Reklama

Maciej Musiał: Nie czas na powierzchowne przeżycia

W kilkunastu serialach Maciej Musiał zagrał kilkanaście różnych ról. Media się o nim rozpisują, bo jest młody i zdolny. Plotkarskie portale próbują przylepiać mu metki, szukać dziewczyn i wzbudzać zazdrość przywołując kwoty, jakie rzekomo zarabia na planie.

Maciej Musiał tymczasem skupia wszystkie siły, by wcielić się w postać nastolatka, który przeżywa tragedię i za jej sprawą uczy się patrzeć na ludzi i rzeczywistość w iście heroiczny sposób.

Zaczyna wierzyć, że można odnaleźć nadzieję nawet wtedy, gdy świat wystawia nas na największą próbę, a potem zaraża innych entuzjazmem i przekonuje, że prawdziwa siła tkwi w sercu.

Czy kreacja postaci Jaśka Meli w biograficznym filmie "Mój biegun" będzie dla Macieja Musiała przełomowa? Jak osiemnastolatek przygotowywał się do roli, która wymagała od niego fizycznej siły i duchowej przemiany? Czym młody aktor, zauroczony Iwoną Bielską, zajmuje się po godzinach? O czym wciąż marzy?

Reklama

Z młodym aktorem rozmawia Anna Bielak.

Anna Bielak: Uważam, że osoby kalekie i aktorów łączy jedna bardzo ważna rzecz - wszyscy nieustannie na nich patrzą. Jak radzić sobie z tym spojrzeniem?

Maciej Musiał: - To cenne spostrzeżenie. Kiedy zaczynałem pracować nad rolą Jaśka Meli w "Moim biegunie" ani wokół mnie, ani wokół filmu nie było jeszcze tyle szumu. Mogłem się skupić na grze. Szum i zainteresowanie moim życiem przyszło później. Oczywiście możesz sobie wmówić, że ludzie wytykają cię palcami na ulicy i to będzie przeszkadzać. Możesz jednak też spróbować wczuć się w ich sytuację i zrozumieć, że to, o czym mówią - i ty - to ciekawiące ich zjawiska. Jasiek na początku też miał problem ze spojrzeniami innych. Wydawało mu się, że wytykają go palcami, bo nie ma ręki. Po jakimś czasie jednak zrozumiał, że gdyby sam zobaczył kolesia w podobnym stanie, to też przyglądałby mu się z zainteresowaniem. Wszyscy oglądamy się za takimi osobami, ja też to robię, bo to naturalna reakcja. Spojrzenie w niczym nie przeszkadza, jeśli ma się poukładane w głowie.

Co jest trudniejsze w przypadku kreowania ról osób upośledzonych fizycznie - umiejętność kontrolowania ciała czy zrozumienie psychiki takiej postaci?

- Na pewno trudniejszy jest fizyczny wymiar takiej roli. Na podstawie wielu godzin rozmów można zrozumieć psychikę i motywacje osoby niepełnosprawnej. Dużo trudniej jest zapanować nad ciałem. Nie zawsze da się to zrobić. Ukrywanie nogi i ręki, czyli ciągłe kontrolowanie tego, żeby późniejsza postprodukcja była możliwa, często mi przeszkadzało we wczuciu się w klimat konkretnej sceny.

Pomogły ci w tym rozmowy z Jaśkiem Melą?

- W ogóle nie rozmawiałem z nim o roli. Producenci stwierdzili, że nie ma sensu poznawać nas przed rozpoczęciem zdjęć, bo zacznę wówczas udawać Jaśka zamiast czerpać z własnych emocji. To była ich decyzja, ale ja na nią świadomie przystałem. Zanim wszedłem na plan bardzo dużo o Jaśku czytałem, oglądałem dokumenty o nim i odwiedziłem ośrodek dla osób niepełnosprawnych fizycznie. To z nimi rozmawiałem i dzięki nim uczyłem się rozumieć psychikę postaci, jaką miałem zagrać.

Uważasz, że rola Jaśka była dla ciebie przełomem w aktorskiej karierze?

- Na pewno dostałem dzięki niej niesamowitego kopa w tyłek. Zmieniła moje postrzeganie zawodu aktora, pozwoliła zrozumieć, jak głęboko można utożsamić się ze swoją postacią. Trochę mnie zmotywowała. W jakimś sensie się w niej zakochałem - zrobiło mi się żal, kiedy skończyliśmy zdjęcia. Dzięki niej w końcu poznałem też Jaśka (to było niesamowite przeżycie!) i jego rodziców. To znajomości, które przetrwały do dziś. Gra w serialu jest prostsza, przychodzisz na plan, potem idziesz do domu, masz swoje życie. I nie ma takich emocji. Jak kręciliśmy "Mój biegun", wyjechałem na dwa miesiące do Krakowa sam, siedzieliśmy non stop z ekipą filmową, żyliśmy filmem. Stworzyło się coś w rodzaju drugiej rodziny.

Aż do tego stopnia ufasz znajomościom z branży, żeby używać tego słowa?

- Jeśli ma powstać fajny film, musisz odnaleźć bliskość z ludźmi, z którymi pracujesz. Jeśli kogoś nie znosisz, to widać na ekranie. Poza tym w takim filmie jak ten, gra się na emocjach. Nie wyobrażam sobie płakać, wzruszać, krzyczeć, przy obcych. Nie masz wyboru, musisz się najpierw zaprzyjaźnić.


Filmowa rodzina jest dosyć stereotypowa - mamy czułą matkę i trzymającego dyscyplinę ojca. To dobry, zdrowy model?

- To nie jest do końca stereotypowa rodzina. Przeszła przez tyle tragedii, że trudno to sobie wyobrazić. W filmie nie ma np. epizodu, w którym spalił im się dom, a to też miało miejsce w rzeczywistości [oprócz śmierci młodszego brata Jaśka i jego wypadku - przyp. red.]. Model, jaki wcielają w życie musi być dobry, skoro do dziś funkcjonują normalnie i potrafią cieszyć się życiem. Rodzina, którą oglądamy w filmie, została stworzona na podstawie rozmów z Jaśkiem i jak najbardziej realistycznie miała oddawać charakter tego, co się działo. Poza tym wydaje mi się, że mężczyzna powinien być głową rodziny, choć może nie w tak mocny sposób, jak filmowy ojciec Jaśka.

Jest on trochę narzędziem sprawczym w jego życiu. Jest szorstki, ale uparcie pomaga mu iść do przodu, często wskazuje właściwe drogi. Twój tata też taki jest? To z nim poszedłeś na swój pierwszy casting.

- To zabawne, bo udzielając wywiadów wspólnie z Jaśkiem stwierdziliśmy, że jesteśmy do siebie bardzo podobni. Wydaje mi się, że siła Jaśka i jego parcie do przodu nie wynika jednak z tego, że ojciec go popycha, ale z walki między nimi. Obaj próbują sobie coś nawzajem udowodnić, są przy tym bardzo uparci. W moim przypadku jest może odrobinę podobnie. Z ojcem spieramy się i docinamy sobie nawzajem - ale też po to, żeby się wzajemnie motywować.

Mimo tego tata jest dla ciebie wzorem?

- Myślę, że tak, cenię go - tak jak i mamę.

Twoja mama jest też twoją agentką. Wybiera ci projekty, czy robicie to razem?

- Współpracujemy ze sobą, konsultujemy, rozmawiamy. Choć przyznaję, że czasem to trudne. I chyba cierpi na tym zwykła relacja matka - syn. Kłócimy się z różnych powodów. Jakieś dwa lata temu, kiedy zaczynałem naprawdę dużo grać, rodzice zaczęli się zastanawiać, czy poradzę sobie ze szkołą i w pewnym momencie postawili mi ultimatum - musiałem poprawić wszystkie oceny. Gdybym tego nie zrobił, zabroniliby mi grać. Tutaj nie było przestrzeni do negocjacji, musiałem się ich posłuchać.


Jak teraz radzisz sobie ze szkołą?

- Dobrze. Mam taką pamięć, że równie szybko jak wszystko zapamiętuję - szybko wylatuje mi to z głowy. To czasem przeszkadza na lekcjach, ale bardzo ułatwia pracę na planie, gdzie na bieżąco trzeba się uczyć nowych tekstów.

Myślisz o tym, żeby iść do szkoły aktorskiej?

- Na planie serialu "Krew z krwi" obserwowałem ostatnio Iwonę Bielską, wspaniałą polską aktorkę, która miała przed sobą zagranie mega dramatycznej sceny. Ja pewnie umierałbym od rana, ona do ostatniej minuty przed zapaleniem się czerwonej lampki na planie śmiała się i żartowała, po czym w ciągu sekundy za pomocą samego oddechu i ułożenia ciała (czyli warsztatu, jakiego uczysz się właśnie w szkole) sprawiała, że w stu procentach wierzyłem jej w to, że jest zdruzgotaną, przerażoną kobietą, bo właśnie straciła męża. Szkoła na pewno daje bardzo dużo i wiele spraw ułatwia. Myślę że będę próbował się do niej dostać. Czy mi się uda? Nie wiem.

"rodzinka.pl" uczyniła z ciebie gwiazdę, ale na koncie masz w tym momencie dwanaście serialowych tytułów. Czego nauczyłeś się na planach seriali?

- Wielu złych rzeczy, złych nawyków [śmiech]. Na planie "rodzinki.pl" jest tak luźna atmosfera, że zdarza mi się odebrać prywatny telefon w trakcie zdjęć. Kiedy później pracuję na innym planie i odruchowo wyciągam telefon słyszę tylko: "Ej, co ty robisz? Nie wolno wyciągać telefonu na planie! Nikt cię tego nie nauczył?!". Ale oczywiście nauczyłem się też wiele dobrego! Codziennie grasz około ośmiu nowych scen i każda z nich podejmuje ciekawe problemy i rozwija interesujące sytuacje. Jednak na planie serialu dzieje się tak dużo, że emocji które się odgrywa, nie przeżywa z takim zaangażowaniem, jak podczas pracy na planie filmu fabularnego.

Oglądasz amerykańskie seriale? Powszechnie panuje twierdzenie, że są znacznie lepsze niż polskie.

- To chyba niestety prawda. To wynika z ilości pieniędzy i czasu, jakim dysponuje się zagranicą. My mamy jednak lepszych aktorów [śmiech]. Mówi się też, że w Polsce są świetni operatorzy i bramkarze, ale brakuje nam scenarzystów, a to bardzo ważne. I zgadzam się z tym, bo w telewizji nie pojawiają się dobre scenariusze seriali. Wszystkie są bardzo do siebie podobne. Czasem mam nawet wrażenie, że jeden koleś pisze kolejne sezony różnych seriali i tylko przekleja wątki z jednego do drugiego. Mam jednak nadzieję, że w przyszłości coś się zmieni. Ostatnio pojawił się fenomenalny serial "Krew z krwi" [w reżyserii Xawerego Żuławskiego - przyp. red.]. To dowód, że trzeba mieć klarowną wizję i można działać.

Ty ją masz? Wybrałeś aktorstwo, porzuciłeś muzykę...

- ...bo kiedy grasz albo malujesz, zawsze dochodzisz w końcu do etapu, w którym musisz zdecydować, czy poświęcasz swojej pasji wszystko czy odpuszczasz; ćwiczysz pięć godzin dziennie, albo dalej się nie rozwijasz. Grałem na pianinie osiem lat i do tej pory uwielbiam czasem to robić, choć na co dzień słucham głównie czarnego rapu. Muzyka jest też dobrym narzędziem, które można wykorzystać przygotowując się do konkretnej roli, bo każdy rodzaj muzyki inaczej kształtuje emocje. Poza tym jeśli poświęcasz czemuś taki kawałek życia, to pasja nie odchodzi tak po prostu. Często siadam też przed komputerem i robię bity; nikomu ich nie pokażę, ale wyżywam się artystycznie i to sprawia mi frajdę.


Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Maciej Musiał
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy