Robert Pattinson: Król ekranu, król chaosu
W czasie wywiadu potrafi niemal wysadzić w powietrze kuchnię, w której przebywa. Denerwuje się przed każdym kolejnym filmem, w którym ma wystąpić i twierdzi, że nie potrafi grać - bo grać, według niego, to umieją Willem Dafoe albo Joaquin Phoenix. Jest człowiekiem-enigmą, bynajmniej nie tylko łamaczem damskich serc. Robert Pattinson: aktor, nie tylko gwiazdor.
Mówi o sobie, że jest katastrofistą i zawsze wierzy, że spełni się najczarniejszy scenariusz - sądził, dla przykładu, że szansę na rolę u Christophera Nolana stracił dlatego, że pod koniec ich pierwszej dwugodzinnej rozmowy na temat "Tenet" poprosił o czekoladkę. Ze stresu i gadania poziom cukru tak bardzo mu spadł, że myślał, że zemdleje. Gdy sięgał po przekąskę, Nolan gwałtownie zakończył spotkanie. "Myślałem, że zawaliłem" - teraz Pattinson powtarza anegdotę. Nie uwzględnił faktu, że reżyser być może podjął już zgoła inną decyzję i po prostu się śpieszył do innych zajęć.
Zresztą Robert Pattinson nie ma w ogóle wyczucia czasu - nie wie, czy coś zdarzyło się tydzień, czy dwa lata temu... O ważnych sprawach przypominają mu agenci, otoczenie. Dzwonią, powtarzają, gaszą pożary. Żyje na walizkach, trochę w Los Angeles, trochę w Londynie, trochę tam, gdzie poniesie go praca. Właściwie od 15 lat nie schodzi z planu, chociaż twierdzi - jak np. w rozmowie z "Guardianem" - że tak naprawdę nie wie, jak grać. No może trzy sceny, nic więcej. "Trzy! To wszystko" - przekonuje dziennikarza Alexa Moshakisa i wymienia Joaquina Phoenixa, Willema Dafoe i Bruce'a Willisa jako tych, którzy znają się na fachu. Jako nastolatek chłonął kolejne filmy z Jackiem Nicholsonem, Marlonem Brando i Jean-Paulem Belmondo - i do dziś chyba nie do końca wierzy, że może tak jak oni...
Denerwuje się przed każdym kolejnym projektem: najpierw ogarnia go fala entuzjazmu, ma milion pomysłów, a potem wpada w stan tak głębokiej paniki, że chce się wycofać. Taki ma proces - Robert Pattinson, mężczyzna, chłopak, który rozkochał w sobie miliony nastolatek jako wampir Edward. Nie da się go nigdzie zaszufladkować. Ma niejedno oblicze. Wkrótce zobaczymy go w kolejnych superprodukcjach - nie tylko, już teraz, w sierpniu we wspomnianym "Tenet" Christophera Nolana, za chwilę w nowej gotyckiej produkcji Netfliksa "The Devil All The Time", ale i za rok w "The Batman" - owszem, w głównej roli.
Ale Robert Pattinson, Rob, gra nie tylko w tych wysokobudżetowych i dochodowych hollywoodzkich blockbusterach - saga "Zmierzch" przyniosła 3,3 miliarda dolarów. Regularnie pojawia się też w niszowych, arthouse'owych dramatach, reżyserowanych przez Wernera Herzoga, Davida Cronenberga czy Claire Denis. Filmach oglądanych i podziwianych na prestiżowych festiwalach, ale już niekoniecznie masowo w multipleksach. Robi to wszystko trochę na przekór, film po filmie, a ma ich na koncie już niemal 40, więcej niż lat (34. urodziny obchodził w maju).
"(W Hollywood) dość szybko szufladkują cię na podstawie wyglądu" - mówi w rozmowie z "GQ" (czerwiec-lipiec 2020, "The King of Quarantine"). Jeżeli jesteś wysoki, jeżeli jesteś Anglikiem z lekko opadającymi włosami, chodziłeś do prywatnej szkoły i zaczynasz grać, cóż, lądujesz w dramatach kostiumowych. Tylko że ja nie lubię dramatów kostiumowych. I co? I trzeba z tym walczyć. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że oferowano mi role dla ślicznych blondynów, a ja zawsze chciałem grać tego chudego faceta z ciemnymi włosami".
Póki co, udaje mu się postawić na swoim, chociaż trudno powiedzieć czy dzięki talentowi (na pewno), szczęściu (raczej też), czy wytrwałości (jest zodiakalnym Bykiem, a to ponoć wytrwały znak). A może z jeszcze innego powodu? Jest królem chaosu i tajemnicy. W wywiadach zdarza mu się udzielać pokrętnych, trochę szalonych odpowiedzi, nie zawsze na temat.
Gdy rozmawiał z Zachiem Baronem, dziennikarzem "GQ", przez Facetime, niemal nie podpalił kuchni. Usiłował też przekonać reportera do swoich umiejętności kulinarnych, bazujących na cukrze i serze, a także do swojego pomysłu na biznes: sprzedaż makaronu jak burgerów. Kilka razy rozłączał mu się telefon, a przed samym wywiadem aż trzy osoby przypominały mu, że takowy się odbędzie.
Ale może to tylko poza? "W Robie interesujące jest to, że trochę z tobą pogrywa" - śmieje się Christopher Nolan, gdy Baron pyta go o to, czy Robert Pattinson naprawdę nie wie, o czym jest "Tenet". Zwiastuny są imponujące - ale, jak to zwiastuny, rozbudzają ciekawość, a nie udzielają odpowiedzi. Widać po nich na pewno rozmach filmu - realizowanego w siedmiu krajach (w Danii, Estonii, Indiach, Włoszech, Norwegii, Wielkiej Brytanii i USA), wspaniałe zdjęcia wychowanka Szkoły Filmowej w Łodzi i autora oprawy wizualnej do poprzednich filmów Nolana ("Interstellar", "Dunkierka") - Hoyte van Hoytema. Aktorów - poza Pattinsonem na ekranie zobaczymy m.in. Elizabeth Debicki, Michaela Caine'a, Johna Davida Washingtona i Kennetha Branagha. A fabuła?
Oficjalne streszczenie tłumaczy niewiele, zgoła nic: "Uzbrojony tylko w jedno słowo - Tenet - bohater przenika w mroczny świat międzynarodowych szpiegów, próbując ocalić świat. Do tego jednak nieodzowne okazuje się skorzystanie ze zjawiska, wykraczającego poza czas realny. Nie, nie z podróży w czasie. Z inwersji".
Pattinson gra postać o imieniu Neil i wiemy o nim tylko tyle, że nie jest podróżnikiem w czasie. "Rob jest też rozbrajająco szczery. Kiedy zobaczysz film, zrozumiesz" - kontynuuje swoją odpowiedź zdesperowanemu reporterowi Christopher Nolan.
"Bardzo wnikliwie przeczytał scenariusz. I zdał też sobie sprawę z jego wieloznaczności i potencjału, który otwiera w głowie widza. (...) Rob pogrywa z tobą, bo doskonale zna scenariusz, ale mówi prawdę, bo w przypadku 'Tenet' pełne zrozumienie scenariusza wiąże się ze zrozumieniem tego, że potrzebuje on umysłu widza, aby w pełni ożyć; potrzebuje tego umysłu, aby zasugerować pewne możliwości. Robert był mi tu partnerem w zbrodni".
Rola w "Tenet" przyszła do Pattinsona chyba w odpowiedniej chwili. "Ubiegły rok rozpocząłem bez pracy" - wspomina w "GQ". "Wydzwaniałem do agenta i zalewałem go kolejnymi pytaniami - bo przecież dostałem dobre recenzje, a teraz... O co chodzi? Nic? Myślałem, że to był dobry rok, a tu się okazuje, że była to kupa śmieci".
Usłyszał wówczas - relacjonuje Zach Baron - że nie ma go na mitycznej liście aktorów klasy A, którzy rozważani są do ról klasy A. Nie dlatego, że go nie chciano, ale ponieważ - usłyszał od agenta - "wszyscy myślą, że nie chcesz robić takich rzeczy".
Trochę sobie zapracował na taką opinię. Właściwie pracował na nią już od czasu "Zmierzchu", gdy jednocześnie realizował inne filmy, jeden z nich - dramat "Twój na zawsze" (2010, reż. Allen Coulter) nawet wyprodukował. Z kolei ostatnie lata upłynęły mu już całkiem pod znakiem projektów, które można zakwalifikować wręcz jako "awangardowe", na pewno nieoczywiste.
Zanim opadł pył po zamieszaniu wokół "Zmierzchu", zaskoczył wszystkich rolą u znanego z przełamywania tabu i zawsze szukającego niestandardowych rozwiązań kanadyjskiego reżysera Davida Cronenberga w "Cosmopolis" (2012). Zagrał miliardera, który udaje się swoją limuzyną w niecodzienną odyseję przez Manhattan. Z Cronenbergiem spotkał się też na planie satyry "Mapy gwiazd", w której wcielił się w aspirującego aktora.
W typowo komercyjne, hollywoodzkie standardy nie wpisały się też i inne jego decyzje i filmy. Nie udało mu się dostać do filmów Martina Scorsese i braci Coen, ale zaangażował go Werner Herzog - do postaci T.E. Lawrence'a w biograficznej "Królowej pustyni" (2015), opowieści o Gertrudzie Bell, podróżniczce, archeolożce i pisarce.
Przyjął też zaproszenie od Antona Corbijna ("Control") - do filmu "Life" (2015) o Dennisie Stocku, fotoreporterze, któremu zawdzięczamy ikoniczne fotografie Jamesa Deana (w gwiazdora wcielił się Dane DeHaan).
W nieco abstrakcyjne obszary porwała go (i widzów) wielbiona na festiwalu w Cannes Claire Denis - ich wspólny "High Life" (2018) okazał się enigmatyczną odyseją kosmiczną, podróżą nie tyle w przestrzeń poza Ziemią, co raczej w głąb człowieczeństwa. Na marginesie - aktorowi partnerowały na planie Juliette Binoche (na poły częstochowianka) i Agata Buzek.
Nie był to jego pierwszy "kontakt z Polską". W "Wodzie dla słoni" (2011, reż. Francis Lawrence) u boku Reese Witherspoon i Christopha Waltza zagrał chłopaka z polskimi korzeniami, wrażliwego tresera słonicy przyjmującej komendy tylko w naszym języku. Wróćmy jednak do nowszych ról, dziwniejszych, bardziej niepokojących.
U znanego z rodzinnych gangsterskich opowieści z zacięciem szekspirowskiego dramatu Davida Michôda - w "Królu" (2019) stworzył wpadającą w groteskę, kamp i przerysowanie postać francuskiego księcia na podstępnej wojnie z Anglikami.
W kolejnym filmie - "Lighthouse" (2019) - czarno-białym dramacie, rozgrywającym się w odizolowanej od reszty świata, targanej wichurami latarni morskiej - poszedł jeszcze dalej. Reżyser Robert Eggers ("Czarownica. Bajka ludowa") powierzył mu rolę popadającego w szaleństwo, nie stroniącego od alkoholu i przemocy osiłka-pomagiera starego latarnika (Willem Dafoe).
Metafizyczno-egzystencjalny, surrealistyczny horror zachwycił niejednego historyka kina i krytyka, ale wielu widzów wprawił też w zdumienie. "W Robie, jego codziennym życiu, czuć jakiś rodzaj paranoi i dlatego pomyślałem, że świetnie nada się do "Lighthouse" - w "GQ" wyjaśnia Eggers. "Jest wystarczająco dobry, aby się zmieniać, przekształcać, ale myślę, że ta nuta paranoi, czyni z niego kogoś wyjątkowego".
Aż trudno uwierzyć, że to ten sam chłopak, który czarował Bellę jako Edward Cullen i szlachetny Cedric Diggory, kapitan drużyny Quidditcha, którego w "Harrym Potterze i Czarze Ognia" (2005) na polecenie Voldemorta zamordował Peter Pettigrew. Wtedy, po premierze, "The Times" pisał o młodym aktorze, że jest "brytyjską gwiazdą jutra".
W tym się dziennik nie pomylił. Mylili się jednak wszyscy ci, którzy widzieli w nim wówczas "następcę Jude'a Law". Robert Pattinson Jude'em Law na pewno nie jest. Żadną jego kopią czy następcą. Kroczy własną, krętą drogą i zapewne jeszcze wielokrotnie nas zaskoczy. Zapewne zaskoczy też i samego siebie.
"Nie pamiętam, w której książce przeczytałem tę historię, ale ten fragment został ze mną. Mogę go wykorzystać jako dobry opis siebie" - mówi Alexowi Moshakisowi w "Guardianie", "Jest tam pies - w windzie. I za każdym razem, gdy winda się zatrzymuje i otwierają się drzwi - rozpościera się za nimi zupełnie nowy świat. I ten pies nie może pojąć, co się dzieje. Tak wygląda każdy mój dzień".