Reklama

Szukam swojego Kauffmana

Szymon Jakubowski do tej pory zbierał nagrody za swoje filmy krótkometrażowe i dokumentalne - "A Ty?", "Bar na rogu". Doświadczenia nabierał przy kręceniu teledysków i reklam. Teraz przyszedł czas na pełnometrażowy debiut "Jak żyć?". Ma 30 lat i o pokoleniu trzydziestolatków postanowił opowiedzieć w swoim debiucie, który powstał na podstawie jego scenariusza. O swoich inspiracjach, wzorach i antywzorach, o marketingu i sztuce, w końcu o komedii romantycznej, która komedią romantyczną nie jest, opowiada w rozmowie z Martyną Olszowską.

Oprócz reżyserii na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego, skończyłeś filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim i kiedyś przyznałeś się do krótkiego romansu z krytyką filmową. Na ile teoria i praktyka tej drugiej strony kina pomogła ci przy debiucie?

Szymon Jakubowski: Wspomogła mnie na pewno przy pisaniu scenariusza. "Jak żyć?" miało z założenia mieć konstrukcję bajki, więc sięgałem po teorie Proppa. A o nim pewnie bym się nie dowiedział, gdyby nie studia kulturoznawcze, bo po prostu nie miałbym na to czasu. To wykładowcy podtykali mi pod nos teksty, z których do dzisiaj korzystam. Gdy piszesz scenariusz, to odniesienia kulturowe mają ogromne znaczenie, zwłaszcza w czasie budowania postaci, szukania relacji pomiędzy nimi. Trudniej jest może o tyle, że po skończeniu filmoznawstwa masz za sobą obejrzanych mnóstwo filmów. Wiesz więc, co zostało zrobione. Ktoś, kto nie widział tych filmów, po prostu bierze i pisze scenariusz, nie przejmując się, że wyważa już dawno otwarte drzwi. A jeśli zobaczyłeś setki filmów wiesz, że pewnych rzeczy nie możesz powielać, a nawet jeśli to robisz, to świadomie.

Reklama

A czy ta świadomość nie ogranicza, nie wywołuje strachu?

Szymon Jakubowski: Jesteśmy tu i teraz. Nosimy ciuchy z materiałów, które są już od dawna, fryzury, które już kiedyś były. Ale mimo to, przekazujemy jakiś sygnał. On jest szczery, prawdziwy, niczym nie zmanipulowany. Gdy zadawałem sobie pytanie, do czego odnosi się mój film, stwierdziłem, że do "Zezowatego szczęścia" Munka. Kuba to Piszczyk, który chce po prostu być. Te postaci w pewne postawy zostają wtłoczone. Ich decyzje nie są tak do końca świadome, przemyślane czy dojrzałe. Wiem, że odwoływanie się do tej tradycji polskiego kina może brzmieć górnolotnie. Ale jestem świadomy tego, że nie można wywarzać otwartych drzwi, można jedynie czerpać z doświadczenia, które się tam znajduje. Jestem za tym, by szukać we wzorach, które są stałe i budują pewne symbole. I tym właśnie jest filmoznawstwo - to wiedza, szacunek do polskiego kina, umiejętność manipulowania nieprzypadkową, świadomie wybraną konwencją.

Czy świadomie zatem zdecydowaliście się reklamować "Jak żyć?" jako komedię romantyczną, pomimo, że trudno ten film do tego gatunku zakwalifikować? Taka decyzja może wydawać się ryzykowna, biorąc pod uwagę, jaką opinią cieszy się u nas polska odmiana tego gatunku.

Szymon Jakubowski: Jeśli jesteś recenzentem "Gazety Wyborczej" czy "Przekroju" nie masz wpływu na to, czy kupując tę gazetę, nie dostanę przy okazji szminki lub torby z szamponem. To, co robi dział marketingu - to jedno, ale to nie oznacza, że twój artykuł w środku tej gazety się zmienił. On jest wciąż taki sam. I dotrze on do tych osób, do których ma dotrzeć, a twój tekst nie traci na wartości. A to, że jest to promowane w taki, a nie inny sposób, to niestety rezultat chorych czasów, w jakich żyjemy. Nie ma dziś tego środka. "Jak żyć?" ma też elementy autorskie, bo w gruncie rzeczy zaburza gatunek. To w jakimś sensie jest komedia romantyczna, tylko że zamiast się zdobywać, bohaterowie przez cały czas się kłócą, a na końcu rozstają. To jest świadome odwrócenie, taka komedia romantyczna do góry nogami. Wszystko zadziałało według metody: "chcecie komedii romantycznej, dobrze, ale na naszych warunkach". Dystrybutor musi sprzedać jakoś film. Może nie powinienem mówić o takich rzeczach, ale znam wyniki box office'ów. Niekiedy na filmy polskich twórców, często moich kolegów, przychodzi po sto czy pięćset osób. To ja więcej mam wpisanych numerów w telefonie komórkowym! To może być frustrujące. Myślę, że to właśnie krytyka powinna wspierać tych młodych ludzi, a nie ich jeszcze dobijać. Oni w ten sposób tracą siłę i wiarę, bo zrobienie filmu, to nie jest napisanie artykułu w piętnaście minut, ale dwa czy trzy lata walki ze wszystkimi o wszystko.

A ty ile walczyłeś o swój debiut?

Szymon Jakubowski: Ja na szczęście znalazłem bardzo młodą producentkę, Agnieszkę Janowską z firmy Centrala, która chciała zrobić ten film. To ona razem ze mną wyszła na ring, mocowaliśmy się ze wszystkimi i nie odpuściliśmy ani na chwilę. Soundtrack, który będzie wydany jest po prostu wychodzony u wytwórni. Ja jestem świadomy tego, że film jest rodzajem produktu, jest dla ludzi i trzeba go jakoś sprzedać.

Muzyka okazała się zresztą najlepszym chwytem reklamowym, bo choćby na forach dyskusyjnych w internecie, ludzie bardzo chwalą promującą "Jak żyć?" piosenkę "Niekochanie" zespołu PIN.

Szymon Jakubowski: To jest muzyka, której słucham: Sufjans Stevens, Sigur Ros czy Thomas Dybdahl. Bardzo chcieliśmy pozyskać zresztą Rosa dla naszej produkcji, ale okazał się za drogi. Udało nam się jednak zdobyć polską grupę, która podobnie brzmi, równie dobrze. Ja sam jestem ogromnym fanem muzyki i w domu mam tysiące płyt. Sufjans Stevens to jest amerykańskim wokalistą, który jest u nas słabo znany. Pamiętam, jak zadzwoniliśmy do jego agenta i powiedzieliśmy, że nie mamy kompletnie pieniędzy, ale bardzo chcielibyśmy mieć jego muzykę, bo ten utwór jest stworzony do naszego filmu, a ja jestem jego ogromnym fanem. I nagle gwiazda znana na całym świecie sprzedaje nam za 6 tysięcy prawa do utworu, bo jej się po prostu podoba pomysł. Wtedy oniemiałem. To było to, co nazywam pasją tworzenia, gdy ludzie, którzy mogliby kogoś takiego jak ja zjeść na śniadanie, nagle czują bluesa i pomagają.

Widzę więc, że pomimo bojów staczanych przy okazji tej produkcji, nie osłabiło to twojego entuzjazmu, a wręcz przeciwnie - dostałeś kopa do dalszej pracy.

Szymon Jakubowski: Kopa mam, bo mam go w głowie. Nie zatrzyma mnie parę krecich górek. To musiałaby być prawdziwa tama.

To znaczy, że masz już jakieś kolejne pomysły?

Szymon Jakubowski: Oczywiście. Teraz znowu mam ochotę wziąć gatunek, znowu go powywracać i zrobić po swojemu. Wydaje mi się, że warto wykorzystać pewne przyzwyczajenia widza, by po seansie wyszli oni z jakąkolwiek refleksją. A w dobie coca coli i popcornu to jest wielka sztuka.

Mówiłeś o inspiracji polskim kinem, a co z kinem zagranicznym?

Szymon Jakubowski: Może akurat nie wyszło to przy okazji tego filmu, ale jestem wielkim fanem Charliego Kauffmana. Uwielbiam jego teksty i szukam takiego scenarzysty dla siebie od lat. Takiego szalonego, totalnie zakręconego koleżkę, któremu nie przeszkadza napisanie, że ktoś ma w odkurzaczu maszynę do odsysania wspomnień. Dlatego też doceniam Takeshi Kitano za jego dystans do siebie i świata. Kocham Davida Finchera, który ma doskonały warsztat. To też artysta, który Amerykanom karmionym McDonaldową papką mówi: Zastanów się, kim jesteś. Chcesz się bić, to bij siebie, chcesz się bać, to weź udział w grze, a nie oglądaj tego w telewizji. To jest przemycanie prawdy o życiu w produkcji za miliony dolarów. Ludzie to oglądają i zmusza ich to do myślenia. Czy na przykład Wes Anderson... To oni mnie inspirują. Jest takie powiedzenie, jak kraść to od najlepszych.

Czyli teraz szukasz swojego Kauffmana?

Szymon Jakubowski: Tak, chciałbym go znaleźć. Człowieka bezkompromisowego, który powie: Mam to wszystko gdzieś, ja chcę to zrobić właśnie w ten sposób. A ja to kupię. Scenarzystów jest mnóstwo i dostaję nieustannie jakieś teksty, propozycje, ale to wszystko jest wciąż strasznie szkolne. Albo biedne małe dzieci w Łodzi, które z głodu tynk zdzierają z kamienic, albo kino gatunkowe. Wydaje mi się, że takich filmów jak "Jak żyć?" nie ma, takiego kina środka. Wprowadzić trochę uśmiechu w tym ponurym kraju, a zarazem dostarczyć chwili refleksji.

Następny film planujesz nakręcić według własnego pomysłu czy poszukać czegoś innego?

Szymon Jakubowski: Postaram się przede wszystkim zrobić następny film, a jeśli trafi się tekst, który będzie lepszy niż mój, to swój bez wahania wsadzę do szuflady. Tylko na Boga! Przynieście mi taki scenariusz, który mnie weźmie! Niestety większość scenarzystów musi poddać się koniunkturze i pisać to, co będzie się im sprzedawało, ale tak jest niestety wszędzie.

Sztuką jest więc odnaleźć w tej sytuacji swoje miejsce.

Szymon Jakubowski: Tak, to jest taka próba zadania sobie pytania "jak żyć?", która rozszerza się na inne dziedziny.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy