Najlepsze seriale 2023! Oto typy naszej redakcji
Rok 2023 obfitował w wiele świetnych seriali. Fani telewizyjnych czy streamingowych produkcji mieli w czym wybierać. Oto typy naszej redakcji!
Justyna Miś: "Informacja zwrotna" to polski serial, który powstał na podstawie książki Jakuba Żulczyka o tym samym tytule. To produkcja, która zyskała w moim sercu specjalne miejsce w 2023 roku.
Marcin Kania (Arkadiusz Jakubik) jest alkoholikiem. Byłym rockmanem. Dzięki piosence "Kocham cię jak Rosję" stał się bogaczem, który mógł zapewnić rodzinie dobra materialne. Nie zapewnił im jednak ciepła, stabilizacji i bezpieczeństwa.
Pewnego ranka budzi się w mieszkaniu swojego syna, Piotrka (Jakub Sierenberg). Na kacu i z totalną amnezją. Wkrótce dowiaduje się, że Piotrek zaginął, a on był ostatnią osobą, która widziała go żywego.
Twórcy podjęli się bardzo trudnego zadania, jakim była serialowa adaptacja powieści, która zagłębia się w skomplikowany umysł byłego rockmana.
"Informacja zwrotna" to serial udany niemal pod każdym względem. Zaczynając od fantastycznego i przede wszystkim, wiarygodnego występu Arkadiusza Jakubika w roli głównej. Jego Marcin Kania jest niejednowymiarowy, wzbudza skrajne emocje. To projekt udany, jeśli chodzi o warstwę fabularną. Twórcy musieli pójść na pewne kompromisy i odpuścić niektóre wątki z książki, by widz uwierzył w historię pokazaną na ekranie. Skupiono się na przedstawieniu dramatu rodzinnego, trudnych przeżyciach, związanych z nałogiem, wplatając wątek kryminalny.
Krystian Zając: Nieczęsto zdarza się, żeby drugi sezon serialu był lepszy od pierwszego. To zwykle odcinanie kuponów, pójście na łatwiznę, żerowanie na widzu, który pokochał bohaterów i chce poznać dalsze ich losy. A już raz na milion przypadków mamy do czynienia z sytuacją, w której nowy produkt bije swojego poprzednika na głowę. W 2023 roku ta sztuka udało się twórcom drugiej odsłony "The Bear", serialu o życiu zawodowym i prywatnym pracowników chicagowskiej gastronomii.
Z kucharzami niewielkiego baru Beef rozstaliśmy się, gdy znaleźli setki banknotów ukrytych w puszkach po sosie. W drugim sezonie mają nowy cel. Zamiast knajpy z kanapkami chcą otworzyć restaurację z prawdziwego zdarzenia i kto wie, może nawet powalczyć o gwiazdkę Michelin. Droga do tego jest jednak daleka i żeby ją przebyć, Carmy, Sydney, Richie, Tina czy Marcus będą musieli pokonać wszystkie swoje ograniczenia. Czy jednak praca warta jest tego, żeby poświęcić dla niej wszystko, włącznie z osobistym szczęściem?
To tylko jedna z ważkich kwestii, które poruszają twórcy drugiego sezonu "Miśka". Uporanie się ze stratą, porzucenie rodzinnych traum, mierzenie się z własnym geniuszem, cena, jaką trzeba zapłacić za sukces - o tym wszystkim opowiadają w dziesięciu naładowanych emocjami odcinkach. Praktycznie każdy z głównych bohaterów dostaje własny epizod, a klasą dla siebie są te o tytułach: "Honeydew" (świetny epizod Willa Poultera), "Forks" (doskonała Olivia Colman) i przede wszystkim "Fishes" (fantastyczni Jon Bernthal, Bob Odenkirk, Sarah Paulson i Jamie Lee Curtis!), najdłuższy i najbardziej intensywny, stanowiący w zasadzie odrębną całość.
W tym roku w ręce grającego Carmy'ego Jeremy'ego Allena White'a zasłużenie trafił Złoty Glob dla najlepszego aktora w serialu komediowym za pierwszy sezon "The Bear". Premierowa odsłona była jednak tylko przystawką do doskonałego dania głównego, jakim jest drugi sezon "Miśka". Do White'a, ponownie nominowanego do Globów, dołączyli również: Ayo Edebiri, Abby Elliot i Ebon Moss-Bachrach. Zwłaszcza ten ostatni wydaje się faworytem za rolę drugoplanową. Podobnie zresztą jak sam serial Christophera Storera w kategorii "komedia lub musical". To będzie zbrodnia, jeśli 7 stycznia 2024 jego twórcy nie zatriumfują, bo stworzyli danie, że palce lizać.
Aleksandra Kalita: Serial Apple TV+ jest produkcją, która od pierwszego sezonu króluje na topkach najlepszych seriali ostatnich lat. Chociaż byłam ciekawa, to długo odkładałam seans. Do samego "Teda Lasso" początkowo nie zachęcał mnie jego opis. Seriale o piłce nożnej dotychczas nie znajdowały się na mojej liście. Zachęcona pozytywnymi recenzjami, i promocją na Apple TV+, zdecydowałam się sprawdzić, o co tyle hałasu. Już po pierwszych pięciu minutach wiedziałam, że przepadłam.
Siłą serialu jest oczywiście tytułowy Ted Lasso (wspaniały Jason Sudeikis). To człowiek, którego początkowo nikt nie bierze na poważnie. Ani widzowie, ani inni bohaterowie serialu. Managerem AFC Richmond zostaje, ponieważ jego właścicielka Rebecca (w tej roli fantastyczna Hannah Waddingham), liczy nie na jego sukces, ale porażkę. Teda w Anglii nie szanują zarówno jego zawodnicy, jak i kibice oraz prasa. Gdziekolwiek się pojawi "witają" go przezwiska i kpiny. Jednak on z niezachwianym optymizmem idzie do przodu i po prostu jest sobą. Nawet jeśli czasami wydaje się być wręcz infantylnie naiwny. Otoczenie Lasso często doszukuje się drugiego dna w jego zachowaniu. Nie wierzą w jego uprzejmości, pomysły i próbują się oprzeć jego dobrodusznemu optymizmowi. Ale z czasem, odcinek po odcinku, przekonują się do tego amerykańskiego "dziwaka".
Ted Lasso jest powiewem świeżości wśród cynicznych, sarkastycznych i wręcz psychopatycznych postaci, które widzowie pokochali w ostatnich latach. Ted jest miły, niezwykle empatyczny i pozytywnie nastawiony na świat, a ważniejsze od wygranej są dla niego relacje międzyludzkie. I taki jest też sam serial - światełkiem wśród poważnych, często pesymistycznych produkcji. W tym serialu emocje wychodzą ma pierwszy plan, a bohaterowie ze sobą rozmawiają. Chociaż jest to produkcja typu feel good, to nie brakuje w niej przykrych sytuacji, zawodowych i prywatnych porażek oraz zdrad. Podczas oglądania "Teda Lasso" warto zaopatrzyć się w chusteczki, ponieważ można się na nim popłakać zarówno ze wzruszenia, jak i ze śmiechu.
Patrycja Otfinowska: "One Piece" od Netflixa to nie tylko najlepsza premiera tego roku, ale też najlepsza adaptacja anime kiedykolwiek. Ten serial wytyczył drogę dla kolejnych produkcji. Do tej pory nad aktorskimi adaptacjami japońskich seriali wisiało fatum porażek.
"One Piece" pokazał, że można stworzyć adaptację anime, która nie będzie kiczowata. Przede wszystkim okaże się ciekawa, wciągająca i pełna akcji. Serial skupia się na przygodach młodego pirata Luffy’ego, którego wielkiego marzeniem jest zostanie Królem Piratów. Luffy jest świadomy, że taka misja w pojedynkę byłaby nie do wykonania. Dlatego zaczyna zbierać swoją wymarzoną załogę i rekrutuje: łowcę nagród Roronoę Zoro, złodziejkę Nami, snajpera Usoppa i kucharza Sanijego. Mimo że wydają się być całkowicie różni, to łączy ich wiele więcej niż podejrzewają. Każde z nich pragnie spełnienia marzeń, a pod wodzą swojego kapitana mogą to osiągnąć.
Serial jest dobrą produkcją niezależnie od tego czy ktoś jest wieloletnim fanem anime, czy było to jego pierwsze zetknięcie ze światem piratów. "One Piece" zaprasza do swojego świata krok po kroku, powoli odsłaniając kolejne tajemnice. I nie dajcie się zwieść, że serial powstał na podstawie animacji. Tak jak w każdej historii, istnieje dobro, zło i mroczne tajemnice.
Jakub Izdebski: "Awantura" jak żadna inna produkcja pokazuje frustrację, która drąży od lat amerykańskie społeczeństwo. Pozornie błahy konflikt na szosie dwójki nieznajomych i jego nagła eskalacja obrazuje podziały, jakie dręczą dziś Stany Zjednoczone. Dwójkę zwaśnionych bohaterów — Danny'ego i Amy — trudno polubić, ale jeszcze trudniej nie współczuć im i nie empatyzować z ich problemami. Każdy ma tu swoje racje, nikt nie jest bez winy, a racjonalne myślenie szybko zastępują emocje i najgorsze instynkty. "Awantura" jest jednocześnie koncertem dwójki aktorów. To rok wybitnych telewizyjnych kreacji, a Steven Yuen i Ali Wong są bez wątpienia w ich czołówce.
Anna Kempys: Raczej rzadko polski serial może mnie zaskoczyć (może poza świetną "Infamią"), a tym bardziej szczerze rozbawić. Wydawało się, że próba przeniesienia na mały ekran bestsellerowej książki Malcolma XD "Emigracja", skazana jest na porażkę. Jakież jednak było moje zdziwienie już po obejrzeniu pierwszego odcinka serialu Canal+. Produkcja przywraca wiarę w to, że Polacy potrafią śmiać się z samych siebie. I to nie jest śmiech przez łzy, choć można płakać... ze śmiechu.
"Emigracja XD" to opowieść o Malcolmie i jego najlepszym kumplu Stomilu, którzy wskutek niefortunnych zdarzeń zmuszeni są wyjechać w celach zarobkowych do Wielkiej Brytanii. Kiedy myślą, że emigracja rozwiąże ich kłopoty, okazuje się, że to dopiero początek serii - często nieprawdopodobnych i tak absurdalnych, że aż komicznych - przygód. Główne role brawurowo zagrali Tomasz Włosok ("Piosenki o miłości", "Chrzciny") i Michał Balicki ("Kos", "Freestyle"). Aktorskie kreacje w drugim planie to również majstersztyk. "Jeńców nie biorą" m.in. Juliusz Chrząstowski, Piotr Trojan, Jarosław Boberek, Konrad Eleryk, Sebastian Dela, Michał Czarnecki czy Wojciech Zieliński.
Katarzyna Ulman: W tym roku trudno było mi wybrać "najlepszy serial". Serialowy rok wystartował premierą "The Last of Us", w wakacje porwał mnie "One Piece", a później przyszła "Ahsoka" i polskie seriale - od fantastycznej "Infamii" i "Absolutnych debiutantów" po "1670", który od połowy grudnia nie schodzi z ust widzów. Jednak inną produkcją, która mnie zauroczyła, było widowisko science fiction - "Silos".
Serial "Silos" to obraz dystopijnego świata, w którym ludzie skryli się pod ziemią. Według ich wiedzy, Ziemia przypomina teraz piaszczyste pustkowie. Czy jednak informacje sprzed 140 lat są prawdziwe? Znajdujące się pod powierzchnią planety miasto, ogromny, złożony ze 144 poziomów silos, wydaje się jedynym bezpiecznym miejscem do momentu, kiedy Juliette Nichols (Rebecca Ferguson), inżynier zamieszkująca najniższe poziomy silosa, zaczyna szukać odpowiedzi na intrygujące ją pytania. Serial powstał na podstawie cyklu powieści ("Silos", "Zmiana", "Pył") Hugh Howeya.
Dystopijna wizja świata przyprawiona jest dodatkowo zagadką kryminalną, która przez kilka pierwszych odcinków serialu jest perfekcyjnie poprowadzona. Tempo nieco zwalnia w drugiej połowie sezonu, jednak intryga i próbą odkrycia przez główną bohaterkę prawdy przykuwa widza do ekranu. Serial warto obejrzeć również ze względu na fenomenalną Ferguson, która po cichu stała się jedną z największych gwiazd Hollywood. Jej Juliette Nicols to swojego rodzaju antybohaterka, skomplikowana postać, której wszystkie odcienie Ferguson oddaje z brawurą.
Zobacz też:
"Expats": Nowy serial z Nicole Kidman. Mówiono o nim już w 2018 roku
"Czarodziejki": Po latach na jaw wyszedł konflikt Shannen Doherty i Alyssy Milano. O co poszło?