu. Cóż, emocje ponad wszystko! Możliwe, że Dorji widzi istotę demokracji i krzyczy, że ludowy król jest nagi.  

8/10

"Mnich i karabin", reż. Pawo Choyning Dorji,  Bhutan, Francja, Tajwan, USA, Hongkong 2023, dystrybutor: Aurora Films, premiera kinowa 2 sierpnia 2024 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mnich i karabin
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy